Sauron - 2011-02-26 18:05:05 |
W tym temacie bêdê zamieszcza³ ró¿ne wytwory mojej wyobra¼ni. To co umieszczam teraz to Prolog do jednej z moich historii. Byæ mo¿e napiszê co¶ wiêcej, lub wrzucê ci±g dalszy (pisany do¶æ dawno i wymagaj±cy obróbki - w obecnej formie jest beznadziejny, jak wypociny pó¼nego gimnazjalisty). My¶lê te¿ nad wrzuceniem czego¶ zawieraj±cego elementy autobiograficzne (czyli co¶ o przygodach Saurona z której ery ¶wiata, nie wiem jeszcze której). Mam jeszcze przygotowany szkic przygody pewnego mrocznego wojownika prze¿ywaj±cego liczne przygody. Mam przygotowan± fabu³ê, która jest ca³kiem skomplikowana. Nie bêdzie prostego podzia³u na z³o i dobro, czyli pojawi siê szaro¶æ, ale przechodz±ca g³ównie w ciemno¶æ. Sama historia bêdzie nieco pesymistyczna w wymowie, przez wszechogarniaj±cy wp³yw zepsucia. Pewnie bêdê siê co nieco inspirowa³ seri± gier Diablo, ale nie liczcie na tani± zrzynkê.
Dla u³atwienia, macie tutaj drobn± rozpiskê. Dla lepszego klimatu bêdê pos³ugiwa³ siê innymi miarami ni¿ obecnie przyjêtymi.
Cal : 2,4 cm D³oñ (4 cale): 9,6 cm Piêd¼ (2 d³onie) : 19,2 cm £okieæ (3 piêdzi/2 stopy) : 57,6 cm S±¿eñ (3,5 ³okcia) : 172,8 cm Staja: 18 000 cm = 180 m Mila (40 staj) = 7200 m
To chyba bêdzie dobra "wczuwka" do klimatu. W wiekach ¶rednich nie znano centymetrów, ja piszê w ¶wiecie stylizowanym na ¶redniowiecze, st±d by dodaæ smaczku macie miary.
-------------------------------------
Noc zapad³a nad ¶wiatem. Mroczny ca³un zakry³ wszystko jakby we mg³ê, która kry³a ca³y ¶wiat przed nieznanym. Orze¼wiaj±cy wiatr z zachodu niós³ ze sob± s³odki zapach lawendy i ja¶minu z nutk± od¶wie¿aj±cego zapachu ¶wierku. Cisza, jaka zapad³a by³a niemal¿e namacalne, po chwili jednak rozleg³y siê charakterystyczne d¼wiêki ¶wierszczy, które rozpoczê³y swój nocny koncert. S³ychaæ by³o szuranie, d¼wiêki ³ap st±paj±cych po gêstej le¶nej ¶ció³ce - nocne zwierzêta rozpoczê³y ³owy, które bêd± trwaæ a¿ do ¶witu. Potem ust±pi± miejsca kolejnym istotom w niekoñcz±cym siê cyklu ¿ycia i ¶mierci. Teraz jednak mo¿na by³o wyczuæ co¶ niepokoj±cego. Co¶ poruszy³o siê w krzakach, zwracaj±c na chwilê uwagê zwierz±t le¶nych które czmychnê³y w pop³ochu. Pojawi³a siê postaæ w ciemnym p³aszczu. Wygl±da³a na wysok± i szczup³±. Bi³y od niej moc i ogromna si³a. Istota kierowa³a siê na wschód. Zmierza³a w kierunku tajemniczych gór majacz±cych w oddali. Nazywa³o siê je Miedzianymi, gdy¿ ich br±zowy kolor przypomina³ mied¼ a w pe³nym s³oñcu roz¶wietla³a siê feeri± barw. W tamtej chwili góry by³y jednak szare i matowe. Postaæ szybko i nadzwyczaj zrêcznie pokonywa³a le¶ne przeszkody co tylko utwierdza³o w przekonaniu, ¿e to by³ kto¶ niezwyk³y. To nie by³ jednak elf: osobniki tej rasy by³y mniejsze i jeszcze bardziej szczup³e. Wtem miêdzy mrocznymi drzewami co¶ siê poruszy³o. Postaæ zatrzyma³a siê. czekaj±c na powtórne poruszenie w zaro¶lach. Ciemno¶æ by³a wyj±tkowo gêsta. Nawet krasnoludy z podziemnego królestwa Arkad-Barud s³ynne ze swych umiejêtno¶ci przenikania mroku niewiele by zobaczy³y. Postaæ ruszy³a po upewnieniu siê, ¿e ju¿ po wszystkim. Przemieszcza³a siê szybko, od czasu do czasu nas³uc.h.u.j±c czy nikt jej nie ¶ledzi. Minê³y tak dwie godziny, gdy istota dotar³a na wielk± polanê w tym czasie pokonuj±c czterdzie¶ci staj. Wygl±da na to, ¿e ta puszcza jest niemal¿e bezkresna.
Polana by³a wielka i szeroka. Krótka trawa przypomina³a miêkki dywan, na którym chcia³aby siê znale¼æ niejedna para kochanków. Byæ mo¿e z tej polany korzysta³y te¿ le¶ne driady, gdy¿ kamienie i drzewa by³y rozmieszczony w uporz±dkowany, praktyczny sposób. Gdzie by³y w³a¶cicielki pozostaje tajemnic±, gdy¿ miejsce wygl±da³o na opuszczone, ale nie zaros³o zielskiem przez prawdopodobne u¿ycie le¶nej magii z której te stworzenia by³y znane. Ros³y te¿ kwiaty, których kolorów nie sposób by³o rozpoznaæ w ciemno¶ci. Polana w ¶wietle dnia wygl±da³aby bez w±tpienia piêknie, ale teraz nie by³o czasu siê nad tym zastanawiaæ, gdy¿ znienacka spomiêdzy drzew ukaza³y siê jakie¶ wysokie, szerokie postacie. Zakapturzony podró¿nik wymamrota³ co¶ pod nosem i ¶wiat³o rozb³ys³o nad polan±. Wtedy szybko wyj±³ broñ - miecz elfiej roboty, rêkoje¶æ by³a wysadzana rubinami, a klinga szara i matowa, ale rozb³yskuj±c± co parê chwil karmazynow± czerwieni±. Zakapturzony spokojnie spojrza³ na swoich prze¶ladowców mog±c ju¿ zobaczyæ ich w ¶wietle. To by³y orki w towarzystwie mniejszych, ale bardziej zwinnych goblinów. Orki z ostrymi, po¿ó³k³ymi k³ami, ciemnozielon± skór±, na której by³y wytatuowane symbole runiczne orków i umiê¶nion± budow± robi³y na ka¿dym wra¿enie. Do tego mia³y czarne, ¶wiñskie oczy które zmienia³y siê w kolor krwawej czerwieni w czasie ich s³awnego sza³u bitewnego. Wojownicze, z wielkimi zdolno¶ciami bitewnymi, by³y s³awne w ca³ej Tanarii. Gobliny, ma³e i chude, z czarnymi oczami, zgni³o zielon± skór± oraz z równie¿ z ¿ó³tymi k³ami wygl±da³y komicznie . W uszach mia³y z³ote kolczyki. Tchórzliwe i ma³e, w pojedynkê nie stanowi± zagro¿enia, ale w grupie czuj± siê pewniej. Trzeba z nimi byæ jednak ostro¿nym, gdy¿ s± niezwykle szybkie, przerastaj±c nawet elfy. Gobliny i orki byli ubrani w ciê¿kie skórzane zbroje nabijane æwiekami. Jeden ork mia³ zbrojê p³ytow±. Wszyscy walczyli maczugami, mieczami, toporami oraz oskardami, do tego mieli wielkie, okr±g³e tarcze, orki ze stali, gobliny z drewna obci±gniêtego skór± bawo³a jaka. Razem by³o ich piêtnastu w tym o¶miu orków. Banda wymieni³a uwagi w swoim jêzyku i zaatakowa³a.
Orki rzuci³y siê pierwsze wrzeszcz±c szaleñczo. Podró¿ny doskoczy³ do pierwszego. Zablokowa³ dwa ciêcia orka i sam zaatakowa³. Stworzenie zablokowa³o cios i szybko skontrowa³o. Zakapturzony ustawi³ miecz poziomo do blokowania i zaabsorbowa³ impet uderzenia. Szybko kopn±³ orka w krocze i zaatakowa³. Ork zawy³, a ból os³abi³ refleks. Ostrze g³adko przesz³o przez ramiê stwora. Ten rykn±³ i zacz±³ szybko m³óciæ mieczem. Sza³ by³ podró¿nemu na rêkê. Unikn±³ trzech ciosów i zaryzykowa³ ciêcie w szyjê. Op³aci³o siê. Kolejne dwa orki rzuci³y siê na raz na niego z pa³kami. Mog³y z ³atwo¶ci± gruchotaæ ko¶ci. Zakapturzony kopn±³ jednego w nogê, a z drugim zderzy³ siê mieczem. Szybko weszli w wymianê ciosów. Kopniêty ork szybko do³±czy³ do walki. Po chwili jeden ork pad³ z rozoran± piersi±, a drugi kopn±³ podró¿nego. Postaæ zatoczy³a siê, ale zd±¿y³a unikn±æ ciosu orka. Kucaj±c zaryzykowa³a ciêcie poziome na brzuch. Trafi³a i rubinowy gejzer zala³ ca³± okolicê Czwarty ork z toporem wszed³ z podró¿nym w ostr± wymianê ciosów. Bestia by³a bardzo szybka. Nikt nie móg³ zdobyæ przewagi, ale topór ¶rednio nadawa³ siê do szermierki. Szala zwyciêstwa przechyli³a siê w stronê zakapturzonego, gdy ork otrzyma³ p³ytkie ciêcie w plecy wynik³y z nieuwagi. Cios nie by³ powa¿ny, ale zdekoncentrowa³ stwora. Podró¿ny szybko zasypa³ orka gradem ciosów. Istota zablokowa³a trzy, jednak nastêpny trafi³ go w pier¶, a kolejny w szyjê. Pad³ w ka³u¿y krwi. Kolejny mia³ ci±gle wiele zapa³u, mimo ¶mierci towarzyszy. Zakapturzony szybko skoczy³ do orka i wyprowadzi³ szybkie ciêcia. Stwór unikn±³ wszystkich ciosów i skontrowa³ . Nie trafi³ podró¿nego, który kopn±³ orka w bok i siekn±³ mieczem w g³owê, która pêk³a na kawa³ki. Ostatnie dwa ruszy³y wywijaj±c w¶ciekle toporami. Podró¿ny przeturla³ siê na bok i zaatakowa³ z flanki. Z braku tarczy, spróbowa³ zas³oniæ siê twardym styliskiem topora, ale próba by³a nieudana. Stwór zawy³ z bólu, kiedy rêka wci±¿ ¶ciskaj±ca topór upad³a z pla¶niêciem na ziemiê. Jego kompan spróbowa³ skróciæ podró¿nego o g³owê, ale biegaj±cy w kó³ko ork bez rêki wpad³ mu pod topór i zgin±³ z wbitym w pier¶ ostrzem. Zakapturzony szybko podci±³ nogi zdezorientowanemu przeciwnikowi i przybi³ go mieczem do ziemi.
Ork dowódca pos³a³ gobliny. Podró¿ny wypowiedzia³ w stronê potworków s³owo mocy tworz±c w powietrzu rêk± wzór. Z d³oni wystrzeli³y czerwone pociski zabijaj±c cztery gobliny w rozb³yskach ¶wiat³a. Ostatnie trzy próbowa³y pom¶ciæ swoich i kr±¿y³y wokó³ zakapturzonego cz³owieka, próbuj±c go sprowokowaæ do ataku. Nie doceni³y go. Kiedy jeden z nich rzuci³ siê na postaæ, to szybko zosta³ trafiony mieczem w g³owê. Bryzgnê³a krew. Pozosta³e dwa rzuci³y siê na raz z szaleñstwem w oczach. Podró¿ny rozpocz±³ piruet defensywny. Roztoczy³ wokó³ siebie ochronn± burzê miecza, zas³aniaj±c siê seri± precyzyjnych ciêæ tworz±c trudn± do przebicia zas³onê. Gobliny szybko uderzy³y. Nie trafi³y celu. Zakapturzony uderzy³ p³azem miecza jednego z nich, szczerbatego szakala z opask± na lewym oku, rozpraszaj±c go i wyprowadzi³ ciêcie. Stwór nie mia³ szans. Jego towarzysz poda³ ty³y, a widz±c to ork przywódca szybko zaszed³ mu drogê i odr±ba³ jego g³owê jednym celnym ciêciem tasaka. Przez chwili obserwowali siê badawczo, mierz±c siê wzrokiem. Dowódca rzuci³ siê na postaæ w kapturze . Szybki jak goblin i silny jak nied¼wied¼, próbowa³ pokroiæ ofiarê. Ich szermierski pojedynek trwa³ chwilê. Badali swoje zdolno¶ci. - Dobrze walczysz, jak na kogo¶ innej rasy ale nie uda ci siê mnie pokonaæ!- zawo³a³ ork. G³os mia³ niski i chrapliwy. - Nie mogê pozwoliæ ci i¶æ dalej! - Co ja wam zrobi³em? - Obserwowali¶my ciê d³ugo. Jeste¶ niebezpieczny, musisz umrzeæ. I tak siê stanie! - Dla twojego w³asnego dobra, lepiej ¿eby ci siê uda³o!- odrzek³ zakapturzony. Starli siê ponownie. Mieli równe umiejêtno¶ci. Walczyli z furi±, nie mog±c prze³amaæ gardy przeciwnika. Wtedy trzeba liczyæ na b³±d wroga. Po dziesiêciu sekundach nadarzy³a siê okazja. Ork wzi±³ zbyt szeroki zamach mieczem; ods³aniaj±c brzuch. Podró¿ny zaryzykowa³ atak. Zanurkowa³ próbuj±c nabiæ orka jak na ro¿en. Stwór zareagowa³ i zablokowa³, ale ledwo. Zosta³ lekko zraniony w rêkê. Zaatakowa³ szybko podró¿nego mieczem w kierunku piersi. Gdyby mu siê uda³o, zakapturzony zosta³by przekrojony na pó³. Uda³o mu siê unikn±æ ciosu. Przeszed³ pod dziuraw± gard± przeciwnika i przeci±³ mu pier¶. Dowódca pad³ z rozoran± piersi±. Jednak szybko wsta³ i próbowa³ walczyæ dalej, ale zaczê³o mu brakowaæ si³. Podró¿ny spokojnie walczy³. Nie ryzykowa³, bo wiedzia³, ¿e ork sam padnie. Zd±¿y³ jednak przeci±æ ramiê i nogê stwora. Ork pad³ bez si³. Zakapturzony spokojnie schowa³ broñ i ogarn±³ wzrokiem pole walki. Szybko przeszuka³ rzeczy martwych i w³a¶nie podszed³ do dowódcy gdy ten spojrza³ na niego i przemówi³: - Nie uda ci siê uciec, taka jest wola Pana. - Co? Jakiego Pana? – zapyta³a postaæ. - Pana potê¿niejszego ni¿ wszyscy inni. Bliska chwila jego nadej¶cia. Niewiernych czeka ¶mieræ w ogniu. Ukorz siê przed Jego wol±! - O kim ty mówisz? - Dowiesz siê.- odpowiedzia³ ork. Mia³em ciê zabiæ na Jego rozkaz, bo stoisz na Jego drodze. Zawiod³em go, ale mo¿esz siê do Niego przy³±czyæ. Jeszcze nie jest za pó¼no. - Jak On siê nazywa? - Jest wielki, potê¿ny i wszechwiedz±cy.- orkowi przerwa³ kaszel. Chwa³a mu! Znaki s± wszêdzie, ¿e on nadchodzi, niebiosa pe³ne gniewu, piek³o szalej±ce w dzikim szale. - Kto? Kto? – dopytywa³a siê postaæ w kapturze. Gdzie s± te znaki? - Dowiesz siê. Dowiesz siê… Rozleg³ siê upiorny, nienaturalny ¶miech orka, któremu ¶mieræ zajrza³a w oczy. Ork umar³ i ju¿ nic nie da³o siê zrobiæ. Przy jego ciele zakapturzony nic nie znalaz³. Ruszy³ wiêc dalej w drogê. A w mroku czai³o siê z³o…
-------------------------------------
Bez w±tpienia trochê krótki i jak zwykle bardzo konstruktywny (typowy dla mnie - nastrój tajemnicy, ma³y opis otoczenia, a potem wieeeeeeelka rze¼nia)
|
Lowcakur - 2011-02-26 21:07:57 |
Nie ejstem znanym stylista, ale pierwszy i drugi akapit do poprawy, zdania kiepsko sie ze soba lacza, co utrudnia troche czytanie. Ale reszta bomba, walka jest takze dynamiczna, calkiem niezle opisana. Tylko ten ork musial byc wyjatkowo glupi, ja na jego miejscu zaatakowalbym goscia kupa, nie mialby szans.
|
Sauron - 2011-02-27 08:49:01 |
Tak my¶la³em, ¿e te fragmenty do poprawy. Potrzebowa³em tylko potwierdzenia. Masz szczê¶cie ¿e nie widzia³e¶ dalszych wypocin, bo je pisa³em dawno temu i mój warsztat by³ na kiepskim poziomie (¿em prawie siê do Paoliniego zni¿y³ :P). Samego przebiegu bitwy nie zmieniam. Zauwa¿, ¿e on nie wypuszcza³ po kolei, tylko rzuca³ falami.
|
Lowcakur - 2011-02-27 10:31:21 |
Nom, ale taka taktyka jest malo skuteczna, w stosunku 15:1, ale to tylko moje zdanie. A Paolini z koleji nie pisal tak zle, jak na 15 latka i na dodatek amerykanina. :D
|
Sauron - 2011-02-27 11:06:26 |
Nie pisa³ ¼le, bo nic nie napisa³. Rodzice za niego pisali, ojciec "przekuwa³ mêtne my¶li w jasne zdania", matka dokona³a korekty, babcia zrobi³a mu "zajmuj±cy pocz±tek i koniec", siostra wplot³a rozdzia³y ze sob± jako czarownic±, jaka¶ kobieta mu zrobi³a kilka rozdzia³ów pocz±tkowych. Nie wspomnê o reszcie ekipy. Styl z wiekiem jako¶ mu siê nie zmienia, wielkich ró¿nic w pisaniu nie stwierdzi³em. G³ówny bohater beznadziejny, jaki¶ dzieciak m³odszy ode mnie do tego taki s³odziutki i dobry, ¿e niedobrze mi. :) Osobi¶cie liczê na zakoñczenie, ¿e Eragon zabije Murtagha (bo ten drugi te¿ zas³uguje na kopanie ty³ka), a na koniec szalony król skopie Eragona i mamy unhappy end. Tak nie bêdzie co prawda (jestem pewien), ale marzyæ nikt nie zabroni. :) Aha jeszcze genialny pomys³ publicznego biczowania jednego z bohaterów za ocalenie oddzia³u buntowników przed rzezi± z r±k Imperium, gdy¿ g³upi kapitan rado¶nie siê rzuci³ 100 ¿o³nierzy na 300 ¿o³nierzy. ;) Nastêpnego dnia po biczowaniu które ledwo prze¿y³ dosta³ komendê "na koñ" i ruszy³ do boju. Gratulujê logiki. Czyta siê lekko i przyjemnie jednak, ale od czasu do czasu jaki¶ absurd uderza z pe³n± si³±.
|
Lowcakur - 2011-02-27 11:26:05 |
Ten moment z biczowaniem byl calkowicie bezsensowny, ja predzej ubiczowalbym tego kapitana, za zle rozkazy podczas bitwy. kolejna nielogicznoscia w biczownaiu jest to, iz normalny czlowiek ginal gdzies po 20-30 ciosach, czyli po tym co dostal Roran, powinienbylon sie nie poruszac przez co najmniej 2 tygodnie. :D
|
Sauron - 2011-02-27 12:29:48 |
Dobra ty mnie tu nie czaruj. :P Chcesz gadaæ o Paolinim to do innego tematu zapraszam, ten jest po¶wiêcony moim wypocinom. ^^
Nieco zmodyfikowa³em tekst.
|
Lowcakur - 2011-02-27 12:57:33 |
Zdecydowana poprawa pierwszych dwoch akapitow, teraz wiadomo co i jak. Z Diablo, chyba pozyczyles zwrot: "na wschod", poniewaz nie bylo w nim orkow oraz goblinow. i dlaczego miecz pulsowal czerwienia?
|
Mathias - 2011-02-27 20:35:06 |
Zaliczam powy¿sz± pracê jako dzie³o do I zadania ZP i konkursu literackiego. Wkrótce oceniê.
|
Sauron - 2011-02-27 21:36:55 |
Zapo¿yczenia z Diablo pojawi± siê w innej serii opowiadañ! Miecz pulsowa³ czerwieni± bo by³ umagiczniony i mo¿liwe, ¿e mia³ w³asn± ¶wiadomo¶æ która ³aknê³a krwi. Interpretuj to jak chcesz. :)
|
Lowcakur - 2011-02-28 10:01:24 |
Ale tego zwrotu "na wschod", zaporzyczenia juz nie zaprzeczysz. :D
|
Sauron - 2011-06-11 20:37:54 |
Wrzucam tutaj co¶ nowego, co napisa³em dzisiaj (!) w nap³ywie twórczej weny. Wybaczcie mo¿liwe b³êdy, momentami mo¿liwe pomijanie szczegó³ów i lekkie gadanie bez ³adu i sk³adu. To opowiadanie ma pewien zwi±zek z poprzednim. S± osadzone w tym samym ¶wiecie. To nie jest high fantasy. Czy jednak to opowiadanie oferuje g³ównego bohatera? Pomy¶lê nad tym. Tytu³ oddaje pewn± rzecz - bohater kwestionuje tutaj to, czego siê dowiedzia³ i poszukiwa³. To, w co wierzy³.
EDIT: Do czytania polecam s³uchaæ tego - http://www.youtube.com/watch?v=Eg_Xw9vmtP4 Taka zajawka :P
"The Question of Faith."
Pokój. Ciemny pokój. Prosty, skromny, tylko w czê¶ci umeblowany jednak wystarczaj±co. Dwa krzes³a, prosty stolik który mimo ¶ladów zniszczenia by³ dok³adnie wyczyszczony. £ó¿ko, wygodne i solidne, nie jest jednak cudem. Bogacz na sam widok skrzywi³by siê z obrzydzenia. Na pó³kach rozmieszczono kilka przedmiotów... Ksiêga, oprawna w skórê z pergaminowymi kartkami. Doprawdy, a¿ dziw by co¶ tak cennego znajdowa³o siê w tym miejscu. Kryszta³... Czerwony jak krew, doskonale oszlifowany, w sposób niemo¿liwy dla zwyk³ego d³uta. Zdawa³ siê poch³aniaæ wokó³ siebie ¶wiat³o, kumulowaæ je w sobie i rozpo¶cieraæ wokó³ siebie smugi krwistej mg³y. Kto¶ bardziej przes±dny musia³by byæ mocno przera¿ony. Para okien by³a zas³oniêta, choæ przy jednym z nich pozostawiono w±sk± szparê. Przy tym oknie od strony domu, siedzia³ na krze¶le cz³owiek. Nie taki zwyk³y. Ubrany w zbrojê czarn± jak noc, skrzydlaty he³m ozdobiony piórami jakiej¶ pierzastej bestii. P³aszcz wygl±daj±cy jak utkany z czystego mroku. Mrocznego wyrazu ca³ego stroju dope³nia³a sama postaæ. Choæ by³a cz³owiekiem, mia³a do¶æ blad± skórê - mê¿czyzna sprawia³ wra¿enie jakby znajdowa³ siê w agonii. Najbardziej uwagê zwraca³y jego oczy... Te oczy... Brak têczówek i ¼renic. Tylko bia³ka. On nie by³ jednak ¶lepy. Potrafi³ spojrzeæ w g³±b czyjej¶ duszy, odrzeæ j± ze wszystkich pragnieñ i ciep³a dnia, pozostawiæ nag± w ciemno¶ci. Kim¿e on by³? Jaka by³a jego przesz³o¶æ?
Obecnie to nie ma znaczenia.
Cienie siê wyd³u¿aj±. Twarz rycerza blednie... W tamtych dniach co¶ w nim umar³o... Lito¶æ, nadzieja, wspó³czucie. Piêkne s³owa, jak¿e siê pustymi okaza³y. Widzia³ wiêdn±ce ¿ycie w u¶cisku ¶mierci. Kiedy to co dobre i u¶wiêcone, wszelkie czyny do tego d±¿±ce ostatecznie w z³o siê obróci³y. S± przeklêci. Wszyscy bez wyj±tku. Skazani na przeklête ko³o bez ucieczki, kiedy pragn±c siê wyrwaæ z tego szaleñstwa jeno zag³êbiasz siê w nie co raz bardziej. To jak labirynt - pragn±c z niego uciec, gubisz siê a w koñcu umrzesz zabity przez pu³apkê, potwora, z g³odu lub sam zadasz sobie ¶mieræ. Wiara. Sam kiedy¶ wierzy³. Ufa³. Bóstwa, ludzie, nieludzie, s³uszne idee. Wszyscy go zawiedli. Zawiód³ go nawet on sam. Jego w³asna ¶wiadomo¶æ. Wiecznie czu³ na sobie czyje¶ spojrzenie. W nocy czêsto je widzia³ nawet przy zamkniêtych powiekach. Gorej±ce, czerwone oczy. Twarz. Usta, wykrzywione w szaleñczym, okrutnym u¶miechu. Ich wygl±d sam zadawa³ ból, czasami jednak siê rusza³y. Czasami drwi±ca maska stawa³a siê ¿ywa, wydawa³a z siebie ró¿ne d¼wiêki. S³owa, nieznane, objawiaj±ce zakazane prawdy. Niedostêpne ¶miertelnym. Szaleñstwo poch³onê³o go ca³kowicie. ¯yje na granicy dwóch ¶wiatów, skazany na udrêkê w obu. Czyn. Ostatni rozpaczliwy czyn. Niewiele mu si³y zosta³o. ¯adnej nadziei... Jeno wola silna niczym stal utrzymuje go przy ¿yciu. Pewnego dnia przyjdzie pomy¶leæ nad godnym epitafium... Teraz jednak nie czas na grób. Teraz czas dzia³aæ. Wyrwaæ siê z tej pu³apki i zawalczyæ raz kolejny. Ostateczny.
Krwawi³ obficie, lampa ¿ycia powoli w nim dogasa³a... Poczu³ pragnienie objêcia tego co dzia³o siê w nim, widzia³ wizje swego w³asnego losu. Udrêki, bezkresnej udrêki z powodu niespe³nionego obowi±zku. I tego co dokona³, a dokona³ wiele. Jak¿e wiele z³a siê przez to poczê³o. Jak¿e wielk± cenê przyjdzie za to zap³aciæ. Zawsze nadchodzi czas zap³aty. Twarz u¶miecha³a siê bezlito¶nie, wiedz±c ¿e ju¿ nied³ugo bêdzie nale¿a³ do nich... Na wieczno¶æ.
Jednak... Nagle co¶ w nim siê przebudzi³o. Opór, w¶ciek³o¶æ na to, co mu uczyniono. ¯ycie które przemieniono w niekoñcz±c± siê mieszaninê omenów, wizji upiorów, krwi i cierpienia. Zabija³, zabija³ wielokrotnie. Z rozkazu i w³asnych chêci. Po¿±daj±c mocy i wiedzy. Wierz±c, ¿e pozwol± mu uczyniæ wszystko, posi±¶æ P³omieñ Nieodkryty. To by³a jednak pu³apka dla naiwnych. Mira¿, u³uda. Zmy¶lona historyjka bez ¿adnego uzasadnienia, zakamuflowana. Odrodzi³ siê na nowo. Apatia ust±pi³a woli dzia³ania. Niechêæ przemieni³a siê w zaciek³o¶æ. Bêdzie walczy³ do koñca. Skoñczy³ siê czas cierpliwego upadlania siê. Nadszed³ czas rozliczenia!
Magia przep³ynê³a przez jego ¿y³y, lecz±c jego rany i przywracaj±c do ¿ycia ze skraju Otch³ani. Us³ysza³ g³osy. Doby³ powoli miecza. Zawsze zimnego w dotyku, nawet po zbrukaniu go gor±c± krwi±. Miecz by³ pó³torarêcznym narzêdziem zabijania. Rêkoje¶æ ozdobiona czaszk± jakiej¶ istoty przypominaj±cej byæ mo¿e g³owê koz³a z której ulatnia³y siê niebieskie p³omienie. Potê¿ne ostrze pokryte ¶wiec±cymi siê b³êkitnym kolorem runami. Niewprawne oko mog³o ³atwo pomyliæ z mieczem katowskim. Tak naprawdê broñ to by³a specyficzna, wykonana na zamówienie, stanowi±ca hybrydê najlepszych elementów ka¿dego rodzaju broni.
Rycerz wysun±³ siê na zewn±trz. Dzieñ by³ pogodny i s³oneczny. Dom znajdowa³ siê w ¶rodku lasu, na polanie. Ponad drzewami widaæ by³o w oddali maj±cz±ce góry. Nastrój sielanki psu³a jednak cisza. Brak le¶nych odg³osów, co zaniepokoi³o rycerza. Dostrzeg³ przed sob± osiem postaci. Humanoidalnych, gdy¿ lud¼mi nazwaæ ich nie mo¿na by³o. Piêæ z nich pokrytych by³o delikatn± ³usk±, a ubranych w mocne zbroje p³ytowe. Czerwone oczy, ze ¼renicami przypominaj±cymi oczy gada rêce i nogi (nie mieli butów) mia³y pomiêdzy palcami rozpostart± mocn±, ale lepk± b³onê, dziêki czemu potrafili bardzo ³atwo siê wspinaæ. Jako w³osy mieli przypominaj±ce p³etwy u ryb wypustki, a poza tym ow³osienia nie mieli wcale. Vorgowie, rasa tajemniczych gadziopodobnych istot by³a znana jako doskonali i wszechstronni ³owcy. Znali siê na fechtunku, strzelaniu z ³uki i liznêli tajemnej wiedzy. Ostatnia trójka by³a lud¼mi z krwi i ko¶ci. Ubrani podobnie jak ich towarzysze. W gar¶ci ¶ciskali potê¿ne koncerze.
Rycerz na ich widok czu³ powrót starych, dobrych czasów. Teraz ma jednak nowy cel do wykonania. Zanim jednak wykona swe zadanie... Bêdzie zabija³. Ci g³upcy tutaj bêd± pierwsi!
|
Lowcakur - 2011-06-12 11:01:00 |
Ubrany w zbrojê czarn± jak noc, skrzydlaty he³m ozdobiony piórami jakiej¶ pierzastej bestii. P³aszcz wygl±daj±cy jak utkany z czystego mroku.
Wiesz co, nie dalem Ci licencji na opisywanie mej skromnej osoby. :P
Czyzby inspiracja Sapciem?
A co do opowiadania, to bardzo fajnie je sie czytalo. Lubie takie lekko oderwane od rzeczywistosci opisy. Napisz co sie stalo dalej, a potem wydaj to w tomiku opowiadan.
|
Sauron - 2011-06-12 13:03:24 |
To nie twoja skromna osoba, tylko postaæ przeze mnie stworzona. Choæ mo¿e ta pierzasta bestia by³a jak±¶ zmutowan± kur± z twojego kurnika. :D Je¶li chodzi o Vorgów... Powiem szczerze, ¿e w opowiadaniu z rodzicami Geralta jako g³ównymi bohaterami pojawiali siê jaszczuroludzie. Czy jednak nazywali siê Vorgami? To ju¿ umknê³o mej pamiêci. Hmm... Chyba nied³ugo przyjdzie pora by przej¶æ na emeryturê jako Mroczny W³adca... Zrobiæ trochê miejsca m³odym Neokidom, niech siê wyka¿±...
Rozumiem, ¿e mam przed³u¿yæ ten w±tek? Dobrze, przejdê do sceny walki i tego co siê dzia³o potem. Niestety nie bêdê od pocz±tku odkrywa³ wszystkich kart. Jak sam mo¿esz jednak stwierdziæ, bohater tego opowiadania ma... Pewne problemy psychiczne (fizyczne zreszt± te¿). Jego przesz³o¶ci te¿ jeszcze nie odkryjê choæ mo¿na wywnioskowaæ, ¿e do "tych dobrych" nie nale¿y. Chcia³bym te¿ zaznaczyæ, ¿e on i ta postaæ z prologu (pocz±tek tematu) to s± dwie ró¿ne osoby!
|
Lowcakur - 2011-06-12 16:57:09 |
Domyslam sie, ze tym dobrym to on nie jest. :D
Ale kontunuacje w formie prologu prosilbym, cala seria moglabysie skonczyc tak jak wlasnie zakonczyles to opowiadanie, zakonczenie idealne.
|
Sauron - 2011-06-12 19:23:51 |
Teraz piszê w³a¶nie te prologi, forma jest do¶æ lu¼na, ale to s± zacz±tki ró¿nych w±tków. Jak w niektórych filmach gdzie oddzielnie przedstawia siê bohaterów a nastêpnie ich losy splataj± siê. Piszê do szuflady, ale gdybym lepiej swój kunszt pisarski dopracowa³ to mo¿e mia³bym przed sob± bardziej ¶wietlan± przysz³o¶æ. Raczej zawodowcem nie bêdê, ale opowiadañ czy poezji mogê chêtnie popróbowaæ. Na razie jednak szkice mojego ¶wiata. Wiele konkretów jeszcze trzeba dopracowaæ, choæ nawet widzê mapê ¶wiata oczyma duszy mojej. ;) Kolejne opowiadanie bêdzie przedstawiaæ kolejn± postaæ, chyba ju¿ ostatni±. Prawdopodobnie p³eæ nadobn± dla urozmaicenia. Zobaczy siê. To bêdzie zakoñczenie prologu. Kolejna historia bêdzie stanowiæ Rozdzia³ I (wrzucany czê¶ciami?) gdzie rozszerzê ramy fabularne, trochê bêdzie geografii i opisów. Czyli na pocz±tek konieczne nudy :P
|
Visttia - 2011-06-12 21:14:14 |
Strasznie du¿o powtórzeñ jest w pierwszym tek¶cie. To takie stwierdzenie faktu ma³e, bo nie tym chcê siê zaj±æ. Drugi tekst na pocz±tku jest bardzo tajemniczy i klimatyczny. Ale troszku siê psuje kiedy przechodzisz do opisów (np. Vorgów), bo wtedy styl staje siê bardzo rzeczowy. Przynajmniej dla mnie by³a ta zmiana odczuwalna.
|
Sauron - 2011-06-13 14:04:49 |
No tak, s± gusta. ;) Nic na to nie poradzimy. Chcia³em jednak oddaæ gwa³towne przebudzenie naszego bohatera który od razu musi zmierzyæ siê z niebezpieczeñstwem. Byæ mo¿e dla ciebie to by³a paskudna terapia wstrz±sowa, ciê¿ko mi to teraz powiedzieæ. ;) Jam jest niestety osoba rzeczowa co mo¿na odczuæ. Choæ czêsto nachodz± mnie pewne przemy¶lenia, gdy¿ z natury jestem raczej sk³onny do spokoju i melancholii. Co nie znaczy, ¿e nie potrafiê siê dobrze bawiæ. ;) To niestety dzia³a te¿ w drug± stronê i d³ugo chowane urazy potrafi± czasami wybuchn±æ. Jestem wtedy do¶æ gwa³towny i ¿e tak powiem... "porywczy". To jednak rzadkie chwile wiêc z regu³y jestem nieszkodliwy. ;)
Skoro jest popyt to postaram siê jak najszybciej stworzyæ co¶ nowego. Weno! Przybywaj!
|
Nerevan - 2011-06-19 09:09:48 |
Interpunkcja. Redakcja tekstu, ju¿ na pocz±tku znalaz³em kilka po¿artych z, nie w±tpiê, ogromnym apetytem, ale pewnie niestrawnych przecinków. Pó¼niej jest te¿ kilka drobnych baboli ("co raz" zamiast "coraz" w tym kontek¶cie), ale one praktycznie zawsze siê zdarzaj±, tak¿e to nic z³ego - wystarczy chwilê posiedzieæ i wnikliwie poczytaæ. W ogóle pierwszy akapit czyta siê dziwnie. Nie chodzi o urywane zdania, bo sam to czêsto stosujê (³adny, a przy tym bardzo prosty sposób na "urywany oddech" my¶li/opisu/skojarzeñ), ale sk³adnia i styl wydaje mi siê jaki¶ taki... nie, nie z³y, trudno mi okre¶liæ jaki, ale nie trafia akurat w mój gust - mo¿na to wybaczyæ. Fajnie zastosowa³e¶ motyw przebudzenia, o czym zreszt± wspomnia³e¶ - bohater z pocz±tku widz±cy tylko "pokój" bêd±c pewnie zaspanym nie obejmuje od razu ca³o¶ci, ale powolutku dochodzi do kolejnych rzeczy.
Nie mam du¿o czasu, zaraz siê zbieram, tak¿e drugiej czê¶ci tekstu nie nie bêdê ju¿ rozbija³ na sk³adowe, podsumujê tylko krótko - dobry tekst, od humanisty masz plusa.
|
Sauron - 2011-06-19 15:29:00 |
Dziêkujê za pochwa³y i szczyptê krytyki. Tutaj czê¶æ zapewne bardziej mêtna. Trochê wiêcej faktów, ale te¿ o wiele wiêcej pytañ. Ci±g dalszy.
------------------------------
Jeden z Vorgów wyszczerzy³ siê dziwnie. Jak siê okaza³o w sk³ad jego szczêki wchodzi³ imponuj±cy zestaw zêbów. Co prawda ta rasa niezbyt przepada za gryzieniem innych (podobnie jak ludzie), niemniej w chwilach zagro¿enia rany k³ute i szarpane zadawane tymi zêbami godnych piranii potrafi± zaboleæ. - Nareszcie ciê znale¼li¶my. Chowa³e¶ siê d³ugo w tej chatce, pó³trupia zwierzyno. Teraz nadszed³ czas umieraæ. Królowej nie podoba siê twoje postêpowanie. Za¶wiaty chêtnie przyjm± tw± duszê. - My¶lisz, ¿e wiesz cokolwiek o ¦mierci? - parskn±³ rycerz. - Jeste¶ jeno ogarem wêsz±cym zwierzynê dla swych panów. Twoja ho³ota tak samo. Jeste¶cie niczym w zimnym u¶cisku zapomnienia. Z szeregu wysun±³ siê jeden z trójki ludzi. Ospowaty blondyn o koziej bródce by³ wyra¼nie zniecierpliwiony. - Przestañcie pieprzyæ g³upoty! Zabijmy go i zabierzmy jego g³owê jako dowód wykonania pracy. Ciarki mi przechodz± po plecach jak go s³ucham. - to ostatnie zdanie doda³ bardzo cicho. - Przechodz±, gdy¿ czujesz drepcz±ce za tob± przeznaczenie. A przecie¿ ci±gle mo¿esz przed nim uciec. A jednak ca³y czas brniesz w zaparte. Uciekajcie, póki mo¿ecie g³upcy! - wycedzi³ rycerz. - Nie. Jeste¶my Vorgami i nigdy nie odstêpujemy od naszych umów. - na s³owo "nigdy" przywódca po³o¿y³ szczególny akcent. - Targothcie, niegdy¶ Pierwszy Rycerzu ¦mierci w s³u¿bie Królowej Asheverie, zosta³e¶ skazany na unicestwienie. To mia³em przekazaæ. Teraz przemówi orê¿.
Targoth nie odrzek³ nic, jeno chwyci³ mocniej swój miecz i przyj±³ pozycjê bojow±. Nieznacznie napi±³ swoje cia³o. Praw± nogê lekko wysun±³ do przodu, a rêkê ¶ciskaj±c± miecz cofn±³ do ty³u. Jego puste bia³e oczy lustrowa³y ca³e otoczenie. W swym umy¶le s³ysza³ tylko cichy niewie¶ci szept... Zabijaj... Zabijaj... Ich czas ju¿ nadszed³, Za¶wiaty wyj± o ich dusze. Zaspokój ich g³ód... Zabijaj... Zabijaj. Tak jak ci rozkazano... Tak jak ciê nauczono... Tak jak ciê odmieniono... Nie pozwoli³ d³ugo siê prosiæ. Gestem przywo³a³ tych, którzy mieli staæ siê jego oprawcami. Przybyli. Szybko skrzy¿owa³ miecze z najbli¿szym przeciwnikiem. Miecze za¶piewa³y metalicznie. Szybko siê roz³±czyli. Rycerz ¦mierci zna³ doskonale kroki ¶miertelnego tañca. Piruet, zamach, obrót. Wyuczona mechanicznie kombinacja ciêæ i pchniêæ. Strach w oczach przeciwnika, który wyczu³, ¿e nie ma wielkich szans. Ciêcie w têtnicê szyjn±. G³uchy gulgot przeciwnika odruchowo ³api±cego siê za gard³o. Nastêpny Vorg, tym razem walcz±cy na dwa topory. Nie nadawa³y siê do fechtunku, o czym szybko sobie ów nieszczê¶nik przekona³ gdy zosta³ zmuszony do wymiany ciêæ. Targoth atakowa³ drewno przy stylisku toporków co zdradza³o jego do¶wiadczenie. Vorg szybko pozosta³ z bezu¿ytecznymi kawa³kami drewna w d³oniach. Nie zwlekaj±c, rycerz szybko pos³a³ go w Za¶wiaty wypruwaj±c mu brzuch. Kolejni przeciwnicy wcale nie tracili zapa³u prowadz±c walkê której wygraæ nie mogli. Po kolei padali na ziemiê, powaleni bezlitosn± stal± Targotha. Pardonu jednak nie prosili i walczyli do koñca. Oprócz blondyna z kozi± bródk± który postanowi³ uciec póki jeszcze móg³. Tutaj Rycerz ¦mierci u¿y³ swej mocy.
Wyci±gn±³ rêkê. Pojawi³ siê w niej karmazynowy p³omieñ, pochodz±cy z niezbadanych g³êbin ziemskich. Piekie³, czy Planu Ognia, to bez znaczenia. Wa¿ny by³ skutek. Rzuci³ prosto w plecy uciekiniera. Blondyn zapali³ siê jakby polano go oliw± i podpalono. Zacz±³ wyæ g³osem niezwykle przenikliwym. Szyby w oknach domku popêka³y co bez w±tpienia dowodzi³o wp³ywu magii. Po chwili upad³ wypalony szkielet bez ¶ladu skóry i miê¶ni.
Ostatni zosta³ przywódca, który najwiêkszy stawia³ opór i wydawa³ siê dysponowaæ pewnym potencja³em magicznym, gdy¿ nie da³o siê go zwyczajnie spaliæ jak tamtego nieszczê¶nika. Targoth nie zwlekaj±c zderzy³ siê z Vorgiem, próbuj±c przebiæ jego obronê. Ten ostatni ze spokojem przyj±³ natarcie i cofn±³ siê do ty³u, wytracaj±c energiê która zosta³a w³o¿ona w ten atak. Wyprowadzi³ ciêcie niskie, niebezpieczne. Rycerz wbi³ miecz w ziemiê, blokuj±c atak i jako rewan¿ uderzy³ Vorga okut± piê¶ci± w twarz. Oponent zatoczy³ siê i upad³. Zanim jednak ostrze Targotha opad³o na jego cia³o, zdo³a³ przeturlaæ siê na bok. Nieudana próba podciêcia nóg. Powrócili do pozycji wyj¶ciowej i ponownie starli siê, krzesz±c iskry ze swych ostrzy. Powoli jednak zaczê³o wychodziæ na jaw, ¿e Targoth nie mêczy³ siê praktycznie wcale a jako wojownik by³ weteranem niezliczonych krwawych bitew. To samo mo¿na by³o powiedzieæ o Vorgu, ten jednak nie mia³ na swych us³ugach tak mrocznych si³ jak Targoth. Nie minê³o zatem wiele czasu gdy przez jego dziuraw± obronê zaczê³y przechodziæ kolejne ciêcia rycerza ¶mierci. Wyczerpany upad³ na ziemiê, wzbijaj±c ob³ok kurzu. Dysza³ ciê¿ko, krwawi³. Nie zosta³o mu wiele ¿ycia. Obaj o tym wiedzieli.
Targoth u¶miechn±³ siê triumfalnie na widok zmasakrowanych cia³, ale podarowa³ tego u¶miechu przywódcy. Odczuwa³ dla niego pewnego rodzaju szacunek. Stawia³ mu d³ugi i zaciek³y opór. - Nie w±tpiê, ¿e sama królowa zleci³a wam to zadanie. Z pewno¶ci± jednak korzysta³a z po¶redników. Zdrad¼ mi ca³± ich siatkê i wszystko co jest z tym zwi±zane, a darujê ci ¿ycie. - powiedzia³ rzeczowo. Vorg zakaszla³, krew splami³a jego napier¶nik. - Dobrze wiemy, ¿e zabijesz mnie zaraz po tym, jak wszystko ci powiem. Zreszt± pewnie sam zaraz umrê... Odmawiam... Jestem Vorgiem... Targoth u¶miechn±³ siê drapie¿nie. - Jednak to od ciebie zale¿y, czy przej¶cie na drug± stronê bêdzie szybkie i bezbolesne czy odwrotnie. Pamiêtaj... Kim jestem... Jam jest Pierwszym... Bêdê i Ostatnim... Vorg wzdrygn±³ siê mimowolnie. Wiedzia³, ¿e okrutnicy tacy jak jego triumfator maj± spor± wyobra¼niê. Nie zamierza³ na to pozwoliæ. Mróz owion±³ jego serce. - To... Uczciwa propozycja. Zgoda. - wychrypia³ - Pos³uguj± siê tajnymi informatorami. Nie znam ich. Mo¿esz zrobiæ mi cokolwiek, nie wiem, nie znam... Jednak znam jedno oficjalne ogniwo... Gubernatora Falkesa, w³adaj±cego miastem Sevo. Jestem pewien, ¿e przy twoich... Zdolno¶ciach... Perswazji... Chêtnie ci... Pomo¿e. Miasto jest po³o¿one dwie mile st±d... Pozdrów go ode mnie... To przez niego umieram... Niech go piek³o poch³onie, a zaraza toczy przez wieki. - Tak te¿ siê stanie. - powiedzia³ uroczystym g³osem Targoth. - Spe³ni³e¶ swoje zadanie. Zatem... W imieniu Mortis, ¦mierci która da³a mi tê w³adzê... Uwalniam ciê od brzemienia ¶miertelno¶ci... Znajd¼ spokój w ciszy zapomnienia.
Vorg jednak¿e nie móg³ powstrzymaæ siê od cynicznego u¶mieszku. Resztk± si³ podpar³ siê ³okciami o ziemiê i wychrypia³: - Uh...Khu..Khu... Jak wy to mówicie...? Amen? Tak! To jest to s³owo... Zatem... Amen, przyjacielu...
Ostrze Tchnienia ¦mierci odebra³o mu ¿ycie szybko i bezbole¶nie.
-----------------------------------
Jeszcze tylko jedno i Prolog uznam za zakoñczony. Je¶li chodzi o naszego bohatera to có¿... Takiego sobie go wyobra¿am. Jest ¶cigany. Co jednak zrobi³? Dlaczego jest taki a nie inny? Je¶li chodzi o te wizje i inne g³osy... Có¿, za swój status musia³ zap³aciæ s³on± cenê. Dusz± i czê¶ciowo w³asn± poczytalno¶ci±. Przynajmniej tak to rozumiem. Jaki ma teraz cel? Mogê powiedzieæ, ¿e chyba (podkre¶lam - chyba) szlachetny przy czym wykonanie to "cel u¶wiêca ¶rodki".
|
Sauron - 2011-09-21 16:13:47 |
Zmieni³em plany. Prolog zakoñczony, przechodzê do I Rozdzia³u. Tutaj zmieniam na razie perspektywê i przechodzê do bohatera osobowego, pewnego oddzia³u, którego przygody równie¿ zamierzam poprowadziæ. Na razie trochê suchych faktów. W nastêpnym odpisie bêdzie wiêcej akcji, chcê tylko nakre¶liæ o co w tym wszystkim naprawdê chodzi. Kim oni s±, co robi±, z kim walcz±. Dlaczego?
--------------------------
Piaszczysta ziemia zachrzê¶ci³a pod obutymi buciorami kilkudziesiêciu par stóp. W ciszy jaka panowa³a wokó³ zdawa³y siê ha³asowaæ niczym stado dzikich koni w galopie. Tym jednak kapitan Marcus Delyer nie musia³ siê obecnie przejmowaæ. Fachowym okiem weterana rozejrza³ siê po okolicy. Znajdowali siê przed wej¶ciem do wielkiej jaskini, dziwnym trafem znajduj±cej siê niemal na ¶rodku pola. Gdyby nie fakt, ¿e ten teren by³ ca³kowicie odludnym i odosobnionym, kapitan mocno zastanawia³by siê nad zdrowiem psychicznym g³upca, który wybra³by sobie to miejsce na kryjówkê. Znajdowali siê na ¶rodku pola, poro¶niêtego z³ocisto-pomarañczowymi ³anami pszenicy. Kolejny dziwny traf - pole by³o obsiane i zadbane. Z otwart± przestrzeni± pola s±siadowa³y gêste zagajniki, ³±cz±ce siê tu i tam w niewielkie laski li¶ciaste. W sumie to wygl±da³o jak kropelki napitku rozlane po stole ³±cz±ce siê tu i tam w wiêksze krople cieczy. Gdy¿ kapitana otacza³a bezkresna równina.
Piê¶ci Gniewu, czterdziesto osobowa, naje¿ona stal± formacja, posuwa³a siê równym, ¿o³nierskim krokiem w kierunku jaskini. Nie byli zwyk³ymi maruderami, lub dezerterami którzy by móc prze¿yæ, musieli zachowaæ dyscyplinê wyniesion± z wojska. Wrêcz przeciwnie, przybyli tutaj wiedzeni poczuciem obowi±zku. Obserwacje dowódcy przerwa³o zbli¿enie siê piêciu osób. Dwóch z nich mia³o wymalowane wzory na zbrojach, wiêc wygl±dali na oficerów. Ustawili siê w pó³kolu czekaj±c na polecenia dowódcy. - Sier¿ant Hagar czeka na rozkazy. - powiedzia³ pierwszy oficer, czterdziestoletni, zaprawiony w bojach weteran niezliczonych bitew. Jego czarne w³osy by³y tu i tam ozdobione niewielkimi pasemkami siwizny a niebieskie, zimne oczy spokojnie lustrowa³y teren. - Sier¿ant Barhzul gotów do akcji. - tym razem powiedzia³ to krasnolud, posiadacz ognistorudej brody, siêgaj±cy sw± g³ow± przeciêtnemu cz³owiekowi do poziomu klatki piersiowej. Mimo kr±¿±cego stereotypu o zawsze paskudnym humorze krasnoludów, w zielonych oczach tego osobnika drzema³a jowialno¶æ tak wielka, ¿e mog³aby zalaæ ca³y ¶wiat. - Keltroth i Taier gotowi. Pan jest dzisiaj z nami. - odrzekli kap³ani, bêd±cy wsparciem duchowym i pomoc± medyczn± oddzia³u. Obaj zdawali siê byæ w podobnym wieku, oko³o trzydziestu, trzydziestu paru lat. Jak wszyscy kap³ani tej wiary, byli ubrani w bia³e szaty z namalowanym symbolem Wszechwidz±cego Oka o niebieskiej têczówce. Samo Oko znajdowa³o siê na planie idealnego rombu. P³on±cego zreszt±.
Stoj±cy obok nich m³ody mê¿czyzna wy¶mia³ ich delikatnie. Ubrany by³ w ciemnoniebiesk± szatê, a skronie jego czo³a by³y zwieñczone z³otym diademem. Oznak± przynale¿no¶ci do Zakonu Psioników. Magów. S³ynna by³a niechêæ magów i kap³anów w sprawach ich ¶wiatopogl±dów. - Zaprawdê powiadam wam: uwierzcie we w³asne mo¿liwo¶ci, a bêdziecie ¿ywi do pó¼nej staro¶ci. Wysy³anie pró¶b do powietrza wam nie pomo¿e. Bóstwa opu¶ci³y ten ¶wiat i tylko ogl±daj± z daleka o ile nie doprowadzaj± do ruiny kolejnego. Jestem gotów. Kap³ani spojrzeli na niego jadowicie. Zawsze siê ze sob± spierali i tak naprawdê obie strony nie mog³y zdobyæ przewagi w argumentacji. St±d obecny impas. - Zaprawdê powiadam wam. - odezwa³ siê kapitan.- ¯e je¿eli zaraz rozkrêcicie kolejn± k³ótniê, to ja zaraz zrobiê wam z ty³ków jesieñ ¶redniowiecza. Wiecie jakie s± zasady. W czasie misji ¿adnych sporów. Inaczej wylatujecie z hukiem. Nikt nie podj±³ wyzwania. Kapitan mimo braku wyra¼nych zdolno¶ci magicznych, potrafi³ budziæ respekt. Jedyna „magia” która siê w nim objawia³a, by³a wyj±tkowo skuteczn± intuicj±. Doprowadzi³o to Marcusa do wielu spektakularnych zwyciêstw i jego awansu na dowódcê tej elitarnej jednostki. Trwa³a wojna.
Od dwóch lat trwa Wojna Z³amanej Obietnicy. Nazwa wziê³a siê od paktu, który niegdy¶ zawar³ król Falric II, w³adca Karath z Cesarzem Ghoranoshem, W³adc± Barbarzyñskiego Imperium Mooranosh. Postanowili zawrzeæ umowê, która mia³a rozwi±zaæ problem wiecznych incydentów na pograniczu ich królestw, nazwanej wymown± nazw± Okrwawionych Równin, tamtejsza ziemia posiada³a delikatne czerwone zabarwienie, niespotykane nigdzie indziej. Geologowie z Karath przekonywali, ¿e kolor wynika z istnienia specyficznej ska³y, któr± nazwali czerwonoziemem. Jednak wszyscy pozostawali g³usi na naukowe argumenty i nazwa potoczna pozosta³a na swym miejscu. Pakt, zawarty dziesiêæ lat temu, przetrwa³ lat osiem. Ghoranosh, za podszeptem swej Rady Cieni, tajemnego organu w³adzy, postanowi³ z³amaæ umowê, uwierzywszy w brak woli walki i zgnu¶nienie królestwa Falrica. Pierwszy atak rokowa³ wielkie nadzieje na szybkie zwyciêstwo. Królestwo Karath by³o ca³kowicie zaskoczone niespodziewan± inwazj± bez wypowiedzenia wojny. Okrwawione Równiny szybko wpad³y w rêce Ghoranosha, który zarz±dzi³ kolejn± wielk± czystkê, która trwa³a do czasu utraty Równin. W wyniku tego pogranicze straci³o 80% mieszkañców, mordowano zarówno poddanych Karath jak i Barbarzyñców tam zamieszka³ych, których podejrzewano o mo¿liwo¶æ dzia³ania na szkodê Imperium. Tutaj jednak pope³niono b³±d. Rada Cieni nie by³a w stanie przekonaæ Ghoranosha do kontynuowania ofensywy. Cesarz wola³ pobawiæ siê w rze¼nika. W wyniku tego Karath zdo³a³o otrz±sn±æ siê po pierwszym szoku i przygotowaæ siê do obrony swej niepodleg³o¶ci.
Za¿egnano wszelkie wewnêtrzne spory, nast±pi³o pe³ne zjednoczenie. Dorimska Rada Kupców uchwali³a nadzwyczajny podatek, jaki mieli oddawaæ na rzecz króla. Wielce nadzwyczajna rzecz w czasach gdy wszelkie gildie kupieckie innych krajów wola³y zdradzaæ swe królestwa dla zabezpieczenia interesów. Skutek jednak by³ i¶cie magiczny. Zapanowa³y bojowe nastroje, a rozw¶cieczone do granic Królestwo Karath postanowi³o wzi±æ odwet. Taki by³ pocz±tek s³ynnej wojny. Choæ jednak otrz±¶niêto siê z zaskoczenia, armia nie by³a w pe³ni zmobilizowana. Ghoranosh w koñcu us³ucha³ swych mrocznych doradców i ruszy³ swe Kohorty do dalszej ofensywy. Przebijaj±c siê co raz dalej, Mooranosh wbi³o siê klinem w ziemie Karath, przed którym stan±³ problem zlikwidowania tego zagro¿enia, gdy¿ wróg d±¿y³ do jak najszybszego zajêcia stolicy. W szóstym miesi±cu wojny, piêædziesi±t kilometrów od Syriath, stolicy Karath, dosz³o do bitwy pod Zarzeczem. G³ównodowodz±cy Wielkiej Armii Karathu, Wielki Marsza³ek Horn, stan±³ przed nie lada wyzwaniem. Przeciwko jego piêædziesiêciu tysi±com stanê³a ponad dwa razy wiêksza, stu dwudziesto tysiêczna armia Mooranosh, zaprawiona w bojach i sk±pana w krwi nieprzyjació³. Sw± szansê upatrywa³ w zmêczeniu armii wroga, od kilku miesiêcy bez lito¶ci popêdzanej batogami dowódców w stronê Syriath, jej wyd³u¿onym liniom zaopatrzeniowym oraz lepszej pozycji taktycznej. Armia Karath znajdowa³a siê na Górze Morrow, która zapewnia³a bezcenn± przewagê wysoko¶ci. Kohorty Mooranosh by³y otoczone przez dwie bezimienne rzeki, a obej¶æ przeciwnika nie mogli. Musieli zatem przyj±æ bitwê. Mieli jednak kilka asów w rêkawie, o których Karath wiedzieæ nie móg³.
Kohorty Ghoranosha rzuci³y siê do dzikiego ataku na pozycje Horna. Wielki Marsza³ek przyj±³ to z ca³kowitym spokojem. Pancerna piechota wytrzyma³a natarcie mot³ochu. Potem jednak nast±pi³ atak berserkerów, opêtanych przed demony wojowników przyzywanych przez Upad³ych Szamanów. Mooranosh zerwa³ ze swoj± tradycj± czerpania si³ z natury i honoru wojownika. Rada Cieni równie¿ sk³ada³a siê z Upad³ych Szamanów. Mówiono na nich: Czarnoksiê¿nicy, Wêdruj±cy w Ciemno¶ci. Stopniowo zdobyli w³adzê nad Ghoranoshem, szalony cesarz Barbarzyñców sta³ siê po¿yteczn± marionetk± w ich rêku. Pragnêli nieograniczonej w³adzy, jednak by móc kontynuowaæ swe podboje, musieli doprowadziæ do upadku Karath. Odt±d w szeregach Mooranosh s³u¿± berserkerzy, ifryty, jak równie¿ demony. W bitwie pod Zarzeczem po raz pierwszy pojawi³y siê w swych prawdziwych postaciach. Zamêt zapanowa³ w Wielkiej Armii Karath. Dopiero po³±czone si³y Magów Wszechwidz±cego Oka i Zakonu Psioników po wielkich trudach zdo³a³y odizolowaæ mroczne si³y i stoczyæ z nimi w³asn± walkê. Wojska obu armii podzieli³y siê na dwie czê¶ci. Demony walczy³y z Kap³anami i Czarodziejami pod Mistyczn± Kopu³±, a normalni ludzie walczyli sami ze sob±. Ten dziwny schemat utrwali³ siê na polach bitew, gdy¿ jest jedynym racjonalnym sposobem, by nie traciæ niepotrzebnie, dla przyk³adu tysi±ca ¿o³nierzy gdy jaki¶ mag czy demon uzna za stosowne zrobiæ im wielk± krzywdê.
Bitwa trwa³a dwa dni. Ze zmiennym szczê¶ciem. Ostatecznie jednak Karath dziêki lepszemu uzbrojeniu i determinacji wzmacnianej nienawi¶ci±, odniós³ zwyciêstwo. Rych³o zmieni³o siê w pogrom, a pó¼niej w rze¼. Demony i Upadli Szamani porzucili swe wojska, ratuj±c w³asn± skórê. Pozbawionych wsparcia piechurów i kawaleriê Mooranosh pozostawiono samych sobie. Otoczeni dwiema rzekami, Gór± Morrow, zostali zamkniêci w kotle. Nie u³atwili jednak sprawy zwyciêzcom, gdy¿ walczyli z ponur± nienawi¶ci± bez b³agania o ³askê. Zreszt± Karath nie przyjmowa³ pardonu, nie okazywano lito¶ci. Ze stu dwudziestotysiêcznej armii Ghoranosha uciek³o ledwie piêæ tysiêcy ludzi, nie licz±c szamanów i demonów. Cesarz Barbarzyñców w tym samym czasie udowodni³, ¿e wcale nie by³ takim g³upcem za jakiego go uwa¿ano. Dzieñ po otrzymaniu wiadomo¶ci o klêsce, ca³a przebywaj±ca u boku cesarza Rada Cieni zosta³a wymordowana. W ten sposób dosz³o do centralizacji w³adzy w rêku szalonego w³adcy. Ci, upadli szamani, którzy nie padli ofiar± zamachu, ukorzyli siê i b³agali o lito¶æ. Ghoranosh wiedzia³, ¿e potêga Rady zosta³a raz na zawsze z³amana. Postanowi³ wys³aæ ich gdzie¶ daleko by mieæ z nimi spokój. Wys³a³ ich na ty³y wroga by przybieraj±c ró¿ne postacie i wzywaj±c demony do pomocy,, zak³adali sekty.
Zadaniem tych magicznych organizacji by³o os³abienie woli walki mieszkañców Karath, demoralizacja i szpiegostwo, jak równie¿ precyzyjne skrytobójcze zamachy. Nieznane z nazw, zyska³y sobie ponur± s³awê. Powo³ano Inkwizytorium P³on±cego Oka, podlegaj±ce Ko¶cio³owi Wszechwidz±cego Oka by przeciwdzia³aæ temu zagro¿eniu. Do wspó³pracy zaproszono te¿ Zakon Psioników, którym jednak uwa¿nie patrzono na rêce, ze wzglêdu na ich pogl±dy: deizm, panteizm i ateizm.
Rozpoczê³a siê walka o ludzkie dusze.
Inkwizytorzy musieli czêsto dokonywaæ wyborów niejednoznacznych moralnie. Zdarza³o siê, ¿e ca³e wsie czy miejscowo¶ci znajdowa³y siê we w³adzy sekt. Nie zawsze nauczanie kap³anów odnosi³o po¿±dany skutek. Czasami mieszkañcy byli tak g³êboko zatopieni w korupcji, ¿e ich cia³a zaczyna³y siê mutowaæ w przeró¿ne dziwaczne formy. Zaczynali ropieæ, pojawia³y siê na ciele wybuchaj±ce pêcherze, wyrasta³y wyrostki, ³uska pokrywa³a cia³a. Ma³o co mog³o zdziwiæ Inkwizytorium. Zarz±dzano Oczyszczanie. W ten sposób wycinano w pieñ ca³e miejscowo¶ci, opêtanych palono, a Upad³ego Szamana zabierano do Klatki, magicznego wiêzienia bez ucieczki. Lepsz± jednak opcj± by³o daæ siê zabiæ, st±d szamani walczyli przy u¿yciu wszelkich ¶rodków a na koniec próbowali pope³niaæ samobójstwo, wcze¶niej próbuj±c przeteleportowaæ adeptów, wiedz±c, ¿e demony poprowadz± ich dalej przez szkolenie.
Jednym z najskuteczniejszych oddzia³ów Inkwizytorium by³a Piê¶æ Gniewu, bohaterowie tej historii.
|
Sauron - 2011-10-03 17:39:31 |
Wracamy do uniwersum serii gier Legacy of Kain. Powie¶æ osadzona w klimatach Blood Omen 2.
Akcja tego odcinka rozgrywa siê w 50 lat po bitwie pod Meridian. Kto zna seriê, ten wie dok³adnie o co chodzi. Kto nie zna, mo¿e sobie przeczytaæ, potem sobie zagraæ. Tytu³ historii: "Droga, któr± pod±¿am."
---------------------
Epizod I. Droga, któr± pod±¿am.
Przez ciemn± uliczkê przebieg³o dwojga postaci. Omijaj±c ¶wiat³o bij±ce z nielicznych latarni, szybko kierowali siê w tylko im znanym kierunku. Miejsce sprawia³o wra¿enie ca³kowicie opuszczonego. Rozs±dni ludzie unikali miejsca, które zdoby³o sobie ponur± s³awê Zag³êbia Przemytników, potworów w ludzkiej skórze. Ponoæ jednak nie tylko ludzie tutaj dominowali...
Para postaci dalej bieg³a ca³kowicie bezszelestnie po ulicy, co bior±c pod uwagê fakt, ¿e pod³o¿em by³ tutaj kamienny chodnik, robi³o wra¿enie. Sama ulica, zczernia³a i za¶miecona, budzi³a wy³±cznie wstrêt. Niekiedy na skraju cieni mo¿na by³o dostrzec wêdruj±ce tu i tam szczury, na których dietê oprócz ¶mieci sk³ada³o siê ludzkie miêso, bardzo ³atwe do zdobycia.
W³a¶nie przechodzili pod ³ukowatym przej¶ciem kiedy nagle uruchomi³y siê wcze¶niej niewidoczne mechanizmy umieszczone po bokach. Zielony rozb³ysk i migotaj±ce pole si³owe zagrodzi³o drogê zamaskowanym postaciom, co jasno udowodni³o ich rodowód. Bez ¿adnego s³owa odwrócili i ju¿ zaczêli biec w kierunku przeciwnym by znale¼æ inn± drogê, gdy wtem do ich wyczulonych uszu dotar³ niepokoj±cy d¼wiêk. Stukot opancerzonych butów.
Kto¶ zeskoczy³ z dachu obskurnego budynku maj±cego przypiêty szyld o wdziêcznym napisie "Spszedam maczógi i sztylety fszelakie". Szyld by³ zbryzgany ju¿ zakrzep³± krwi± i kawa³kami mózgu. Zapewne niezadowolony klient z³o¿y³ reklamacjê.
Tajemniczy przybysz w imponuj±cym wyczynie akrobatycznym wykrêci³ ¶rubê w powietrzu i upad³ na ziemiê przyklêkaj±c na jedno kolano. Po chwili podniós³ siê, ujawniaj±c swoje spiczasto zakoñczone uszy i niepokoj±co ¶widruj±ce wg³±b duszy oczy o ¿ó³tych têczówkach. Mia³ szlachetne rysy twarzy, orli nos, wysuniêty i mocno zaznaczony podbródek, krótkie ciemne w³osy. Przypomina³ dostojnego szlachica i taki te¿ by³ jego wyraz twarzy - pe³en w³adczo¶ci i arogancji.
Zakapturzona para zatrzyma³a siê w miejscu i przyjê³a pozycjê obronn±. Ustawili siê w jednej linii, przy czym wy¿sza postaæ, mê¿czyzna, wysunê³a siê lekko do przodu. W odpowiedzi, przybysz odrzuci³ swój ciemnob³êkitny p³aszcz do ty³u, ods³aniaj±c niebiesko barwion± zbrojê p³ytow± starannie pokrywaj±c± jego cia³o, maestriê sztuki p³atnerskiej. Jego rêkawice pozostawi³y otwory na palce, wyd³u¿one i zakoczone ostrymi czarnymi pazurami. Nie nosi³ broni.
Jak siê okaza³o, palce zakapturzonych wampirów dopiero zaczyna³y ewoluowaæ w pazury. Jednak zamiast zbroi p³ytowej nosili æwiekowane zbroje skórzane, mniej ograniczaj±ce ruchy. Mê¿czyzna mia³ przy sobie dobrze wywa¿ony d³ugi miecz. Druga postaæ, kobieta, nosi³a dwa sztylety.
- D³ugo was szuka³em, moje dzieci. - przybysz u¶miechn±³ siê drapie¿nie, ods³aniaj±c k³y. - Zaprawdê, poruszacie siê w sposób godny najlepszego ³owcy, to jednak za ma³o by mnie zwie¶æ. - Sebastian. - odrzek³ krótko mê¿czyzna. Wy¿ej wzmiankowany u¶miechn±³ siê jeszcze szerzej. - Moja s³awa mnie wyprzedza. Jak¿e cudownie... A za s³aw± krok w krok idzie w³adza, moje dzieci. Kiedy¶ to zrozumiecie, je¶li do¿yjecie do tego momentu. Przykro mi odkryæ, ¿e ukrad³y¶cie co¶ wa¿nego... Co¶, co jest w³asno¶ci± Lorda Sarafan. Kobieta, m³odo wygl±daj±ca szatynka o ca³kowicie ludzkim wygl±dzie, wyskoczy³a do przodu, sycz±c w¶ciekle przez zaci¶niête w grymasie w¶ciek³o¶ci zêby. - A ty oczywi¶cie przyszed³e¶ tu za nami, sarafañski hyclu? Sprzeda³e¶ nas wszystkich w zamian za w³asne przetrwanie i odrobinê w³adzy. Sebastian zachowa³ spokój, choæ przez u³amek sekundy mo¿na by³o dostrzec nerwowy tik jego lewego oka. Poczu³ w¶ciek³o¶æ. - Nie pouczaj mnie, niedojrza³a suko. - odrzek³ zimno. - I s³uchaj uwa¿nie tego co teraz powiem. Oddaj... Mi... Plany... Centrum Dzielnicy Przemys³owej. Nie dla was te informacje. Teraz g³os zabra³ mê¿czyzna. - Nigdy nie spe³nimy twych ¿±dañ, bêdziesz musia³ odebraæ je z naszych zimnych, martwych r±k. - rzuci³ hardo. W odpowiedzi Sebastian za¶mia³ siê dziko, niemal ob³±kañczo. - Wy ju¿ jeste¶cie martwi, bando kretynów. Ja tylko sprawiê, ¿e tym razem umrzecie na zawsze. - stwierdzi³.
Osaczone wampiry rzuci³y siê do w¶ciek³ego ataku, wyjmuj±c jednocze¶nie swój orê¿. Sebastian ruszy³ na nich, rozwieraj±c swoje palce. Zderzyli siê.
Mê¿czyzna ci±³ z doskoku, Sebastian unikn±³ ataku i machn±³ pazurami. Wampir zd±¿y³ odskoczyæ, ale jego rêce ju¿ zosta³y poznaczone szponami przeciwnika. Kobieta roztoczy³a ochronn± burzê sztyletów by daæ partnerowi czas na zebranie si³ do kolejnego ataku. Dzia³ali bardzo sprawnie, jak jeden wojownik. Na przemian atakuj±c i os³aniaj±c siê z flanki, prowadz±c z Sebastianem bardzo wyrównan± walkê. Nagle kobieta zrobi³a niski wypad do przodu, jednym sztyletem wymac.h.uj±c w powietrzu, a drugi ustawi³a poziomo, jakby chcia³a wypatroszyæ przeciwnika. W ostatniej chwili uskoczy³a w bok, robi±c miejsce dla partnera który u¿ywaj±c swej si³y i w¶ciek³o¶ci wyprowadzi³ seriê straszliwych ciêæ, druzgoc±cych dla nawet wprawnych wojowników. Sebastian by³ jednak najpotê¿niejszym wampirem na us³ugach Lorda Sarafan, doskonale oswojonym z walk± przez d³ugie lata praktyki. Wyeksploatowa³ lukê, jak± pozostawi³a kobieta przez unik jaki musia³a wykonaæ. Przep³yn±³ pomiêdzy ciosami mê¿czyzny, którego obrona by³a dziurawa, gdy¿ skupi³ ca³e swe si³y na mia¿dz±cej ofensywie. Sebastian nie zawacha³ siê ani chwili d³u¿ej i zacz±³ rozdzieraæ swego przeciwnika na strzêpy.
Wampir zawy³ ¶widruj±co pe³nym bólu i protestu krzykiem. Kobieta rzuci³a mu siê na pomoc, ale zosta³a odepchniêta silnym kopniakiem Sebastiana. S³uga Lorda Sarafan wpad³ w Berserk, by³ niepowstrzymany. Okaleczony mê¿czyzna upad³ w morzu strzêpów i w³asnej krwi, jêcz±c i wyj±c, widz±c uciekaj±c± krew. Konwulsyjnie, próbowa³ siêgn±æ g³ow± strumieni krwi lej±cych siê ze swego cia³a. Wysun±³ jêzyk, jakby chcia³ tê krew wypiæ. W jego oczach migota³ zwierzêcy strach - strach przed ¶mierci±. Po chwili opad³ i znieruchomia³, z ust ulecia³ ostatni dech.
Kobieta zawy³a nieludzko, fala d¼wiêkowa rozesz³a siê i zbi³a szyby znajduj±ce siê w oknach budynków stoj±cych wzd³u¿ ulicy. Skowyt wydawa³ siê wywieraæ te¿ pewien wp³yw na Sebastiana. Niew±tpliwie to by³ jej Mroczny Dar. Wampir skurczy³ siê w sobie, przygi±³ do ziemi i wrêcz ¿abim skokiem doskoczy³ do wampirzycy, ryzykuj±c zderzenie z epicentrum d¼wiêku. Chwyci³ j± za gard³o w przelocie i obali³ na chodniku. Przysun±³ sw± twarz do jej i wysycza³. - Piêknie ryczysz, spróbuj teraz, dziwko... Rozleg³ siê trzask mia¿d¿onego gard³a i krêgów szyjnych, gdy Sebastian zacisn±³ swój chwyt. Kobieta wytrzeszczy³a oczy w niemo¿liwy sposób, zaczê³a miotaæ siê, próbuj±c siêgn±æ swego oprawcê nierozwiniêtymi szponami. Potem równie¿ znieruchomia³a.
Sebastian wsta³ wymownie powoli, spogl±daj±c wynio¶le na otoczenie, jakby szuka³ kogo¶, kto chcia³by mu jeszcze rzuciæ wyzwanie. Przy ciele kobiety znalaz³ plany. Nastêpnie znikn±³ w cieniu. Gdy tylko wsta³o s³oñce, cia³a wampirów zaczê³y p³on±æ, po chwili zosta³ z nich tylko proch który wiatr rozwia³ po ochydnych uliczkach Zag³êbia Przemytników.
---------------
- Zatem zadanie zosta³o wykonane, mój s³ugo? - zapyta³a g³êbokim basem potê¿na postaæ w z³otej zbroi. Z jej oczu i g³owy uchodzi³y niesamowicie p³on±ce zielone p³omienie. Rysy jej twarzy by³y ukryte pod z³otym he³mem. Sebastian jednak wiedzia³, jak wygl±da³ bez tej os³ony. - Tak, ca³kowity sukces. Dywersanci zniszczeni, plany Dzielnicy Przemys³owej odzyskane. Tak, jak rozkaza³e¶. Sarafan Lord u¶miechn±³ siê triumfalnie. - Doskonale, doskonale... Wszystko idzie zgodnie z planem... Po raz kolejny udowodni³e¶ sw± przydatno¶æ, Sebastianie, mój s³ugo. Zostaniesz za to nagrodzony. Tymczasem jednak dosta³em wa¿ne wie¶ci, z którymi musisz siê natychmiast zapoznaæ.
W odpowiedzi wampir przyklêkn±³ na jedno kolano z szacunkiem pochylaj±c g³owê. - Czekam na rozkazy... Mój mistrzu. Oczy Sebastiana zap³onê³y zimn± ¿ó³ci±.
|
Sauron - 2011-10-08 14:03:10 |
Podró¿uj±c w Ciemno¶ci cz. 1
---------
Raz jeszcze Sebastian powróci³ w noc. Podró¿owa³ bez zw³oki, pokonuj±c kolejne ulice, wspinaj±c siê na dachy budynków i skacz±c z jednego na drugi. Powoli zmienia³ siê krajobraz. Piêkne, bogato zdobione wille szlachty i patrycjuszy ozdobione malowid³ami i freskami zaczê³y ustêpowaæ miejsca bardziej zwyczajnym domostwom. Wampir dostrzeg³ co raz czê¶ciej zaznaczaj±c± siê obecno¶æ przeró¿nej maszynerii, od d¼wigów do wind.
Spojrza³ w dó³, na skromny o tej porze ruch uliczny. Skuleni ludzie chy³kiem przemykali siê, unikaj±c ¶wiat³a, skupieni na swych podejrzanych interesach. Gdzie¶ w oddali s³ychaæ by³o grupkê pijanych mê¿czyzn, którzy w³a¶nie dostojnie wywlekli siê z ober¿y. Chwilê stali przed drzwiami, mówi±c w kó³ko co¶ niezrozumia³ego. Wtem z karczmy wylecia³y dwie postacie, otrzymuj±ce straszliwe razy metalow± chochl±. Jej u¿ytkownik, potê¿na, barczysta barmanka z wpraw± weterana Legionów Lorda Sarafana pacyfikowa³a pijaków próbuj±cych wróciæ do ¶rodka. Nie pomog³y krzyki, robienie smutnych psich oczy (których efekt psu³y nalane twarze) ani nawet zas³anianie siê d³oñmi. Sromotnie pokonani, uciekli w sobie tylko znanym kierunku ruchem jednostajnie wstêgowym. Karczma nazywa³a siê "Czerwony Kruk".
Sebastian jednak jeszcze przed koñcem tej batalii ruszy³ dalej, niezbyt zainteresowany jej rezultatem. Do jego nozdrzy zacz±³ docieraæ zapach morza, na twarzy poczu³ morsk± bryzê. Kierowa³ siê na Nabrze¿e. Zeskoczy³ z dachu ostatniego budynku miêdzy ustawione przez robotników kontenery dostawcze. Nabrze¿e by³o bardzo wa¿nym punktem handlowym Meridian, za jego pomoc± komunikowano siê i prowadzono handel z rozmieszczonymi na morzu licznymi wyspami. Kupczono wszystkim: ¿ywno¶ci±, broni±, technik±, rzemios³em, nawet magicznymi stworami do badañ i cyrków dla Nosgothian z kontynentu. Istnia³a tak¿e kontrabanda. Sarafanie zdo³ali po wielkim wysi³ku i reformach systemu finansowego zdobyæ pe³n± w³adzê nad wszystkim co mia³o tu miejsce. Ci±gle jednak zdarza³y siê przypadki ³amania prawa, ¿±dza zysku by³a jednak wiêksza od strachu przed surow± kar±.
Sebastian dotar³ na sam brzeg, do g³ównej przystani. Krêci³o siê tam kilku Sarafan pilnuj±cych robotników. Wygl±dali, jakby na co¶ czekali. Na widok Sebastiana, zakonnicy wyprê¿yli siê na baczno¶æ, zasalutowali w ¿o³nierski sposób. - Witajcie, mój panie. Czekamy na ³adunek i zostali¶my przys³ani Tobie na pomoc. - odezwa³ siê rycerz w ciê¿kiej pancernej zbroi Sarafan. Na g³owie nosi³ charakterystyczny he³m z czerwonym pióropuszem. Wygl±d uzupe³nia³ szkar³atny p³aszcz, symbol Sarafan i potê¿ny miecz obosieczny z dodatkiem tarczy. W oczach rycerza b³yska³a inteligencja, jak równie¿ lojalno¶æ wobec sprawy. - Nazywasz siê... sir Martin Cohen , o ile dobrze pamiêtam? - zapyta³ Sebastian. Zawsze lubi³ wiedzieæ z kim ma do czynienia, niewa¿ne od rasy. - Tak jest, mój panie. Lord Sarafan przys³a³ nas jako asystê do Twojej misji. Sebastian u¶miechn±³ siê w odpowiedzi. - Czyli wiecie, co tutaj robimy? Czekamy na dostawê, przejmujemy j± i sprowadzamy do Dzielnicy Przemys³owej. Jeste¶my tu dlatego, ¿e to co¶ wa¿nego. Co¶, co nie powinno wpa¶æ w rêce wampirów. Widzê, ¿e jest tutaj kilku glyphowych... - Sebastian rzuci³ okiem na resztê oddzia³u, dwóch szeregowych rycerzy glyphów, trzech wielkich rycerzy i sze¶ciu zwyk³ych. - Tak jest. Przygotowali¶my siê do tej misji i jeste¶my wprowadzeni w jej plany. Wiemy co do nas nale¿y i wykonamy nasze zadanie co do joty. Dziêki naszym pancerzom, ¿aden wrogi wampir nie we¼mie nas z zaskoczenia. Sebastianowi zacz±³ podobaæ siê ten rycerz. Mia³ wszystko, co powinien mieæ prawdziwy oficer. Szacunek, dyscyplinê, inteligencjê i zmys³ praktyczny. - Sprawcie siê dobrze, a osobi¶cie porêczê za was wszystkich. Promocja was nie ominie.
Morale oddzia³u wzros³o wyczuwalnie. Sebastian u¶miechn±³ siê do siebie w my¶lach. Zawsze umia³ motywowaæ swych podw³adnych. Czekaj±c na Nabrze¿u, powróci³ do szczegó³ów swej misji.
***
- Jak ju¿ powiedzia³em, nadszed³ czas, by¶ zapozna³ siê ze szczegó³ami kolejnej misji. - rzek³ Lord Sarafan. - Potem wyruszysz natychmiast. - Oczywi¶cie, mój panie. - zgodzi³ siê Sebastian.
Przechadzali siê po Twierdzy Sarafan. W³a¶nie znajdowali siê w g³ównym hallu. To miejsce nigdy nie nudzi³o wampira. Oprócz przeró¿nych dzie³ sztuki i kultury - po³±czonych z surow± ¿o³niersk± praktyczno¶ci±, Sebastian móg³ tak¿e zaspokajaæ swój ni¿szy instynkt. Instynkt nasyconej zemsty. Znajdowa³o siê tutaj wiele obrazów i arrasów przedstawiaj±cych Lorda Sarafan triumfuj±cego nad swymi wrogami. Sebastiana jednak interesowa³o co¶ innego.
Po¶rodku wielkiej ¶ciany znajdowa³ siê ogromny obraz batalistyczny, opowiadaj±cy o ostatniej fazie bitwy pod Meridian. Wyraziste kolory, p³ynne przej¶cie z t³a do g³ównego planu. Wszystko by³o tutaj perfekcyjne, bez ¿adnej skazy. Tak jak doskona³e by³o zwyciêstwo Sarafan. Widaæ by³o gin±ce w przera¿eniu ca³ymi batalionami wampiry. W pierwszym planie znajdowa³o siê to, co najbardziej radowa³o Sebastiana. Oto Lord Sarafan straszliwym poziomym ciêciem rozcina pier¶ swego wroga. Cesarza Wampirów, Kaina. W oczach pokonanego maluje siê niewypowiedziany ból, niedowierzanie, strach i sza³. Z krzykiem spada w p³on±c± czelu¶æ. Soul Reaver, upuszczony, wbi³ siê w ziemiê. Sarafan Lord triumfalnie og³asza swoje zwyciêstwo. Jego pier¶ ozdabia tajemniczy poz³acany artefakt. Okr±g³y kszta³t, z wciêciem i wg³êbieniem na b³êkitn± sferê, po³yskuj±c± czyst± potêg±. Od artefaktu odchodz± cztery wypustki, umo¿liwiaj±ce przypiêcie do zbroi. Na bokach s± wyryte napisy w jêzyku znanym jedynie nielicznym. Kamieñ Nexus.
Lord Sarafan podj±³ ponownie podj±³ temat. - Dziêki temu, ¿e odzyska³e¶ plany Centrum Dzielnicy Przemys³owej, Cabal wci±¿ pozostanie nieu¶wiadomione i zagubione. Dyskrecja jest chwilowo naszym najwiêkszym sprzymierzeñcem. Te plany... - przywódca z³ama³ pieczêæ i poda³ Sebastianowi do obejrzenia. - Maj± zaznaczony opis w³a¶nie skonstruowanej Komnaty Kamienia Nexus. Ten artefakt umo¿liwi³ nam zdobycie w³adzy nad Nosgoth i pokonanie Kaina. Nie wolno nam dopu¶ciæ, by trafi³ w rêce Ruchu Oporu. Jednocze¶nie musimy mieæ go pod rêk±. St±d nadszed³ czas jego "przeprowadzki". Bêdziesz w tym bardzo pomocny. - Czekam na twe polecenia, mój panie. - rzek³ wampir. - Udasz siê na Nabrze¿e, do g³ównego portu. Tam bêdzie na ciebie czeka³ specjalnie dobrany oddzia³. Bêd± tam równie¿ glyphowi rycerze. Ich dowódc± jest bardzo obiecuj±cy cz³owiek, sir Martin Cohen. S± doskonale przygotowani do walki z wampirami. Sebastian mia³ jednak problem, którego nie móg³ rozwi±zaæ, zatem zapyta³ o to swego pana. - Có¿ jednak po ich zbrojach, gdy magia glyphów bêdzie wykrywaæ mnie? Bêd± siê ¶wieciæ ja¶niej ni¿ Stos Maleka.
Nazwa tego do¶æ popularnego w Nosgoth powiedzenia: "¦wieciæ siê ja¶niej ni¿ Stos Maleka" wziê³a siê od Pierwszej Krucjaty Sarafañskiej. Kiedy Malek Paladyn rozkaza³ zebraæ cia³a wampirów nabite na pale w jedno miejsce i podpaliæ. Najwiêkszy stos liczy³ sobie piêæ tysiêcy wampirów, a ci±gn±³ siê a¿ po horyzont. P³omienie by³y widoczne od Coorhagen po Willendorf. Lord Sarafan u¶miechn±³ siê nieco gorzko, wyobra¿aj±c sobie widok takiego Stosu. Jak¿e ¿a³owa³, ¿e by³ wówczas uwiêziony przez Wi±zanie Filarów! Móg³ tylko sobie wyobraziæ ten widok! - Zapomnia³e¶, ¿e dysponujê niewyobra¿aln± moc±? Kontrolujê równie¿ magiê glyphów. Spójrz...
Przywódca rozpostar³ rêce, pomiêdzy którymi zaczê³a siê formowaæ g³adka ciemnozielona kula wielko¶ci ludzkiej g³owy. Powoli zacz±³ zbli¿aæ d³onie do kuli, uzupe³niaj±c ubytki, by mia³a doskona³y kszta³t. Kumuluj±c w sobie moc, przes³a³ j± wg³±b sfery. Kula rozb³ys³a energi± magiczn±. Lord Sarafan upu¶ci³ rêce i rzek³ do Sebastiana: - Przyjmij, to co dane. Wiedz jednak, ¿e zaklêcie trwa tylko dwie noce. To nie jest trwa³y dar, jednak bez w±tpienia wesprze ciê w twej misji. Magia glyphów nie bêdzie wywiera³a na tobie wp³ywu.
Wampir przyklêkn±³ i upu¶ci³ g³owê, dziêkuj±c w milczeniu za bezcenny dar. Po chwili powsta³. - Przejmij ³adunek i Kamieñ Nexus. Dostarcz do Dzielnicy Przemys³owej, zmia¿d¿ ka¿dego g³upca, który ¶mia³by stan±æ ci na drodze. Strze¿ siê Cabal. Oni wiedz± o dostawie tej nocy. Bêd± próbowali ciê powstrzymaæ, mój s³ugo. Pragn± przej±æ ten ³adunek. Nie pozwól im na to. Ju¿ pozna³e¶ m± hojno¶æ i szacunek dla twej mocy. Nie zawied¼ mnie. - przemówi³ Lord Sarafan. - Zawie¶æ ciê, mój panie? Nie... Mam zupe³nie inne plany dzisiejszej nocy. Nad ranem powrócê z Kamieniem Nexus. I z g³owami twych przeciwników. - obieca³ wampir.
***
Wspomnienia Sebastiana przerwa³ okrzyk ¿o³nierza. - Statek na horyzoncie! Wampir na chwilê przymkn±³ oczy. Wyczu³ obecno¶æ innych Dzieci Nocy. Nadchodz±.
***
Zaatakowali szybko i bez wahania. A jednak niespodziewanie. Otrzymali wsparcie.
Wy³onili siê z cienia i natychmiast uderzyli na rozproszonych Sarafan, którzy dopiero po okrzyku ¿o³nierza zaczêli przyjmowaæ pozycjê bojow± - wygiêtego ³uku, skierowanego w stronê l±du. Z dzikim okrzykiem, ludzcy najemnicy Cabal uderzyli na rycerzy.
Sebastian spodziewa³ siê, ¿e Ruch Oporu z pewno¶ci± zaanga¿uje poszukiwaczy skarbów i bandytów do przejêcia ³adunku. Skusiwszy ich obietnic± zdobycia bogactwa i, byæ mo¿e, nie¶miertelnego ¿ycia. Buntownicze wampiry, których liczba stale mala³a, próbowa³y w ten sposób oszczêdziæ sobie w³asnych strat. W ten oto sposób Piraci Po³udniowego Morza, Najemnicy Vasserbunde i Wilki z odleg³ego Ziegsturl uderzyli na Sarafan.
Rycerze pozostawali w defensywie, przyt³oczeni przewag± liczebn± przeciwnika. Piraci o pomarszczonych i smaganych wiatrem twarzach, nosili lekkie skórzane pancerze, a w zwarciu pos³ugiwali siê zakrzywionymi szablami, bu³awami i sztyletami. Wilki uzbrojone by³y bardzo podobnie, jednak w ich oczach ¶wieci³a o wiele wiêksza bezwzglêdno¶æ, nieograniczona przez Piracki Kodeks. Najbardziej niebezpieczni byli jednak Najemnicy z Vaaserbunde. Ich ekwipunek (kolczugi i tarcze) jak i wyszkolenie, sta³y na najwy¿szym poziomie. Wcze¶niej s³u¿yli w armii Willendorfu, jednak opu¶cili j± by poszukiwaæ lepszego ¿ycia. Przewodzi³ im Daniel Fargus, by³y kapitan, ¿o³nierz surowy i nieznosz±cy sprzeciwu.
Wampiry z Cabal, czai³y siê w cieniu licz±c na ³atwy ³up. Wyczu³y jednak obecno¶æ obcego wampira. Postanowi³y jednak poprzestaæ na czekaniu.
Sir Martin wyczu³ szansê na ³atwe pokonanie przeciwnika. Tymczasem jednak walczy³ aktywnie. Wszed³ z jakim¶ piratem w ostr± wymianê ciosów. Choæ morski wilk walczy³ zaciekle swoj± szabl±, nie by³ w stanie jednak dotrzymaæ kroku rycerzowi. Wyczerpany, opu¶ci³ nisko gardê. Martin g³adkim ciêciem rozci±³ jego gard³o. Fontanna krwi rozbrysg³a na ¶cieraj±cy siê t³um. Dowódca spojrza³ na bok. Ujrza³, jak wielki sarafañski rycerz z ogromnym toporem, pionowym ciêciem rozci±³ najemnika od g³owy do krocza. Zdekapitowany wróg rozklei³ siê na dwie czê¶ci i opad³ z mla¶niêciem na ziemiê. Olbrzym ruszy³ szukaæ kolejnej ofiary. Sir Martin zd±¿y³ ju¿ tymczasem znale¼æ kogo¶ innego do zabicia. Jeden z Wilków tn±c powietrze dwoma sztyletami, skoczy³ na rycerza. Dowódca zd±¿y³ jednak zas³oniæ siê tarcz± i wyprowadziæ kontrê. Bandyta zwinnie unikn±³ ciêcia i ponowi³ próbê. Martin zablokowa³ sztylety mieczem i uderzy³ przeciwnika tarcz± w twarz. Bandzior zaskowyta³, plun±³ krwi± i od³amkami zêbów. Ignoruj±c ból, zacz±³ wymachiwaæ na o¶lep swym orê¿em by odwlec nieuniknione. Dowódca Sarafan w odpowiedzi odci±³ mu rêce i wypatroszy³ go.
Nastêpnie rozejrza³ siê po polu bitwy. Zauwa¿y³, ¿e gdyby ¶rodek sarafañskiego ³uku wygi±³ siê do ty³u, najemnicy zaczêliby przeæ do przodu, maj±c Sarafan po flankach. Na w³asne ¿yczenie zamknêliby siê w kotle. Sir Martin ju¿ wiedzia³, co musia³ zrobiæ. - Ustawienie "M³ot Zakonu"! Wycofaæ siê! Zakonnicy przerabiali to wielokrotnie, wiedzieli o co chodzi³o ich dowódcy. Przeciwnicy jednak nie. Sebastian domy¶li³ siê ca³ego planu i postanowi³ czekaæ na swoj± kolej. Tak jak przewidziano, przynêta zosta³a chwycona. Sarafanie, parci do morza, jednocze¶nie rozpraszali siê na flanki. W koñcu Martin uzna³, ¿e pora zamkn±æ obwód. - Jest Kowad³o, pora na M³ot! - rykn±³ z ca³ych si³. Sebastian wyskoczy³ jak z pod ziemi, zapomniany przez wszystkich. Zdezorientowani napastnicy wiedzieli, ¿e znale¼li siê w potrzasku. Sebastian rozwar³ swe pazury i z pe³n± prêdko¶ci± uderzy³ w t³um. Obalaj±c i mia¿d¿±c ko¶ci swych przeciwników, wampir par³ do samego ¶rodka. Drogê zagrodzi³o mu dwóch Najemników i Wilk. Nie patrz±c na tego ostatniego, rozszarpa³ go szponami. Najemnicy odsunêli siê przera¿eni. Sebastian napar³ na nich, wpadaj±c w Berserk. Wojownicy nie stawili wielkiego oporu. Ich ciêcia przecina³y powietrze, wampir by³ dla nich po prostu zbyt szybki. Pojawi³ siê za ich plecami. Pierwszego zabi³ skrêcaj±c mu kark. Drugi uniós³ miecz, ale opu¶ciæ ju¿ nie zd±¿y³. Sebastian widzia³ ods³oniêt± pier¶. Jego szpony przebi³y zbrojê, wbi³y w skórê, zmia¿d¿y³y ¿ebra i chwyci³y serce. Potê¿nie szarpn±³, wyrywaj±c jak¿e ¿yciowy organ z klatki piersiowej najemnika. Cz³owiek zawy³, w jego oczach oprócz bólu, Sebastian zobaczy³ b³aganie o zakoñczenie tego nêdznego ¿ycia. Wampir spe³ni³ jego pro¶bê.
Sarafanie ju¿ zd±¿yli w tym czasie wybiæ wiêkszo¶æ ludzkich zdrajców, samemu odnosz±c niewielkie straty. Sir Martin dojrza³ Daniela Fargusa, dowódcê Najemników Vasserbunde. Jego twarz, niezakryta he³mem, mia³a ponury wyraz determinacji. W³osy przyprószone siwizn±, g³êbokie zmarszczki i p³on±ce oczy trzyma³y Sarafan na odleg³o¶æ. Na widok rycerza, zrobi³ w¶ciek³y grymas. - Jak¿e mo¿ecie sprzymierzaæ siê z tym... Potworem. - ruchem g³owy wskaza³ na znajduj±cego siê w oddali Sebastiana, zajêtego mordowaniem swych ofiar. - A jak¿e wy mo¿ecie próbowaæ przej±æ co¶, co do was nie nale¿y? A wiecie, komu tak naprawdê s³u¿ycie? - zapyta³ Martin. - To nie mia³o dla nas znaczenia. - odpar³ weteran. - Liczy³ siê tylko zysk. I mo¿liwo¶æ zaszkodzenia wam. - S³u¿ycie Wampirzemu Ruchowi Oporu, g³upcy! Nie wiedzieli¶cie o tym, oszukano was. Dlatego mówiê: z³ó¿cie broñ, a oszczêdzimy was. Walczcie dalej, a wyr¿niemy was do nogi. Nikt nie bêdzie sprzeciwia³ siê Zakonowi Sarafan. - Wy i ten wasz Zakon! Walczycie z wampirami, a niczym siê od nich nie ró¿nicie. - rykn±³ Daniel. - Wiecie, dlaczego was nienawidzê? Mieszka³em w Vasserbunde, a s³u¿y³em w armii Willendorfu. Mia³em rodzinê, ¿onê, córkê i syna. Wy tymczasem, zaraz po ustaleniu waszego Porz±dku, zaczêli¶cie szukaæ heretyków. Szpiegowali¶cie niewinnych, terroryzowali¶cie Nosgoth. Pod Vassebunde istnia³a pewna wie¶... Nie mia³a nazwy, ale nikomu to nie przeszkadza³o. Podobno znale¼li¶cie tam heretyków, s³u¿±cych wampirom. Tam ¿y³a moja rodzina. Kiedy ja by³em w Willendorfie, wy postanowili¶cie najechaæ tê wioskê i wyr¿n±æ wszystkich do nogi. Wie¶ci rozesz³y siê szybko. Zdezerterowa³em, nie chciano mi daæ przepustki i powróci³em do domu. Tam ujrza³em martwe zgliszcza... - weteran opu¶ci³ g³owê, a kiedy podniós³ j± znowu, w jego oczach migota³y ³zy. - Dyszê nienawi¶ci± do was, zebra³em innych, mi podobnych. Uformowali¶my oddzia³ i do dzisiaj walczymy z wami. Mam czterdzie¶ci piêæ lat, walczê z wami lat osiemna¶cie. Sir Martin pokrêci³ przecz±co g³ow±. - Dlaczego jednak mierzysz wszystkich jedn± miark±? Jeste¶ za¶lepiony. Mog³e¶ siê zwróciæ do hierarchii zakonnej. Jeste¶my surowi, ale to te¿ dotyczy nas samych. Samowola jest têpiona. Weteran Najemników u¶miechn±³ siê gorzko. - A jak mia³a mi pomóc wasza pokrêcona biurokracja? Zabiliby mnie na miejscu, gdybym powiedzia³ sk±d pochodzê. Uznali za niedobitka "krucjaty" jak± tam urz±dzili¶cie. Nie, nie dla mnie ta droga. - Czy to ma byæ twoje usprawiedliwienie dla rozbojów jakie dokonywa³e¶ na kupcach i podró¿nikach na traktach kupieckich? - zapyta³ ostro Martin. - Walka z Zakonem Sarafan ma byæ twoim usprawiedliwieniem? W takim razie jeste¶ po prostu ¿a³osny. Daniel powsta³ szybko, chwyci³ mocniej miecz. £zy zniknê³y, zamigota³y w¶ciek³e iskry. Jego nienawi¶æ powróci³a. - Walcz ze mn±. Jeden na jednego, bez ¿adnych sztuczek. Udowodnijmy sobie kto ma racjê w pojedynku. - wysycza³. - Jestem gotów broniæ idea³ów i honoru Zakonu Sarafan. - powiedzia³ dumnie Sir Martin. - To potrwa za d³ugo! - krzykn±³ nagle obcy g³os. Zbroje Sarafan za¶wieci³y ¿ó³to.
Daniel Fargus odwróci³ siê i zobaczy³ przed sob± wampira, ubranego w jaskrawe czerwienie, o d³ugich bia³ych w³osach. - To ty! - zawo³a³ weteran. - To ty namówi³e¶ mnie do tego! - To prawda. - wyszczerzy³ siê wampir. - Jednak nie wype³ni³e¶ swego zadania. Teraz my zrobimy to, czego ty nie mog³e¶, stary g³upcze. By³y ¿o³nierz nie by³ w stanie nawet zareagowaæ gdy miecz wampira przebi³ jego serce. Krew szybko wype³ni³a jego p³uca i usta. - Jednak... Mia³e¶ racjê... Rycerzu Sarafan... Z tymi s³owami, umar³.
Wampir jednak nie zwróci³ na to wiêkszej uwagi. Przest±pi³ nad martwym cia³em i podszed³ bli¿ej. Zza jego pleców zaczê³y wysuwaæ siê z cienia kolejne Dzieci Nocy, ubrane w kolorowy, wrêcz hedonistyczny sposób. Mimo pewnego drapie¿nego piêkna, zionê³o od nich ulotnym zapachem ¶mierci i rozk³adu, czego bynajmniej nie kryli, by wzbudzaæ wiêkszy postrach. - Nie docenili¶my was, Sarafanie. Ciebie te¿, Sebastianie. Nie mogê uwierzyæ, ¿e nareszcie mamy szansê na zniszczenie twej osoby. D³ugo czeka³em na tê chwilê. Pamiêtasz mnie, prawda? Jam jest Azariel, niegdy¶ twój podkomendny i legionista Kaina. Dopóki nas nie zdradzi³e¶, nie skaza³e¶ nas na klêskê pod Meridian. Sebastian u¶miechn±³ siê zimno. Nigdy specjalnie nie przepada³ za Azarielem. - Zawsze mia³e¶ siê za potê¿nego. Silniejszego ode mnie. Ci±gle wspomina³e¶ Kainowi, ¿e to ty powinienie¶ by³ byæ jednym z dowódców, a nie ja. - przypomnia³. - Teraz wszyscy wiemy dlaczego. - warkn±³ wampir. - Ja by³em wobec niego lojalny, tak jak jestem wobec sprawy Cabal. - Z³a odpowied¼, mój przyjacielu. Prawda jest zupe³nie inna. Zazdro¶ci³e¶ mi potêgi i pozycji, któr± sobie ciê¿ko wypracowa³em. Mia³em jednak od ciebie zawsze trudniej. My¶la³e¶, ¿e to tak ³atwo byæ dowódc± odpowiedzialnym za innych? - Na pewno by³bym lepszym od ciebie, Sebastianie. Na koniec i tak wszystkich porzuci³e¶. - powiedzia³ Azariel. - Jestem przekonany, ¿e Kain kiedy¶ powróci. Wówczas nadejdzie czas rozliczenia. Zdrajcy zostan± zniszczeni. Sebastian zachichota³, jakby jego by³y podkomendny opowiedzia³ wyborny ¿art. - Choæ nie lubi³em twej nêdznej osoby, potrafi³e¶ mnie roz¶mieszyæ. Wierzysz, ¿e Kain powróci? Wierzysz, ¿e nagrodzi lojalnych wobec niego? Wszyscy byli dla niego narzêdziami, odrzuca³ je gdy by³y mu niepotrzebne. Oszczêdzê ci tego rozczarowania i zabijê ciê teraz. - obieca³. - Nie dasz mi rady, Sebastianie. Kiedy obrasta³e¶ w krew i t³uszczyk u Lorda Sarafan, ja hartowa³em swe cia³o i duch w najgorszych warunkach jakie tylko móg³by spotkaæ wampir. Moja potêga przwy¿sza twoj±. - odpar³ z³o¶liwie Azariel.
Sir Martin w miêdzyczasie zebra³ swój oddzia³ i uformowa³ w zwarte kilkuosobowe grupki. Wiedzia³, ¿e jeden cz³owiek to zbyt ma³o dla wampira. Klucz do zwyciêstwa kry³ siê w my¶leniu strategicznym. Oraz pomocy Sebastiana.
|
Sauron - 2011-10-28 14:36:40 |
Jedziemy dalej. Zapomnia³em wrzuciæ, uzupe³niam.
Cz. II
Widz±c upadek swego dowódcy, najemnicy razem z piratami i bandytami rozp³ynêli siê na wszystkie strony ¶wiata jak li¶cie na wietrze. G³o¶no krzycz±c i wzywaj±c na pomoc swych bogów, biegli na o¶lep, potykaj±c o siebie i przeklinaj±c. Ca³kowicie stracili serca do walki. Kilku Sarafan ju¿ próbowa³o zacz±æ po¶cig, jednak drogê zagrodzi³ im Sir Martin o zaciêtym wyrazie twarzy. - ¯adnego po¶cigu. Nie mamy na to czasu. - warkn±³ g³osem nieznosz±cym sprzeciwu. - Ale¿... Oni uciekaj±! - wyduka³ zak³opotany Sarafan. - Niech biegn±. Wampiry nie pozwol± im uciec. Wy³api± ich i zaczn± powoli zabijaæ a¿ zaczniesz ¿a³owaæ, ¿e matka wyda³a ciê na ¶wiat. Spójrz. Martin wskaza³ rêk± jeden z kierunków ucieczki najemników. Kilka wampirów rzuci³o siê za nimi w po¶cig. Chwilê pó¼niej do uszu rycerzy dotar³y bolesne, pe³ne bólu krzyki, a¿ w³osy na karku im stanê³y dêba a zimny pot sp³yn±³ po ich twarzach.
Sebastian tymczasem parskn±³ lekcewa¿±co do Azariela. - Ostatecznie to jednak ja wyszed³em lepiej. Ty jeste¶ jedynie pacho³kiem. Ja nale¿ê do elity. Vorador nigdy nie dopu¶ci ciê do siebie. Jeste¶ s³aby, ¿a³osny i s³aby. Wie, jak bardzo ubóstwiasz Kaina. Wie te¿, ¿e gdyby Kain powróci³ to wtedy szybko staniesz po stronie swego... Cesarza. Ko³a polityki miel± nieub³aganie. - Zatem dlaczego ja zosta³em przydzielony do tej misji? - zapyta³ Azariel. - Gdy¿... Vorador pozbêdzie siê ciebie raz na zawsze. Jeste¶ niewygodny, zbyt lojalny wobec Kaina. To go zgubi pewnego dnia. Azariel b³ysn±³ k³ami i zasycza³. Rzuci³ siê do ataku. Sebastian przywo³a³ do siebie jaki¶ miecz. B³ysk stali i zderzenie kling. Rozpêta³o siê piek³o. Formacja Sarafan wytrzyma³a natarcie. W ruch posz³y wy¶wiêcone miecze. Wampirów by³o mniej, na ka¿dego przypada³o trzech Sarafan. To dawa³o ludziom szanse na zwyciêstwo. Sir Martin wspomagany przez elitarnych rycerzy glyphowych walczy³ z wyprostowanym jak struna krwiopijc± o bia³ych w³osach i szaleñstwie w oczach. Potrafi³ pos³ugiwaæ siê telekinez±. Odrzuci³ od siebie rycerzy, a zaatakowa³ samotnego Martina. Dowódca zas³oni³ siê tarcz±, sapn±³ gdy wampir zawis³ na jego tarczy. Zrzuci³ go na ziemiê i pchn±³ mieczem, licz±c ¿e trafi w serce. Wampir przeturla³ siê i obali³ Martina kopniakiem. Gdy ten próbowa³ siê podnie¶æ, uderzy³ fal± telekinetyczn±. Dowódca polecia³ kilka metrów i uderzy³ mocno w ¶cianê jednego z kontenerów dostawczych. Ciemne plamy wykwitnê³y przed jego oczami, krêgos³up bólem wyrazi³ swój protest. Wampir powoli zbli¿a³ siê, zachwycony perspektyw± zbli¿aj±cej siê uczty. Im wy¿sza ranga, tym smaczniejsza krew. Nachyli³ siê nad szyj± ofiary.
Nie doceni³ go.
Dowódca Sarafan chwyci³ go za gard³o jak w ¿elaznym imadle. Wampir charkn±³ w¶ciekle, si³a uchwytu cz³owieka ca³kowicie go zdezorientowa³a. Poczu³ jak zimne ostrze podciê³o ¶ciêgna jego nóg. Nastêpnie okaleczono jego d³onie. Móg³ tylko patrzeæ bezradnie jak miecz zag³êbi³ siê w jego sercu. Obróci³ siê w proch.
Sebastian ci±gle jednak walczy³ z Azarielem. S³uga Lorda Sarafan pos³ugiwa³ siê agresywnym, choæ jednocze¶nie wyrazistym i pe³nym pewnej elegancji, stylem prawdziwego ³owcy. Azariel jednak by³ pogr±¿ony w bitewnym szale. Potêga jego ciosów sprawia, ¿e a¿ trzêsie siê ziemia, a szybko¶æ zatrwa¿a. Sebastian patrzy³ z obrzydzeniem na Bestiê ujawniaj±c± siê w swym przeciwniku. Sam korzysta³ z Berserku, serii b³yskawicznych, celnych choæ wzmacnianych si³± ciosów. Azariel by³ rze¼nikiem. Lubi³ zabijaæ. To by³o widaæ w jego zaciek³ym stylu walki.
Wymienili wstêpne ciêcia. I kolejne. Sprawdzali siê. Oceniali swoje szanse i analizowali. Azariel rycz±c w¶ciekle napar³ mocniej na Sebastiana. Zas³ona. Odskok. S³uga Lorda Sarafan trzyma³ przeciwnika na bezpiecznym pó³dystansie, nie d±¿y³ do pe³nego zwarcia. Wiedzia³, ¿e ma czas. Azariel ponownie natar³, ustawi³ ostrze miecza poziomo by wybebeszyæ przeciwnika. Sebastian jednak odepchn±³ miecz, jakby odgania³ muchê. Nie zdo³a³ jednak korzystaæ z luki. Azariel kopn±³ go, wampir wykona³ ¶rubê w powietrzu i pewnie opad³ na obie nogi. Uniós³ miecz wysoko nad g³ow±. Wampir Cabal zrobi³ tak samo. Przez chwilê mierzyli siê wzrokiem, a potem szybko wymienili ciosy. Sebastian zaatakowa³ ciêciem niskim, niebezpiecznym. Azariel b³yskawicznie opu¶ci³ miecz w dó³, ale trafi³ tylko na powietrze. Pêd i ciê¿ar miecza i rzuci³y go w dó³. Straci³ równowagê. Sebastian ci±³ na odlew by rozp³ataæ twarz wampira, ale nie trafi³. Le¿±c na ziemi, Azariel podci±³ mu nogi. Sebastian sapn±³ i run±³ na dó³. Legionista Kaina uderzy³ go piê¶ci± w twarz i szybko wsta³. Pobieg³ po miecz, chwyci³ w d³oñ i ruszy³ na Sebastiana, który w³a¶nie wsta³. Sarafañski wampir rozwar³ szpony i chlasn±³ Azariela po twarzy. Okaleczony krwiopijca zawy³ wibruj±co. Oko zaczê³o wyp³ywaæ ze zniszczonego oczodo³u. Ciosy Sebastiana oprócz ran szarpanych, mog³y te¿ mia¿d¿yæ ko¶ci sw± si³±. Choæ wampiry mog± regenerowaæ zniszczone organy (jak to nieumarli) to jednak zniszczenie sprawia im ból.
Sebastian spojrza³ triumfalnie na swego przeciwnika. Teraz ju¿ wiele nie pozosta³o. Azariel nie stawi³ oporu. S³uga Lorda Sarafan wpad³szy w Berserk zacz±³ masakrowaæ swego przeciwnika dopóki nie zmieni³ siê w pulsuj±cy korpus pe³en okrwawionych strzêpów skóry, miêsa i ubrañ. Wy³uska³ miecz z martwych r±k le¿±cego niedaleko, zimnego ju¿ najemnika z rozstrzaskan± g³ow±. Nastêpnie odci±³ g³owê Azarielowi, koñcz±c jego ¿ywot.
Rzuci³ okiem na pobojowisko, pokryte trupami Sarafan, najemników i wampirzych pozosta³o¶ci. Podszed³ do niego Sir Martin, zakrwawiony, posiniaczony i zmêczony. Ciê¿ko sta³ na nogach. - Zadanie wykonane, mój panie. £adunek zosta³ zabezpieczony i mo¿e zostaæ przetransportowany do Twierdzy. - zameldowa³ pos³usznie. - Dobrze siê spisali¶cie. Zabierzcie zabitych Sarafan, resztê zostawcie by zgni³a. - poleci³ wampir. Sprawia³ wra¿enie zamy¶lonego. Dowódca rycerzy zasalutowa³ i powróci³ do swych ¿o³nierzy. Konwój ruszy³ i bez ¿adnych przygód dotar³ do Twierdzy jeszcze przed ¶witem.
Cia³ na Nabrze¿u nikt nie rusza³. Robaki i morskie ptaki mia³y co je¶æ. W¶ród nich znajdowa³o siê cia³o kapitana Fargusa.
***
Lord Sarafan powita³ ich w Sali Tronowej. Nie kry³ swej rado¶ci, zachowuj±c jednak majestat i godno¶æ Wielkiego Mistrza Zakonu. - Jestem z was dumny. Wszystko co najlepsze oferuje Zakon, znajduje siê w was. Nagroda was nie ominie. Wiedzcie, ¿e zadanie jakie wykonali¶cie, przybli¿y nas do ostatecznego wyplewienia wampirzej plagi. - powiedzia³ rycerzom. - Ku chwale Zakonu i Nosgoth, panie! - odkrzyknêli zakonnicy, zasalutowali mechanicznie. - Dla ciebie te¿ mam s³owa uznania, Sebastianie. Raz jeszcze udowodni³e¶, ¿e nie pope³ni³em b³êdu przyjmuj±c ciê piêædziesi±t lat temu na swe us³ugi. Nagrod± bêdzie rozszerzenie twych wp³ywów. Przyklêknij, mój s³ugo. - poleci³. Sebastian pos³usznie wype³ni³ polecenie. - Ja, Lord Sarafan, Opiekun Nosgoth i Przywódca Zakonu Sarafan og³aszam co nastêpuje: mianujê ciebie, Sebastianie, Stra¿nikiem Kamienia Nexus. Dopilnujesz przeniesienia go do Dzielnicy Przemys³owej gdy budowa zostanie zakoñczona. Kolejnym punktem jest przekazanie ci nowego domu. Niedawno w górnym mie¶cie umar³ pewien bogaty szlachcic. Nie mia³ rodziny, a swe dobra odda³ Zakonowi. Od teraz to ty bêdziesz tutaj mieszka³. Rycerze, którzy towarzyszyli w twej misji zostan± twoj± stra¿± przyboczn±. Zajmiesz te¿ miejsce u boku mych doradców, bêdziesz wspiera³ mnie w rz±dzeniu Nosgoth, gdy¿ oprócz w³adania wielk± moc±, dysponujesz te¿ inteligentnym i elastycznym umys³em. Znajdziesz miejsce w Radzie Sarafan. Powstañ, Sebastianie, mój wierny s³ugo.
Sebastian powsta³. Poczu³ w koñcu satysfakcjê. Nareszcie zdoby³ w³adzê o której tak bardzo marzy³. Pod stopami Kaina nigdy nie doszed³by tak daleko. Dostrzega³ to wyra¼nie. U¶miechn±³ siê. Nosgoth nale¿a³o do niego. Kain za¶ gnije w Otch³ani.
Niech tak pozostanie na wieki.
|
Sauron - 2012-04-11 13:50:39 |
Skoro forum zosta³o ponownie otworzone, to na rozgrzewkê wrzucam ci±g dalszy historii o wojnie, nienawi¶ci, krwi i zdradzie. Historii o Nosgoth. Od razu wrzucam trzeci odcinek. Kolejne w kolejnych postach, dla lepszej przejrzysto¶ci.
----------------
Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. I
Piêæ lat pó¼niej.
Jako cz³onek Rady Sarafan, Sebastian mia³ znacznie mniej czasu ni¿ kiedy¶. Urok polowañ zosta³ zast±piony przez popijanie krwi z najlepszych pucharów. Choæ krew równie¿ by³a doskona³ej jako¶ci, wampirowi brakowa³o tych emocji jakie towarzyszy³y polowaniu. Ka¿dy krwiopijca mia³ w sobie zaszczepiony instynkt ³owcy, wewnêtrzn± Bestiê szukaj±c± okazji by zabiæ. Taki instynkt posiada³ nawet ten, który "odrzuci³" swój wampiryzm by przystaæ do Sarafan. Bardziej prozaicznym powodem by³o przyzwyczajenie do ¶wie¿ej krwi z têtnicy szyjnej ofiary, szczególnie ³abêdziej szyi dziewicy. Sebastian nie zawsze by³ pewny tego ostatniego, ale ostatecznie to nie mia³o wielkiego znaczenia oprócz subtelnej nuty s³odko¶ci.
Sebastian preferowa³ krew pó³wytrawn±. Wstrz±¶niêt± strachem, niezmieszan± widokiem k³ów.
Zgodnie z rozkazami, dopilnowa³ przenosin Kamienia Nexus na wyznaczone wcze¶niej miejsce w Dzielnicy Przemys³owej. Nie nastrêczy³o to wiele wysi³ku, Cabal po ostatnich klêskach pochowa³o siê do najg³êbszych dziur i nawet starania najlepszych informatorów nie umo¿liwi³y Zakonowi odkrycia zamiarów lub kryjówki ruchu oporu. Powoli zaczêto siê zastanawiaæ, czy nie opu¶cili Meridian. To by³o jednak niemo¿liwe, zauwa¿ono by tak wzmo¿on± aktywno¶æ wampirów. Lord Sarafan wyda³ cichy rozkaz oczekiwania i wzmo¿onej czujno¶ci. Glyphwrights nieustannie zajmowali siê rozwojem i usprawnianiem sieci Glyphów w Meridian. Poziom bezpieczeñstwa wzrós³ zauwa¿alnie, co przynios³o stabilizacjê miastu.
Przenosiny Kamienia Nexus ograniczy³y siê do zwyk³ej papierkowej roboty. Szczê¶liwie Sebastian odebra³ za ludzkiego ¿ycia odpowiednie wykszta³cenie, wiêc przedsiêbiorczo¶æ nie stanowi³a dla niego wiêkszego problemu. Po dopilnowaniu tej sprawy, wampir móg³ zwróciæ siê ku kolejnym zadaniom nie cierpi±cym zw³oki.
Jako cz³onek Zakonnej Rady Sarafan (której podlega³a Miejska Rada Meridian), Sebastian czêsto zabiera³ g³os w sprawach dotycz±cych miasta lub okolic. Bardzo podoba³o mu siê to zajêcie, w koñcu by³ drugim po Lordzie Sarafan cz³onkiem Rady. Zabawnym by³o dla niego ogl±danie podleg³ych rajców miejskich z wypchanym trzosem monet, pragn±cych za³atwiæ wa¿ny interes. Jednym pomaga³, drugich nakazywa³ wtr±ciæ do lochu za ³amanie sarafañskiego prawa. Nie interesowa³o go, co dalej siê z nimi dzia³o. Uchwalane ustawy dobrze wp³ynê³y na rozwój miasta - przede wszystkim nast±pi³ wielki rozwój przemys³u wspomagany magi± Glyphów oraz rozwój handlu morskiego z oddalon± kilkana¶cie mil morskich Wysp± Moonshade oraz morsko-l±dowy handel z Freeport. Rozbudowano antywampirzy aparat policyjny, ca³kowicie nieprzekupny przez co wiele razy udowodni³ swoj± skuteczno¶æ.
Wracaj±c do spraw obecnych. Pewnego razu, Sebastian dosta³ polecenie udania siê do Wiecznego Wiêzienia w celu rozmówienia siê z w³adzami tej instytucji. Lord Sarafan pragn±³ wzrostu efektywno¶ci resocjalizacji osadzonych przestêpców, których w ostatnich latach zaczê³o przybywaæ. Przekaza³ Sebastianowi specjalne dyrektywy postêpowania i wys³a³ do Atriusa, naczelnika placówki.
Sebastian wzi±³ ze sob± trzech Sarafan ze swej stra¿y przybocznej, w tym Sir Martina. Rycerz przez te kilka lat nie zmieni³ siê specjalnie. Awansowany na Lorda Inkwizytora, zakonnik oprócz powa¿niejszego i bardziej rozwa¿nego wyrazu twarzy, nosi³ te¿ krótk± brodê, przez co wygl±da³ na bardziej do¶wiadczonego rycerza. Kogo¶ z kim nale¿y siê liczyæ. Pozosta³a dwójka to byli wielcy rycerze Sarafan, ubrani w charakterystyczn± zbrojê i wielkie dwurêczne topory. Obaj mieli ogolone g³owy, zgodnie z przyjêt± regu³± czysto¶ci.
Ich podró¿ zaczê³a siê na Nabrze¿u, gdzie czeka³ na nich statek transportowy maj±cy ich przewie¼æ do Wiecznego Wiêzienia. Oczywi¶cie to nie by³a byle krypa, lecz galeon napêdzany energi± Glyphów i wiatru jednocze¶nie. Nadawa³o mu to spor± prêdo¶æ. Za³oga liczy³a sobie dwustu ludzi, na ka¿dej burcie sta³o po dwadzie¶cia dzia³. Doliczaj±c po piêæ na rufie i dziobie, okrêt liczy³ sobie piêædziesi±t dzia³. Nazywa³ siê "Postrach Krakena". Podró¿ zajê³a kilka dni, wype³nionych nud± gdy¿ nie by³o nic czym móg³by siê zaj±æ Sebastian. Jako wampir, wiêkszo¶æ czasu wola³ spêdzaæ w swej kajucie by unikaæ kontaktu z wod±. Czasami jednak, gdy Po³udniowe Morze by³o spokojne, lubi³ wyj¶æ i popatrzeæ na spokojnie p³yn±ce fale. Wiedzia³, ¿e nigdy wiêcej nie bêdzie w stanie ich dotkn±æ. Mimo tylu lat, jego pasja i mi³o¶æ do morza nie zaniknê³a. Urodzony w szlacheckiej posiad³o¶ci po³o¿onej nad Jeziorem £ez, które uchodzi³o do morza, Sebastian od dzieciñstwa by³ oswojony z wod±. Przemiana zmieni³a go, teraz zaczê³y nawracaæ do niego wspomnienia. Gdy trwa³a podró¿, wampir W koñcu przyzwyczai³ siê do nowych warunków, spêdzaj±c wiêkszo¶æ czasu na nostaligicznej obserwacji tego, co utraci³. Chowa³ siê tylko, gdy nadchodzi³ sztorm.
Eskorta Sebastiana spêdza³a czas na rozmowach z za³og± i zapoznawaniem siê z jej codziennym ¿yciem. Uczyli siê marynarskich zadañ, pojêæ i poleceñ. Sir Martin jak zawsze wychodzi³ z za³o¿enia: wszystko mo¿e siê w ¿yciu przydaæ. A nawet jak siê nie przyda, to przynajmniej mam zajêcie. Szkoda ¿ycia na le¿enie pokotem.
Bez ¿adnych przygód dotarli do podnó¿a Wiecznego Wiêzienia. Znajdowa³ siê tam niewielki port, "Postrach Krakena" jako¶ zdo³a³ tam zacumowaæ. Kapitan statku obieca³, ¿e zaczeka na powrót Sebastiana. Wampir wszed³ do ¶rodka, gdzie ju¿ czeka³o na niego powitanie. To sam Atrius z kilkoma Stra¿nikami pofatygowali siê, by osobi¶cie go przywitaæ.
Stra¿nicy wygl±dali w niemo¿liwy do pomylenia z kim¶ innym sposób. Nosili d³ugie, ciemne p³aszcze z kapturami, szare zbroje p³ytowe i sto¿kowate he³my. Rysy ich twarzy by³y ukryte w ca³unie ciemno¶ci. Najbardziej rozpoznawalnym elementem by³y ¶wiec±ce fosforyzuj±c± zieleni± oczy. Nosili te¿ swój atrybut: d³ugie kosy, gdy¿ byli ¯niwiarzami Dusz. Ka¿dy z nich unosi³ siê lekko w powietrzu, wszyscy milczeli.
Ich przywódca, Atrius, by³ Stra¿nikiem tak jak i oni. Wyró¿nia³ siê z t³umu tym, ¿e by³ wy¿szy, masywniejszy i nosi³ karmazynowy p³aszcz spiêty niebiesk± brosz± z wybitym symbolem klepsydry. Oczy mia³ takie same jak inni, ale ¶wiec±ce siê bardziej intensywnie, wrêcz wwiercaj±ce siê w duszê. Sarafanie mimowolnie zadr¿eli na ten widok. Sebastian zachowa³ spokój.
Wampir u¶cisn±³ zimn± rêkê Atriusa. - Jeste¶my zaszczyceni go¶ciæ tak wa¿n± personê w naszym przybytku. - odezwa³ siê nadzorca. - Cieszê siê, ¿e nasze drogi znowu siê spotka³y. - odpar³ Sebastian. - Przyby³em jednak tutaj równie¿ w interesach nie cierpi±cych zw³oki. Atrius westchn±³ zrezygnowany. - Jak zawsze przechodzisz do rzeczy. ¦pieszy ci siê? Tutaj czas stoi w miejscu, a sekunda staje siê wieczno¶ci±. Na razie wejdziemy do ¶rodka, a kiedy powrócisz, odkryjesz ¿e minê³y ledwie minuty. Poprowadzê, przez ostatnie piêædziesi±t piêæ lat powierzchniowych wiele siê tutaj zmieni³o. Z pewno¶ci± zechcesz poznaæ szczegó³y. Sebastian u¶miechn±³ siê dyplomatycznie. - Z przyjemno¶ci±, gospodarzu. Mechanizmy od pewnego czasu zaczê³y budziæ we mnie zainteresowanie i chêtnie zapoznam siê z nimi bli¿ej. Prowad¼. - rzek³ wampir.
Stra¿nicy poprowadzili swych go¶ci wzd³u¿ d³ugiego korytarza. Wszystko wygl±da³o tutaj surowo, zimno lecz nie odpychaj±co. Na ¶cianach rozwieszono liczne zegary i inne mechanizmy s³u¿±ce pomiarom mijaj±cego czasu. Niektórych Sebastian w ogóle nie widzia³ na oczu. Co chwili rozbrzmiewa³ d¼wiêk dzwonków, ko³atania, stukania gdy zegary wybija³y kolejne godziny. Ka¿dy chodzi³ inaczej. Korytarz nie mia³ ¿adnych odga³êzieñ, Sebastian nie widzia³ tego co by³o dalej, gdy¿ z przodu jak i z ty³u majaczy³a nieprzenikniona czerñ. Kolejne przedmioty znika³y w mroku. Wampir zacz±³ siê zastanawiaæ, czy nie dreptaj± w miejscu. - Wyczuwam wasze zak³opotanie, Sarafanie. - odezwa³ siê Atrius- To moment przej¶cia pomiêdzy ¶wiatem zewnêtrznym a Wiêzieniem. Nieprzyjemne wra¿enia po chwili znikn±. Atrius nagle parskn±³ ¶miechem. Jego usta na chwilê sta³y siê widoczne. By³y ludzkie. - A teraz spróbujmy zdefiniowaæ pojêcie chwili. To jakie¶ miejsce w ramach czasu... Czas, czas, czas. Tutaj jest ca³a wieczno¶æ. Wystarczy wyci±gn±æ rêkê, a poczujesz jej ulotny dotyk. Przep³ywa wokó³ ciebie, zmienia ciê. Dostosowuje do swych warunków. Jeste¶ jej niewolnikiem.
Sarafanie patrzyli na Stra¿nika spojrzeniem bêd±cym kombinacj± zdziwienia jak i fascynacji. Spokojny ton g³osu Atriusa uspokaja³ ich, sprawia³ ¿e zapominali o wszystkim. Pogr±¿yli siê w opowiadaniach Stra¿nika.
W ten sposób powoli zmierzali do celu, powoli mijaj±c kolejne miejsca. W ka¿dym mo¿na by³o znale¼æ co¶ niepowtarzalnego, czego ju¿ nie ma, a jednak znalaz³o siê w tym zbiorze. Niektórzy Stra¿nicy byli kolekcjonerami, zbierali pami±tki dni minionych i umieszczali w specjalnie przystosowanych gablotach.
Sarafanie i Stra¿nicy dotarli do wewnêtrznej czê¶ci Wiecznego Wiêzienia. Tam nast±pi³o zderzenie z bardziej okrutn± rzeczywisto¶ci±. Przed ich oczami przesz³a niezgrabna, ³ysa kobieta w bia³ym fartuchu. Snu³a siê po ca³ym korytarzu, ca³kowicie nie¶wiadoma tego, co siê dzieje. Co¶ mamrota³a do siebie, jednak Sebastian nie zrozumia³ nic z tych nieartyku³owanych pomruków.
Nic dziwnego, skoro jej usta by³y zaszyte. Oczy spotka³ ten sam los. Jednak nawet maj±c uszy, nie mog³a wyczuæ obecno¶ci go¶ci. ¯y³a ca³kowicie zanurzona we w³asnym ¶wiecie widm i koszmarów z którego nigdy ju¿ nie mia³a siê wydostaæ. - To chyba pacjent numer B325, mistrzu Atriusie. - powiedzia³ jeden ze Stra¿ników. - Ciekawe. To nie jest jej skrzyd³o. - odpowiedzia³ zamy¶lony nadzorca. - Trzeba wezwaæ kogo¶, by j± przeniós³. To jest skrzyd³o D. - Na szczê¶cie nie stanowi ¿adnego zagro¿enia. Stra¿nicy tej sekcji ju¿ s± w drodze. - zameldowa³ drugi Stra¿nik towarzysz±cy Atriusowi. Mistrz pokiwa³ g³ow± i ruszyli dalej.
Sebastian mia³ teraz szansê zobaczyæ Wieczne Wiêzienie równie¿ od ¶rodka. Jego ostatnia wizyta ogranicza³a siê ledwie do przetransportowania kilku wa¿nych wiê¼niów, z których Lord Sarafan ju¿ nie mia³ po¿ytku. Pozna³ wtedy Atriusa. To by³o dwadzie¶cia lat temu. Dziwnym dla niego by³o, ¿e nadzorca tej instytucji zna³ jego charakter i przyzwyczajenia choæ spotkali siê tak dawno temu do tego tak krótko.
Rozmy¶lania przerywa³y mu widoki wiê¼niów podobnie okaleczonych jak spotkana wcze¶niej kobieta. Byli tam równie¿ mê¼czy¼ni, a w niektórych dolnych salach spotyka³ równie¿ bia³e, przero¶niête paj±ki. Bez w±tpienia demonicznego pochodzenia. Jak siê dowiedzia³ od Stra¿ników, te paj±ki pojawiaj± siê w nieu¿ytkowanych czê¶ciach Wiêzienia, ciê¿ko je wypleniæ, ale z drugiej strony s± skuteczne przeciw intruzom i zagubionym wiê¼niom. Sebastian wola³ nie wiedzieæ, co te paj±ki robi± tym "zagubionym".
Nagle do jego uszu dotar³ ha³as. Krzyki, stêkniêcia i odg³osy uderzeñ miesza³y siê z komendami Stra¿ników i tupotem stóp przera¿onych wiê¼niów. Sarafanie pobiegli, by sprawdziæ co siê dzieje. D¼wiêk dochodzi³ zza rogu jednego z korytarzy. Sebastian wyskoczy³ pierwszy, po czym ze zdziwieniem stwierdzi³ ¿e w jego kierunku leci zakrwawiony korpus wiê¼nia. Wampir warkn±³ i nadludzko szybko uskoczy³ przed makabrycznym pociskiem. Korpus uderzy³ w ¶cianê gdzie pêk³ na kawa³ki. Krew rozprys³a na powierzchni tworz±c artystyczny wzór krwawej ró¿y.
Naprzeciw Sebastiana, znajdowa³ siê dziwaczny stwór siej±cy ¶mieræ wokó³ zgromadzonych wiê¼niów. Warcza³, gulgota³ i wydawa³ dzikie wrzaski od których w³osy stawa³y dêba. Potwór by³ straszliwie okaleczony. Oprócz d³ugich uszu i krótkich rudych w³osów, jego twarz by³a ca³kowicie zakrwawiona. Sine, podkr±¿one oczy kry³y w sobie czarne, p³on±ce ¼renice w ¿ó³tych têczówkach. Paszcza bestii by³a rozwarta do granic mo¿liwo¶ci. W jamie gêbowej kry³y siê kawa³ki miêsa ¶ciekaj±ce krwi± jak równie¿ uzêbienie z wyd³u¿onymi k³ami. To by³ wampir. Innym detalem przykuwaj±cym jego uwagê by³y widoczne wnêtrzno¶ci brzucha. Nie wiadomo jakim cudem jelita krwiopijcy trzyma³y siê w miejscu. Na plecach nosi³ ogromny kocio³ buchaj±cy k³êbami ognia i dymu. W³a¶nie masakrowa³ swe ofiary przy u¿yciu zakrzywionych szponów r±k i nóg. - ¦wie¿e miêso! Dajcie mój przydzia³! Tysi±c czterysta uncji! - rycza³ dziko. - Nie dosta³em! Zatem wezmê sam!
Atrius warkn±³ w¶ciekle. - Magnus. Znowu wymkn±³ siê spod kontroli. - Musimy go powstrzymaæ, mój panie! - zawo³a³ Stra¿nik. - Potrzebujemy wsparcia!
Sebastian stan±³ jak wryty. Magnus. Zatem tak skoñczy³ najwiêkszy s³uga Kaina zaraz po tym g³upcu Azarielu. Ten drugi by³ jednak s³aby, za¶ Magnus... Podobno by³ potê¿niejszy od samego Kaina, jednak nigdy nie pomy¶la³ o zdradzie. Gdy jednak znikn±³ podczas bitwy pod Meridian, jego los stan±³ pod znakiem zapytania. Zatem tutaj trafi³... Tylko: jak? Przez g³owê Sebastiana przelecia³o tysi±c mo¿liwych odpowiedzi. Szybko jednak przesta³ my¶leæ o czymkolwiek.
Oszala³y wampir zaszar¿owa³ prosto na niego.
-----------------------------------------------------
Epizod III. Niespodziewane spotkanie cz. II
Sebastian znikn±³ z drogi Magnusa, b³êkitny p³aszcz s³ugi Lorda Sarafan zawirowa³ w powietrzu. Z jednego z wielu licznych korytarzy odchodz±cych no innych czê¶ci Wiêzienia, wy³oni³o siê kilku Stra¿ników. Wznie¶li swe kosy do góry w ostrzegawczym ge¶cie, przyjmuj±c pozycje bojowe.
- Ty! Dosyæ tego! Nie wolno ci tu przebywaæ i mordowaæ wspó³wiê¼niów! - krzykn±³ jeden z nich.
Wampir mlasn±³ g³o¶no i spojrza³ dziwnie na Stra¿nika. W jego ¿ó³tych ¶lepiach rozb³ys³o szaleñstwo i dzika rado¶æ, euforia rzezi.
- Nie dano mi wyboru! Mam ustalony przydzia³! Wiêzieñ te¿ ma prawo do ¿ycia, wy o tym zapomnieli¶cie, tak jak te kamienie zimne a teraz krwi± splamione! - rykn±³, po chwili jednak u¶miechn±³ siê przebiegle. - Smutna przed wami przysz³o¶æ. Wywró¿ê j± z waszych wnêtrzno¶ci!
Wampir wparowa³ prosto w grupê Stra¿ników. Dopad³ tego, który przemawia³ wcze¶niej do niego. Nadzorca krzykn±³, potem zawy³ gdy wampir szybkim ruchem rozpru³ jego gard³o. Nie czekaj±c a¿ siê wykrwawi, Magnus rzuci³ siê na kolejnego. Lawirowa³ pomiêdzy ostrzami, chichotaj±c ob³±kañczo. Musia³ jednak przyj±æ na siebie sporo ciêæ, nie dba³ jednak o to. Jego wytrzyma³o¶æ i zdolno¶æ do regeneracji by³y niespotykane nawet u wampirów. Jedynie najbardziej powa¿ne rany wymaga³y d³u¿szego czasu do zabli¼nienia. ¦wiadom swej si³y, Magnus nie potrzebowa³ finezji i ostro¿no¶ci do zmia¿d¿enia swych wrogów. Szalej±c w amoku, by³ niemal niepowstrzymany.
Kolejny Stra¿nik straci³ ¿ycie. Potem nastêpny. Zginêli tak samo szybko i bole¶nie. Pozosta³a przy ¿yciu trójka nadzorców w niemej zgodzie postanowi³a podaæ ty³y. Magnus warkn±³ w¶ciekle, gdy¿ nie lubi³ gdy ofiary wymyka³y siê z jego side³. Zaraz jednak przybra³ minê, jakby go ol¶ni³o. Zachichota³ i mlasn±³. - Nie lubiê gdy surowe miêso ucieka. Musi byæ usma¿one! P³oñ mój przydziale, p³oñ!
Magnus zgi±³ siê wpó³, jakby go co¶ zabola³o, kurczowo zaciskaj±c piê¶ci przy piersiach. Wyprostowa³ siê, wyci±gn±³ rêce przed siebie, sk³adaj±c je ze sob± w nadgarstkach i tworz±c kszta³t pó³kuli. Skumulowana energia rozb³ys³a kolorem ognia, a Stra¿nik który znajdowa³ siê najbardziej z ty³u, nagle uniós³ siê do góry. Nie wyda³ z siebie ¿adnego d¼wiêku, gdy w mgnieniu oka zosta³ spopielony. Wszyscy wyczuli w swych umys³ach g³os, jakby odleg³y jêk setek dusz. Zwêglone cia³o uderzy³o o ziemiê. Magnus zawy³ i ponownie rzuci³ siê na wiê¼niów. - Chyba zbyt du¿o ognia, jest zbyt suche! Krwi!
Wszyscy nagle zdali sobie sprawê, ¿e od ataku Magnusa do ucieczki Stra¿ników min±³ ledwie moment. Zagro¿enie jednak nie minê³o. - Zróbcie co¶! Rz±dzicie tu, czy nie? - warkn±³ Sebastian. - Kiedy tylko skoñczy z tymi g³upcami, we¼mie siê za nas! - Jakby to by³o takie proste, wampirze, to ju¿ dawno by¶my zajêli siê t± spraw±. - odpowiedzia³ Atrius. - Woda mu szkodzi, a niedaleko st±d znajduje siê Centralny Odp³yw Wiecznego Wiêzienia, jedno z najwa¿niejszych pomieszczeñ zak³adu. Zbiornik wodny jest zakratowany i zabezpieczony. Jest jednak mechanizm... D¼wignia, zainstalowana na wy¿szym piêtrze, na które dostaniemy siê wind±. Wystarczy poci±gn±æ za d¼wigniê, wtedy krata podniesie siê do góry. Gdyby¶my zdo³ali zrzuciæ Magnusa do otwartej toni wodnej, zosta³by unieszkodliwiony. Niewa¿ne jak bardzo jeste¶ potê¿nym, zawsze bêdzie ciê krêpowaæ swe pochodzenie. Takie s± wyroki czasu. - wyja¶ni³ mistrz. - Czym jeste¶, tym pozostaniesz.
Na przód wysun±³ siê Sir Martin razem ze swymi Sarafanami. Zasalutowali swym prze³o¿onym. Dowódca wysun±³ siê o krok do przodu, jego podkomendni pozostali z ty³u, niespuszczaj±c wzroku z Magnusa, który przeciera³ kolejne krwawe ¶cie¿ki w cia³ach ofiar. - Jeste¶my Stra¿± Przyboczn± Lorda Sebastiana, my zwabimy Magnusa w pu³apkê. - rzek³ dobitnie. - Je¿eli to jest jedyna metoda, my to zrobimy. Ten potwór musi ugi±æ siê przed potêg± Zakonu, który my tutaj reprezentujemy. Nie poddamy siê bez walki.
Sebastian pokiwa³ g³ow± przecz±co. - Nie bêdê was nara¿a³. Nie macie najmniejszej szansy w walce z nim. Ja siê tym zajmê. Jestem wystarczaj±co potê¿ny, by przetrwaæ jego ataki na tyle, ¿eby wykorzystaæ s³abo¶c Magnusa przeciwko jemu samemu . - odpar³. - Dziêkujê jednak za wasz± ofiarno¶æ, choæ to gest bezsensowny i absolutnie marnotrawi±cy ¶rodki. Trzeba tutaj kogo¶ wiêcej... Mnie. - My¶lê jednak, ¿e mo¿emy co¶ zrobiæ. - odpowiedzia³ rezolutnie rycerz. - Lord Sebastian zwabi Magnusa w pu³apkê. Tam bêdê czeka³ ze swoimi Sarafanami. Wtedy zwi±¿emy wiê¼nia walk±, a Lord Sebastian i Pan Atrius dokoñcz± dzie³a. Poci±gnijcie za d¼wigniê, a krata zostanie podniesiona a Magnus wpadnie prosto do wody. Bêdziemy w stanie zrobiæ choæ tyle! Sebastian u¶miechn±³ siê dumnie. - Widzisz, Atriusie? Moja Stra¿ reprezentuje idea³ Zakonu Sarafan. Przyst±pmy do dzie³a i skoñczmy z tym.
***
Oszala³y Magnus dostrzeg³ Sebastiana dopiero, gdy ten ostatni znalaz³ siê naprawdê blisko. Odwróci³ siê i spojrza³ na niego dziwnie. Jego p³on±ce oczy by³y pokryte mg³±, która zniszczy³a wspomnienia Magnusa. Nie zna³ siebie. - Czy ciê znam? Jeste¶ mn±, tak jak by³em wcze¶niej tob±? Wielu wrogów, czy jeste¶my podobni? Jeste¶ drugi tak jak niegdy¶ ja? A mo¿e pierwszy? Wiele zmian, nic nie pozosta³o. Tylko ból... Poczuj mój ból! - krzykn±³ Magnus.
Sebastian odwróci³ siê i pogna³ w przeciwnym kierunku. S³ysza³ jak wiêzien rzuci³ siê za nim w po¶cig. Przebiegali przez kolejne korytarze, w biegu nieskoñczono¶ci. Natura Wiecznego Wiêzienia da³a o sobie znaæ, gdy wszystko na przemian stawa³o w miejscu i rusza³o w najmniej spodziewanych momentach. Biegli nieprzerwanie, jakby pragn±c dogoniæ stracony czas. Kolejne przej¶cia, bramy i korytarze miga³y, a potem przemija³y. Choæ Sebastian zapamiêta³ drogê, to przez efekty czasowe musia³ w pewnym momencie pomyliæ drogê. Powinien ju¿ dawno byæ na miejscu. Teraz za¶ pozosta³ w obcym sobie miejscu, uciekaj±c przed przeciwnikiem ze swojej przesz³o¶ci. Którego zdradzi³, tak jak ca³± resztê. Nie uniknê³a mu ironia tej sytuacji. Nie¶wiadomy Magnus dosta³ szansê na zemstê. Sebastian za¶ mia³ wra¿enie jakby znalaz³ siê wewn±trz koszmaru, z którego nie ma ucieczki.
Prze³om nast±pi³ gdy Magnus wyskoczy³ wysoko w górê i uderzy³ piê¶ci± w ziemiê. Fala uderzeniowa przesz³a wzd³u¿ korytarza, druzgoc±c pod³ogê i zasypuj±c dalsze przej¶cie przez naruszenie konstrukcji fundamentów. Sebastian unikn±³ fali, ale nie móg³ nigdzie uciec. Musia³ przebiæ siê przez Magnusa. - Miêso stoi, nie ucieknie. Jest inne, nieznane, dawno nie widziane. Zapomnia³em smaku? Skosztujê! - zawo³a³ triumfalnie szaleniec.
Sebastian natar³ na Magnusa, po³±czyli siê w wirze ciêæ, bloków i kontr. Walczyli szponami, nie maj±c ¿adnej broni. Magnus mimo braku finezji by³ bardzo szybki i zwinny. Sebastian wyrównywa³ braki si³owe wyæwiczonymi ruchami szermierza stosuj±c taktykê "przeczekania" przeciwnika. Czeka³, a¿ w swym szale zacznie pope³niaæ b³êdy. Domy¶la³ siê, ¿e Magnus ma ogromny zasób si³, ale z bezb³êdno¶ci± ró¿nie bywa. Sebastian wykona³ salto w ty³u, uciekaj±c przed w¶ciek³ym chla¶niêciem wampira, niczym atakiem jadowitej kobry. Magnus u¿y³ decyduj±cej mocy, by spopieliæ wampira. Ponownie wzniós³ d³onie, a Sebastian skrzy¿owa³ swe rêce na piersiach, zbieraj±c wszystkie swe si³y. Poczu³ przera¼liwe gor±co, gdy jego moc Odparcia pozwoli³a mu w pewnym stopniu poch³on±æ ciep³o. Jednak nie do koñca. Na jego d³oniach pojawi³y siê b±ble, a twarz zapiek³a ¿ywym ogniem. Krzykn±³ bole¶nie, ledwo powstrzymuj±c siê od zwierzêcego skowytu, gdy gor±co dotknê³o innych czê¶ci jego cia³a, zatrz±s³ siê i zacisn±³ zêby z przenikaj±cego bólu, który chcia³ rozerwaæ go od wewn±trz.
Musia³ uciekaæ. Wiedzia³, ¿e nie prze¿yje drugiego ataku. Mroczny Dar wyczerpa³ Magnusa, by³ nieprzygotowany na fakt, ¿e ofiara prze¿y³a. Sebastian resztkami si³ dopad³ wampira, szybkimi ruchami rozdar³ jego wnêtrzno¶ci i kopn±³ w twarz. Magnus bez ¿adnego jêku uderzy³ o ¶cianê. Odbi³ siê od niej i run±³ pokotem na pod³ogê korytarza. Pod jego cia³em zaczê³a szybko powstawaæ ka³u¿a krwi i strzêpów wnêtrzno¶ci. S³uga Lorda Sarafan rzuci³ siê do ucieczki, ale wiêzieñ zd±¿y³ powstaæ ca³kiem szybko jak na kogo¶, kto odniós³ tak potworn± ranê i ruszyæ w po¶cig. Kroki jednak stawia³ wolniejsze i ostro¿niejsze ni¿ wcze¶niej.
Tym razem Sebastian bez ¿adnych komplikacji dotar³ tam gdzie chcia³. Wybieg³ z przej¶cia dysz±c ciê¿ko. Poczu³ md³o¶ci, ¶wiat zakrêci³ siê w g³owie wampira, który zatoczy³ siê i upad³ na ziemiê. Zaraz za nim wypad³ jego prze¶ladowca. Z g³o¶nym rechotem przeci±³ szponami znajduj±cy siê obok przewód energii Glyphowej. Odpowiada³ za o¶wietlenie. Zapad³a z³owieszcza ciemno¶æ, któr± roz¶wietla³a jedynie zbroja Sir Martina, niczym ostatnia latarnia po¿erana przez mrok. Sarafañska Stra¿ Przyboczna ruszy³a do obrony swego zwierzchnika. Sir Martin i dwóch wielkich rycerzy Sarafan z okrzykiem bojowym wpad³o na rozw¶cieczonego Magnusa. Szybko zostali zepchniêci do defensywy, ale wci±¿ godnym podziwu by³ fakt, ¿e byli w stanie stawiæ opór. Porozumiewali siê bez s³ów, os³aniali swe boki w czasie bloków i kontr. Magnus nie by³ w stanie znale¼æ ¿adnej luki, a taranowanie równie¿ nie wchodzi³o w grê. Sarafanie byli zbyt ciê¿cy w swych zbrojach.
Znajdowali siê w imponuj±co wielkim pomieszczeniu, a konkretnie: Centralnym Odp³ywie Wiecznego Wiêzienia. Zamiast normalnej pod³ogi znajdowa³a siê tu ogromna krata, któr± mo¿na by³o podnie¶æ mechanizmem uruchamianym przez d¼wigniê umieszczon± na wy¿szym piêtrze. By siê tam dostaæ, trzeba by³o u¿yæ windy zasilanej moc± Glyphów. Atrius i jego Stra¿nicy ju¿ uruchomili ów mechanizm (który by³ zasilany innym po³±czeniem). Sarafanie spychani do ty³u, byli zagro¿eni wpadniêciem do wiruj±cej kipieli, ogromnego wiru, wci±gaj±cego swe ofiary wg³±b. Atrius osobi¶cie zeskoczy³ na dó³ za plecami Magnusa. Wampir szybko zwróci³ siê w jego stronê i natar³ w¶ciekle. Uwolnieni Sarafanie szybko siê wycofali do Sebastiana, który ci±gle nie móg³ pozbieraæ siê po Immolacji Magnusa. Prawa rêka Lorda Sarafan ze zdziwieniem stwierdzi³, ¿e z wiruj±cej otch³ani ulatnia³ siê jasnozielony opar rozchodz±cy siê po ca³ym pomieszczeniu. Zauwa¿y³, ¿e wszystko w zetkniêciu z gazem nabiera³o fosforyzuj±cych w³a¶ciwo¶ci. Wszechogarniaj±ca ciemno¶æ czê¶ciowo ust±pi³a miejsca, co ludzcy rycerze przyjêli z ulg±.
Tak jak mo¿na by³o oczekiwaæ, Atrius wykorzystywa³ czas do walki. Móg³ lekko naginaæ przestrzeñ czasu, by ³atwiej unikn±æ ciêcia lub szybciej wyprowadziæ mia¿dz±cy atak. Bez w±tpienia to by³ potê¿ny dar, jednak Magnus zdawa³ siê w pewnym stopniu przewidywaæ dzia³ania Atriusa, gdy¿ toczyli walkê na bardzo wyrównanym poziomie. Podobno szaleñcy maj± w³asny "g³os" który doradza im co lepiej zrobiæ, niezale¿nie od okoliczno¶ci czy si³y z któr± trzeba walczyæ. Kto wie, czy nie ma w tym ziarna prawdy?
Atrius postawi³ wszystko na jedn± kartê i wykona³ skok nad g³ow± Magnusa i wiruj±c± kipiel±. Rozw¶cieczony wampir skoczy³ za nim, ale emocje go zawiod³y. Spróbowa³ ostatnim podrygiem koñczyn dosiêgn±æ drugiej strony, ale nie zdo³a³. Z g³o¶nym krzykiem wpad³ do wody. Wyj±c i zawodz±c, jego cia³o sycza³o gdy woda spala³a Magnusa. Stopniowo jednak krzyk ucich³. Skoñczy³o siê.
Sebastian zakas³a³ g³o¶no. Jeden z b±bli pêkn±³, a fala bólu rozesz³a siê po ca³ym ciele. Dok³adniejszy rzut oka dowodzi³ martwicy skóry. Oczywi¶cie jako wampir by³ martwy ju¿ wcze¶niej, ale takie rany lecz± siê wyj±tkowo wolno. Pewnie minie parê miesiêcy zanim powróci do pe³ni swych si³. Sarafanie pomogli mu wstaæ, choæ Sebastian stara³ siê jak najmniej korzystaæ z ich pomocy. Szlachecka duma wci±¿ nie pozwala³a mu na nadmierne okazywanie s³abo¶ci, choæby tak oczywistej jak w tej chwili.
Atrius sta³ ca³y czas w tym samym miejscu, w którym wyl±dowa³ po swym ryzykownym skoku. Sebastian odprowadzany przez Sarafan kaza³ im siê zatrzymaæ, a sam spojrza³ na Nadzorcê Wiêzienia w lekko kpi±cy sposób. - Wygl±da na to, ¿e muszê skróciæ tu swoj± wizytê. Lord Sarafan pragnie by¶cie zwiêkszyli swoj± skuteczno¶æ w resocjalizacji osadzonych przestêpców. Chcia³em radziæ, by¶cie zrobili to szybko. Dzisiaj... Zróbcie to natychmiast. Odpowiadasz za to, Mistrzu Atriusie. Lord Sarafan nie bêdzie zadowolony, je¶li podobny incydent powtórzy siê w przysz³o¶ci. - Wszystko jest dla mnie zrozumia³e. - odpar³ ch³odno Atrius. - Protekcja Lorda Sarafan jest dla nas zbyt wa¿na, by tak po prostu z niej zrezygnowaæ. Nowe zarz±dzenia wkrótce wejd± w ¿ycie. Od siebie za¶ ¿yczê powrotu do zdrowia w jak najszybszym... Czasie.
*** - Zatem sytuacja znowu jest pod kontrol±? - zapyta³ Lord Sarafan. - Nie bêdzie potrzeby, bym musia³ dopilnowaæ tego osobi¶cie? - Wyrazi³em tw± pro¶bê niezwykle wyra¼nie i rzeczowo mój panie. - odpar³ Sebastian. - Liczê, ¿e dla ich w³asnego dobra, zrobi± to co trzeba. Zdobyte do¶wiadczenie pozwoli podj±æ im w³a¶ciwe decyzje. Nie potrzebujemy destabilizacji w tym rejonie, nasza w³adza musi byæ silna i pewna. Tak jak rozkaza³e¶ : ¿adnej lito¶ci dla tych, co staj± przeciw nam. - Dosyæ o tym, zadanie zosta³o wykonane, nie ma potrzeby ju¿ do tego wracaæ. Przynajmniej na razie. - zakoñczy³ wyra¼nie znudzony Wielki Mistrz. - Zainteresowa³o ciê jednak co¶ innego prawda? Wyczu³em to w twym g³osie. Co¶, co pozna³e¶, a pochodzi z twej przesz³o¶ci. Pytaj, je¶li¶ ciekaw. Odpowiem, jak bêdê w stanie.
Sebastian chrz±kn±³ niepewnie, wygl±da³ jakby siê waha³. W koñcu jednak zada³ swe pytanie. - W Wiecznym Wiêzieniu spotka³em wampira. Zna³em go jako Magnusa, by³ czempionem Kaina. Podobno by³ od niego potê¿niejszy, a jednak pozostawa³ lojalny. Znikn±³ w pocz±tkowej fazie bitwy pod Meridian. Jak móg³ siê znale¼æ w takim miejscu jak Wieczne Wiêzienie. - zapyta³ Sebastian.
Lord Sarafan powsta³ ze swego tronu, zbli¿y³ siê do wampira i spojrza³ mu prosto w oczy. - Gdy¿ to ja go pokona³em i tam wtr±ci³em. - powiedzia³ Lord z przebieg³ym u¶miechem. - Nie by³ wcale potê¿niejszy od Kaina. Walczy³em z obojgiem i to w³a¶nie Dziedzic G³upoty by³ bardziej niebezpieczny. Có¿, przegra³ i tak. Vae Victus, jak to lubi³ mawiaæ. Muszê przyznaæ, ¿e spodoba³a mi siê ta kwestia. Jedyna m±dra rzecz, jak± kiedykolwiek wymy¶li³. - Jak dosz³o do waszego spotkania? - zapyta³ Sebastian, wyra¼nie zaintrygowany. - "Czempion" Kaina wpad³ do obozu, prawi±c jakie¶ patetyczne has³a o koñcu ery Sarafan i nadej¶ciu ery Kaina. Wyr¿n±³ samotnie wszystkich mych stra¿ników, co by³o imponuj±cym wyczynem. Zaproponowa³em mu s³u¿bê w mej armii. On jednak zaprzeczy³, splun±³ na moje buty i zadeklarowa³ wierno¶æ swemu... Cesarzowi. - Lord Sarafan nie kry³ pogardy wobec pokonanego Kaina. - Zaatakowa³ mnie. Muszê przyznaæ, walczy³ dobrze a jego Mroczny Dar Immolacji mia³ ogromny potencja³. Có¿ jednak z tego, gdy ja by³em od niego dalece bardziej rozs±dny i do¶wiadczony. Pokona³em go intelektem. Prze³ama³em jego psychiczn± obronê, pomiesza³em mu zmys³y i zmia¿d¿y³em osobowo¶æ. Gdy odes³a³em go do Wiêzienia, by³ ¶lini±cym siê katatonikiem z objawami zaawansowanego rozdwojenia ja¼ni... Przypuszcza³em, ¿e na ca³± wieczno¶æ... Widaæ trochê siê pozbiera³ od tego czasu, nie doceni³em go. Nigdy mnie nie przestanie zadziwiaæ zdolno¶æ wampirzej regeneracji, choæ sam potrafiê siê szybko uzdrowiæ.
Sebastian pokiwa³ g³ow± w zamy¶leniu, analizuj±c otrzymane informacje. Wygl±da³ na usatysfakcjonowanego. I na poparzonego. Chodzi³ z trudem, czasem cicho sykn±³ z bólu. Potrzebowa³ sporo czasu i najlepszej medycyny by doj¶æ do siebie. Lord Sarafan by³ jednak zadowolony, ¿e jego s³uga, choæ nie tak potê¿ny jak Magnus, wci±¿ dysponowa³ spor± moc±, któr± móg³ dalej w sobie rozwijaæ, a mia³ te¿ inne talenty do dyspozycji. Pozosta³a ostatnia kwestia. - Wszystko idzie zgodnie z moim planem. Nied³ugo zobaczysz pierwsze owoce tego, co uda³o nam siê stworzyæ. To by³o pracowite piêædziesi±t lat, a przecie¿ to do nas nale¿y Nosgoth i jego przysz³o¶æ. Ostateczny czas nadchodzi!
Sebastian skrzywi³ siê jakby zjad³ cytrynê. Ju¿ obrzyd³o mu s³owo "czas" i wszystkie s³owa z nim zwi±zane.
***
- Znale¼li¶my go w Bloku Kanalizacyjnym D, mistrzu Atriusie. - zameldowa³ Stra¿nik, z wygl±du i g³osu taki sam jak reszta. Oni nigdy nie wyró¿niali siê niczym, choæ w walce byli ¶miertelnie niebezpieczni. - Wy³ama³ kraty, a potem wype³z³ na zewn±trz. Le¿a³ bez ¿ycia. Przynajmniej tak my¶leli¶my, kiedy wystrzeli³ jak sprê¿yna i zabi³ Stra¿nika Valdisa.
Z cienia wy³oni³ siê sam Naczelnik Wiêzienia. - Imponuj±ce. Sk±d znalaz³ w sobie do¶c si³, by przetrwaæ co¶ takiego? To przeczy jego naturze... Co siê sta³o dalej? - Atrius wygl±da³ na wyra¼nie zaaferowanego ca³± spraw±. - Mów wszystko, co wiesz. Szybko! - Nie dali¶my mu szansy na zrobienie czego¶ wiêcej, mój panie. Zaatakowali¶my we czwórkê w doskona³ej koordynacji. Nie stawi³ wielkiego oporu, organizm by³ ca³kowicie wyniszczony. Schwytali¶my go, zawi±zali¶my Wi±¿±cym Sznurem i zanie¶li¶my do Celi Operacji Badawczych. Nawet on nie jest w stanie zniszczyæ Wi±¿±cego Sznura. Szczególnie w takim stanie.
Atrius bez s³owa uda³ siê za Stra¿nikiem do wymienionego oddzia³u. Dotarli tam bardzo szybko. Ukaza³ im siê do¶æ makabryczny widok. Miejsce przypomina³o wielk± salê operacyjn±, ale zdecydowanie mniej steryln± i czyst±. Pod³oga, sufit, ¶ciany. Wszystko czerwone od krwi. W wielkich metalowych kub³ach znajdowa³y siê odpady: zu¿yte narzêdzia, zbêdne wnêtrzno¶ci. Prowadzono tutaj badania nad ciekawszymi osobnikami. Tam te¿ "usprawniono" Magnusa. Teraz postanowiono go dok³adniej zbadaæ. Czê¶ciowa odporno¶æ na wodê by³a g³ównym obiektem zainteresowania ca³ego Wiêzienia.
Wampir zosta³ po³o¿ony na operacyjnym stole, plamy zakrzep³ej krwi szybko zosta³y pokryte ¶wie¿± posok± i rop± wyp³ywaj±c± z okrwawionego, w wielu miejscach wypalonego przez wodê cia³a Magnusa. Sam pacjent by³ pogr±¿ony w ¶pi±czce. Wygl±da³ na ca³kowicie martwego, wszyscy jednak wiedzieli ¿e odzyska si³y, gdyby tylko daæ mu szansê. Atrius pochyli³ siê nad Magnusem. - Wygl±da na to, ¿e jeste¶ kim¶ wiêcej ni¿ tylko szaleñcem. Twój los jest zakryty przez mg³ê czasu. Symbol nieskoñczono¶ci daje wskazówkê... Twoja rola jeszcze nie zosta³a wype³niona. Przyjdzie twój czas, jednak nie teraz....
|
Sauron - 2012-04-11 13:53:04 |
Epizod IV. Poszukiwania cz. I
Dziewiêæ miesiêcy pó¼niej.
Ze wzglêdu na rozleg³e obra¿enia, jakie poniós³ Sebastian, wampir musia³ na pewien czas zrezygnowaæ z wykonywania bardziej niebezpiecznych misji. Dla Lorda Sarafan nie mia³o to na razie wiêkszego znaczenia. Wszystko postêpowa³o tak, jak zamierza³. Sebastian skupi³ siê na pracy w biurokracji. Jak siê okaza³o po raz kolejny, s³uga Wielkiego Mistrza doskonale wiedzia³ jak postêpowaæ ze wszystkimi rodzajami gryzipiórków. Pracowa³ niezale¿nie od organów rz±dz±cych, maj±c jednocze¶nie nad nimi pe³niê w³adzy. Odpowiada³ jedyne przed samym Lordem Sarafan, który wiedzia³ doskonale, ¿e Sebastian wype³ni powierzone mu zadania co do joty.
G³owê Wielkiego Mistrza zaprz±ta³y zdecydowanie wa¿niejsze sprawy. Przez ostatnie dziesiêciolecia umacnia³ swoj± w³adzê, dusz±c w zarodku wszelkie przejawy oporu. Nic nie mog³o przeszkodziæ jego planom. Oczywi¶cie pozostawa³ Vorador, ale staro¿ytny wampir nie by³ w stanie przeciwstawiæ siê Lordowi Sarafan. Szczególnie kiedy Soul Reaver by³ przeciwko niemu. Wielki Mistrz dostrzega³ s³odk± ironiê: to Vorador wyku³ Reavera, a legendarny Janos Audron obdarzy³ broñ Mrocznym Darem. W swej arogancji pragnêli stworzyæ instrument ostatecznej zag³ady rasy Hyldenów. Genera³ nie móg³ siê doczekaæ, a¿ zatopi to zimne ostrze w ich czarnych sercach, kiedy nadejdzie czas. Ten czas ju¿ siê zbli¿a³.
Lord Sarafan kroczy³ pewnie przed siebie, pod nogami obutymi w z³ot±, pancern± zbrojê chrzê¶ci³ piach i unosi³ siê kurz. Przywódca Zakonu obserwowa³ uwa¿nie ca³± okolicê. Znalaz³ siê w Kanionach, wyj±tkowo niego¶cinnej czê¶ci Nosgoth, gdzie ¿adna ¿ywa istota nie mog³a byæ bezpieczna. Powietrze by³o ciê¿kie, unosi³a siê w nim gro¼ba, poczucie zagro¿enia. Same widoki by³y do¶æ monotonne, ot szereg ska³ i tuneli. ¯adnej ro¶linno¶ci. Same ska³y oraz otwarte przestrzenie. Na szczê¶cie Lord Sarafan nie przyby³ tutaj, by zwiedzaæ. Mia³ w³asne zadanie do wype³nienia. Hylden z poczuciem celu jest niepowstrzymany, szczególnie kiedy mówimy o w³adcy Nosgoth.
Nie by³ jednak sam. Prowadzi³ ze sob± czterech wojowników swej rasy. Rzucali siê w oczy wszystkim, od wygl±du po broñ. Charakterystycznymi cechami Hyldenów by³y wypustki wyrastaj±ce z czaszki, jak równie¿ ¶wiêc±ce intensywn± zieleni± oczy. Wydawa³y siê jednak bladymi punktami w porównaniu z p³omieniami uchodz±cymi z oczu Wielkiego Mistrza. Zamiast stóp mieli kopyta, chudsze i d³u¿sze ni¿ te u wampirów. Nosili jedynie biodrowe przepaski, rezygnuj±c ze zbroi na rzecz zwinno¶ci i ogromnej wytrzyma³o¶ci. Byli uzbrojeni w czarne, zaostrzone ostrza o d³ugo¶ci licz±cej sobie rozpiêto¶æ ich ramion. Nadawa³y siê do ciêæ, jak równie¿ do pchniêæ, mo¿na by³o równie¿ nimi ³atwo blokowaæ ciosy. Czyni³o je to wyj±tkowo uniwersalnymi. W obecnych czasach Wojownicy Hyldenów nie byli zbyt czêsto widziani, ale staro¿ytne legendy g³osz±, ¿e wielokrotnie przyczyniali siê do zwyciêstw nad znienawidzonymi Antycznymi.
Genera³ Hyldenów normalnie kaza³by zmieniæ im siê w ludzi, ale w tak odludnym miejscu nie musieli ju¿ kryæ swej prawdziwej natury. Wci±¿ zmierzali przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku. Czasami spotykali roztrzaskane wozy lub cia³a kupców. Kaniony by³y niegdy¶ jednym z wa¿niejszych szlaków handlowych. Obecnie ich rola znacz±co zmala³a, g³ównie przez tajemnicze znikniêcia. Kupcy i bandyci znikali. Nocami s³yszano makabryczne krzyki i jêki, znikali ludzie. Okolica szybko zaczyna³a siê wyludniaæ. ¦ledztwo Sarafan nie by³o w stanie nic wykazaæ. Raport ostatniego patrolu pochodzi³ sprzed trzech tygodni. Tydzieñ temu znaleziono starannie objedzone, rozk³adaj±ce siê resztki. Jedno z cia³ mia³o symbol Sarafan na rozdartej zbroi.
Sta³o siê jasnym, ¿e tutaj potrzeba czego¶ wiêcej, by rozwi±zaæ zagadkê. Wielki Mistrz domy¶la³ siê, kto móg³ tutaj mieszkaæ. Równocze¶nie szuka³ odpowiedzi na nurtuj±ce go pytania. Ten zbieg okoliczno¶ci nie móg³ byæ przypadkowy. Nie wzi±³ ze sob± wielkiej ¶wity oprócz kilku zaufanych wojowników, pragn±c nie ¶ci±gaæ wiêkszej uwagi na swe dzia³ania. Im mniej wróg wie, tym lepiej. Ludzie byli zbyt s³abi, by zmierzyæ siê z tajemniczymi istotami. Oczywi¶cie móg³by wys³aæ Sebastiana, ale wampir jeszcze nie by³ w pe³ni uzdrowiony. Przez twarz Lorda Sarafan przemkn±³ cieñ, kiedy przypomnia³ sobie o Magnusie. Zda³ sobie sprawê, ¿e Sebastian nigdy nie osi±gnie takiego poziomu potêgi. Obra¿enia, jakie odniós³ mówi³y same za siebie. Powinien by³ nie okaleczaæ trwale Magnusa...
Poczucie ¿alu i rozczarowania zniknê³o, kiedy przypomnia³ sobie inn± rzecz, która rzuci³a mu siê w oczy przy ich pojedynku. Magnus nigdy nie zdradzi³by Kaina. Genera³ nawet kiedy zmia¿d¿y³ umys³ wampira, by³ w stanie ci±gle wyczuæ w nim od³amek opornej ¶wiadomo¶ci, wpó³ zatopion± wyspê w oceanie szaleñstwa. Móg³ wyrz±dziæ mu najpodlejsze zbrodnie, wymierzyæ sprawiedliwo¶æ jak ka¿demu wampirowi, skazaæ go na te same mêki jakie sam prze¿y³ na wygnaniu... To by nic nie da³o. Lord otrz±sn±³ siê ze swych rozmy¶lañ. To by³a przesz³o¶æ, kiedy wszystko siê waha³o. On jest przysz³o¶ci±.
Podró¿ przebiega³a do¶æ sprawnie, oddzia³ porusza³ siê bardzo szybko. Nie bêd±c lud¼mi, Hyldeni mêczyli siê zdecydowanie wolniej co pozwala³o im pokonywaæ d³u¿sze dystanse. Teren zmienia³ siê stosunkowo rzadko. Czasami trzeba by³o szukaæ drogi przez tunele, kiedy g³ówne drogi zasypywa³y rumowiska skalne. Po drodze znajdowano kolejne ¶lady aktywno¶ci obcych si³.
***
Przed nimi znajdowa³ siê obalony dyli¿ans. Do¶æ archaiczny, napêdzany si³± koni niczym ch³opski wóz. W czasach postêpuj±ce industrializacji na mechanizmy napêdzane par± lub energi± glyphów nie mogli sobie pozwoliæ jedynie ubodzy. W³a¶ciciele musieli nale¿eæ do tej grupy Nieszczêsne zwierzêta zosta³y ju¿ dawno temu po¿arte, gdy¿ wokó³ le¿a³y rozrzucone ko¶ci. Niektóre mog³y nale¿eæ do ludzi, gdy¿ znaleziono kilka ludzkich czaszek. Lord Sarafan gestem kaza³ dwóm wojownikom zbadaæ pobojowisko. Uda³o im siê wywnioskowaæ, ¿e walka by³a szybka i brutalna. Napadniêci ludzie nie mieli wiêkszych szans. Na ko¶ciach znaleziono ¶lady szponów i zêbów.
Wielki Mistrz ju¿ zamierza³ wydaæ rozkaz do dalszego marszu, kiedy zza uschniêtych drzew i ska³ zaczê³y wy³aniaæ siê tajemnicze istoty. To by³y Demony. Hyldeni dobrze znali tê rasê, gdy¿ Antyczni powo³uj±c Filary, wygnali ich do wymiaru demonicznego. Wygnañcy ujarzmili Demony, które sta³y siê im poddane. Niestety ciê¿ko utrzymaæ dyscyplinê w ich szeregach, co w³a¶nie sta³o siê jasno widoczne.
- To jacy¶ renegaci, mój panie. - zadudni³ basem jeden z wojowników. - Zabijmy ich, by wiêcej nie szkodzili naszej sprawie. Lord Sarafan pokrêci³ przecz±co g³ow±. - Zabijanie nie ma sensu. To silne istoty, mog± nam oddaæ nieocenione us³ugi, je¶li dobrze nimi pokierowaæ. Nasza rasa tak postêpuje od wieków. Tradycja bêdzie trwaæ dalej nawet po naszym powrocie z Wygnania. - Bêdzie jak ka¿esz, Generale. - odpar³ ten sam Hylden. - Czekamy na twe rozkazy.
Lord Sarafan bez s³owa zbli¿y³ siê do Demonów. Bli¿sza odleg³o¶æ pozwoli³a na dok³adniejsze oglêdziny. To by³y dziwne, przypominaj±ce insekty bestie, chodz±ce na cienkich odnó¿ach. Unosi³y siê lekko w powietrzu, a walcz±c pluj± wyj±tkowo ¿r±cym jadem, który starannie rozbryzguj± na cia³ach swych ofiar. Dodatkowo atakuj± swymi zaostrzonymi odnó¿ami, zadaj±c okrutnie precyzjne, k³ute rany. Nauczy³y siê pokrywaæ swe koñczyny jadem, co pozwoli³o im wprowadzaæ truciznê g³êboko w cia³a swych ofiar. Substancja wyd³u¿a³a czas reakcji, zadawa³a ból a w krañcowych przypadkach powodowa³a halucynacje. - Kim jeste¶cie i co tu robicie? Jakim sposobem znale¼li¶cie siê tutaj, z dala od naszych wp³ywów? - zapyta³ Wielki Mistrz. Na przód wysun±³ siê jeden z insektoidalnych demonów. Rozpostar³ swe skrzyd³a i zasycza³ gro¼nie. Zielone oczy zamigota³y gniewnie. Zachowywa³ siê jak kobra szykuj±ca siê do ataku. Demon mia³ usta, ale nie u¿ywa³ ich do mówienia. - Nie znajdujemy siê pod wasz± kontrol±, Hyldeni. Jeste¶my wolni. - skrzecz±cy g³os rozleg³ siê w umy¶le Lorda Sarafan. Genera³ kurczowo zacisn±³ piê¶ci. - Czy ty wiesz z kim rozmawiasz, pêdraku? Jak ¶miecie sprzeciwiaæ siê mej woli? - wysycza³. - A wy jakim prawem zmienili¶cie m± rasê w niewolników? - Prawo silniejszego. Czy jednak ¼le na tym wyszli¶cie? Pragnêli¶my dokonaæ zemsty i tak te¿ uczynili¶my. Teraz ¿yjemy w Nosgoth. My Hyldeni nie zapominamy o tych, którzy nam pomogli, choæby byli instrumentami naszych planów. Wy jednak zapomnieli¶cie, komu naprawdê s³u¿ycie. - warkn±³ Lord Sarafan. - Pok³oñcie siê swym prawdziwym w³adcom. Demon zagulgota³ g³o¶no, co mia³o oznaczaæ ¶miech. Pozosta³e demony podchodzi³y co raz bli¿ej Hyldenów. - Wasze moce kontroli s± wobec nas bezu¿yteczne. Kieruje nami potê¿niejsza moc. Wy za¶ zginiecie. Lord Sarafan ¶ci±gn±³ Soul Reavera z pleców. Ostrze g³adko wysz³o ze specjalnie przystosowanej do kszta³tu pochwy. Wszystkim zdawa³o siê, ¿e us³yszeli, wysoki, pierwszy ton muzyki. Muzyki, któr± mo¿na nazwaæ psalmem ¶mierci. - Zatem muszê to uznaæ za akt zdrady. Nie pierwszy i nie ostatni. Nie zas³u¿yli¶cie na Nosgoth. Reaver po¿re wasze dusze.
Morze demonów zala³o ich ze wszystkich stron.
------------------------
Epizod IV. Poszukiwania cz. II
Lord Sarafan za¶mia³ siê okrutnie, kiedy wbi³ Reavera w czaszkê stoj±cego przed nim demona. Stwór zagulgota³, krew buchnê³a mu z paszczy. Hylden z g³o¶nym mla¶niêciem wyj±³ miecz z cia³a, które upad³o na ziemiê drgaj±c konwulsyjnie. Wyschniêta ziemia zaczê³a chciwie spijaæ p³yn±c± posokê, po¿±daj±c wiêcej. Ta przystawka przedstawia³a zbyt nik³± warto¶æ. Genera³ postanowi³ spe³niæ jej ¿yczenie.
Zakot³owa³o siê w t³umie owadzich demonów, kiedy zobaczy³y ¶mieræ ich przedstawiciela. Lord Sarafan wyczu³ ich nienawi¶æ, wzbieraj±c± niczym fale przyp³ywu. Nienawi¶æ do Hyldenów, za to kim dla nich byli.
Mróz owion±³ serce W³adcy Nosgoth, kiedy dotar³o do niego wspomnienie. Pamiêta³ wojnê z Antycznymi. Od nich równie¿ bi³a taka sama wszechogarniaj±ca nienawi¶æ. Za to kim byli Hyldeni: odmieñcami, którzy zaprzeczali temu, co Antyczni ¶mieli nazywaæ "prawd±". Lord Sarafan odruchowo pragn±³ zaprotestowaæ: "to nie nasza wina, to Antyczni, którzy bredz±c o Kole i Starszym zaczêli burzyæ piêkne miasta, wyrzynaæ dumnych mieszkañców, to oni wygnali nas do waszego ¶wiata."
Jednak który w³adca t³umaczy³by siê zbieg³ym niewolnikom?
Genera³ oczy¶ci³ swój umys³ i wskaza³ rêk± kolejne Demony. Wojownicy Hyldenów zrozumieli rozkaz. Z potê¿nym bitewnym krzykiem natarli na zbuntowane s³ugi, siek±c bez opamiêtania. W powietrzu fruwa³y kawa³ki odnó¿y i strumienie ¶wie¿ej krwi, hyldeñskie ostrza wytrwale pracowa³y by zrobiæ przej¶cie dla swego pana. Lord Sarafan dostojnie kroczy³ przed siebie, p³aszcz o barwie purpury powiewa³ niczym mroczny ca³un. Soul Reaver nuci³ sw± cich± pie¶ñ. Oczy W³adcy Nosgoth p³onê³y, kiedy wszyscy schodzili z jego drogi. On wskazywa³ po kolei wszystkie Demony i wymierza³ straszliw± sprawiedliwo¶æ.
Reaver wytwarza³ b³êkitne kule czystej energii z niewiarygodn± precyzj± i si³± uderzaj±ce w zgromadzone stwory. Pociski rozbryzgiwa³y siê na cia³ach Demonów, mia¿d¿±c i rozrywaj±c cia³a. Lord Sarafan kroczy³ dalej. - Zdrajca. - strza³ z Reavera. - Zdrajca. Zdrajca. Zdrajca. - kolejne strza³y i dekapitacja ostrzem. - Zdrajca. Wszyscy zdrajcy!
Niedobitki odskoczy³y od swych oprawców i natychmiast uciek³y. Z pewno¶ci± Hyldeni mogliby kontynuowaæ po¶cig, ale Genera³ uzna³, ¿e wystarczy. Nie stanowili dla nich zagro¿enia. Wojownicy wyczuli intencje swego wodza i natychmiast powrócili do szyku, bezceremonialnie depcz±c cia³a pokonanych przeciwników. Ruszyli dalej, pozostawiaj±c za sob± pobojowisko, stanowi±ce prezentacjê si³y, której nie wolno by³o zanegowaæ.
***
Lord Hyldenów dalej prowadzi³ sw± dru¿ynê przez niebezpieczne Kaniony. Czy zrz±dzeniem losu, czy z powodu innych przyczyn, nie spotkali na swej drodze ¿adnych przeszkód. Domy¶la³ siê, ¿e tak g³o¶na potyczka musia³a byæ obserwowana z oddali, zatem rze¼ demonów jak± urz±dzili, musia³a zrobiæ wystarczaj±ce wra¿enie. Nawet Genera³ nie by³ w stanie ostatecznie rozstrzygn±æ tych w±tpliwo¶ci. Ostatecznie uzna³, ¿e to nie ma ju¿ znaczenia.
W pewnym momencie trafili na wej¶cie do jaskini, wydr±¿one w do¶æ stromym wzgórzu, które swym ogromem czyni³o zgromadzonych Hyldenów nik³ymi i ma³o wa¿nymi. Lord Sarafan dozna³ przeczucia, ¿e to mo¿e byæ miejsce, którego tak d³ugo szuka³. Mia³ te¿ wra¿enie, ¿e to miejsce przypomina³o mu co¶ o czym zapomnia³ po eonach Wygnania. Móg³by to nazwaæ przeznaczeniem, ale to s³owo obrzyd³o mu okrutnie. Antyczni wymieniali je tyle razy przy tysi±cach ró¿nych okazji - od okrzyków wojennych, przez uzasadnianie swych racji po gro¼by.
Mimo wszystko wej¶cie wygl±da³o do¶æ obiecuj±co. Przej¶cie by³o wystarczaj±co szerokie, ¿e Hyldeni mogli i¶æ w jednym rzêdzie i wzajemnie siê os³aniaæ przed potencjalnym zagro¿eniem. Genera³ uzna³, ¿e to jest ¶wietne miejsce na kryjówkê. Strze¿one przez ponur± reputacjê Kanionów, wêdruj±ce watahy Demonów, ukryte miêdzy licznymi ska³ami. Móg³ tu mieszkaæ kto¶, kto móg³ czuæ siê wystarczaj±co potê¿ny, by poradziæ sobie z ka¿dym zagro¿eniem. Zapewne te¿ nie lubi³ nieproszonych go¶ci.
Pewnie nigdy nie spotka³ Lorda Sarafan, je¶li chcia³ zaliczyæ go do zwyk³ych go¶ci, których mo¿e przep³oszyæ band± pseudo-owadów i strachem.
Dru¿yna wkroczy³a do ¶rodka. Szli jeden obok drugiego, w szeregu. Na przedzie kroczy³ Wielki Mistrz, który nie okazywa³ najmniejszego lêku przed obcym miejscem. Spokój przywódcy udziela³ siê jego podw³adnym, nawet ostro¿niejsi Hyldeni poczuli siê pewniej w obliczu nieznanego.
Tunel bieg³ prosto jak strza³a, bez ¿adnych zakrêtów ani skrzy¿owañ. Lord Sarafan zacz±³ czuæ siê... Dziwnie. Poczu³ mrowienie w potylicy. Potar³ siê, ale wra¿enie nie ust±pi³o. Nie pozwoli³, by co¶ tak przyziemnego rozproszy³o jego uwagê, mimo to teraz stawia³ ostro¿niejsze kroki. Szybkim gestem rozkaza³ podw³adnym dobyæ orê¿a i zwiêkszyæ czujno¶æ. ¦ciany tunelu by³y starannie wyrze¼bione, przej¶cie bardziej przypomina³o korytarz ni¿ typowy górniczy tunel. Hyldeni dostrzegali wzory pokrywaj±ce ¶ciany, ale ich znaczenie pozostawa³o zagadk±. Genera³ wiedzia³, ¿e to litery pierwotnego, zapomnianego jêzyka Hyldenów. Jako przywódca swej rasy, ¿y³ d³ugo i widzia³ wiele, prastary jêzyk by³ mu niegdy¶ znany, ale przez up³ywaj±ce wieki w Wymiarze Demonów zapomnia³ niemal wszystko co dotychczas o nim wiedzia³. Jedynie najstarsi i najbardziej uczeni Hyldeni znali ten szlachetny jêzyk, pierwszy który stworzyli. Spisali w nim wiele piêknych dzie³, które potem przet³umaczono na bardziej wspó³czesn±, obecnie u¿ywan± wersjê.
Genera³ po raz kolejny przekln±³ Antycznych za skazanie ich na wygnanie i zniszczenie ich kultury. Odwróci³ siê do swych ¿o³nierzy, a jego oczy, pe³ne nienawi¶ci, p³onê³y. - Widzicie? ¦lady naszej kultury, dziedzictwa, które utracili¶my, a mia³o byæ nasze. - wyszepta³. - Odebrane przez przeklête wampiry i ich fa³szywego Boga. Wszystko stracone, zapomniane. Odzyskamy, to co nam nale¿ne. Przysiêgam.
Hyldeni pochylili g³owy w pokorze, ale efekt psu³ grymas gniewu i p³on±ce oczy. Pogl±dy na tê sprawê pokrywa³y siê z pogl±dami ich przywódcy. - Nosgoth jest nasze, ale wci±¿ pozosta³y wampiry do zniszczenia. Przed nami wiele pracy, ale przysz³o¶æ nale¿y do nas. Na gruzach Filarów rozpoczê³a siê nowa epoka, a pomnik jaki po nas pozostanie, przetrwa wieczno¶æ. - dokoñczy³ Genera³.
Ruszyli dalej, zdeterminowani by zg³êbiæ ca³± prawdê do koñca. Znajdowali liczne hyldeñskie malowid³a sprzed czasów Wygnania. By³y one zatarte i wyra¼nie nadgryzione przez z±b czasu, ale niewiele trzeba, by przywróciæ je do dawnej ¶wietno¶ci. Hyldeni kroczyli, przypominaj±c sobie o przesz³o¶ci swej rasy. Wspomnienia musia³y jednak ust±piæ miejsca tera¼niejszo¶ci, gdy dotarli do koñca tunelu.
Na ich drodze sta³y potê¿ne wrota, prawdopodobnie wykonane z wzmocnionej magi± stali. Na drzwiach namalowana by³a lekko pod³u¿na twarz m³odej Hyldenki o wydatnych ustach. Wygl±da³aby do¶æ ludzko, gdyby nie charakterystyczne grzebieniaste wypustki wyrastaj±ce z miejsca, gdzie ludzie maj± uszy. Oprócz tego mo¿na by³o dostrzec, ¿e jak ka¿dy Hylden nie mia³a rzês ani brwi, choæ posiada³a zaznaczaj±ce siê ³uki brwiowe. Wed³ug standardów tej rasy mo¿na by³o j± uznaæ za piêkn±.
Lord Sarafan gwa³townie pchn±³ drzwi. Skrzyd³a rozsunê³y siê na boki i mocno uderzy³y o ¶ciany. Hyldeni wkroczyli do pomieszczenia. Ich oczom ukaza³ siê niezwyk³y widok.
Znale¼li siê w miejscu przypominaj±cym ko¶ció³. Budynek zosta³ zbudowany na planie ko³a i zwieñczony na szczycie kopu³± o kszta³cie czaszy. Szare ¶ciany by³y ozdobione wyrze¼bionymi scenami z historii Hyldenów - ich codziennego ¿ycia w Nosgoth, wiedzy o sztuce i filozofii. Kolumny by³y ustawione w dwóch wygiêtych rzêdach, które ³±czy³y siê ze sob± tworz±c ko³o podtrzymuj±ce sklepienie przed zawaleniem. Gêsty mrok rozja¶nia³y pochodnie przymocowane po jednej do ka¿dej kolumny. Pomiêdzy kolumnami by³y rozmieszczone dwa rzêdy licz±ce sobie po kilkana¶cie szerokich, kamiennych ³aw. W miejscu gdzie powinien byæ o³tarz, znajdowa³a siê jedynie wysoko umieszczona ambona. Na jej ¶rodku by³ wyrze¼biony znak z jêzyka Hyldenów oznaczaj±cy "mów i wys³uchaj".
Lord Sarafan domy¶li³ siê, ¿e trafi³ do utraconego podziemnego miasta, gdy¿ spotka³ siê ju¿ z takim typem budynku. Miejsce Spotkañ Rady. Znalaz³ siê w budynku, który s³u¿y³ rajcom danego hyldeñskiego miasta do spotykania siê i obradowania nad sprawami polityki. Symbol na ambonie by³ tradycyjnym oznaczeniem, zobowi±zuj±cym do wys³uchania racji ka¿dej strony w dyskusji. Miejsce to nie znajdowa³o siê specjalnie daleko od Bramy Hyldenów, która równie¿ by³a miastem nale¿±cym do jego rasy. O ile jednak Brama zosta³a ponownie zasiedlona, to miejsce pozosta³o zapomniane, Wygnanie zatar³o pamiêæ o wielu sprawach. Wi±zanie Filarów zmusi³o ich do odej¶cia i porzucenia wszystkiego co mieli, ju¿ na zawsze. Tak wówczas my¶leli.
Brak przedmiotów sakralnych nie zdziwi³ Genera³a. To miejsce by³o u¿ytku ¶wieckiego, zreszt± Hyldeni nie znali czego¶ takiego jak "ko¶cio³y", nie by³o im to potrzebne, gdy¿ nie wierzyli w co¶, co Ludzie i Antyczni nazywali "si³ami wy¿szymi", a ju¿ na pewno nie wierzyli w Starszego, którego darzyli szczer± nienawi¶ci±, jako symbolu Staro¿ytnych próbuj±cych ich kontrolowaæ. Zatwardzia³y ateizm Hyldenów doprowadza³ Wampiry do sza³u, co by³o jedn± z przyczyn wielkiej wojny.
Dru¿yna Lorda Sarafan nawet siê nie spostrzeg³a, kiedy zaskoczy³a ich tajemnicza istota, której nigdy nie spotkali. - Witajcie, Wygnañcy. - powiedzia³a. Mia³a kobiecy g³os, a ¶wiat³o latarni roz¶wietli³o jej cia³o. Hyldeñskie cia³o. Wiedz±ca nosi³a siê skromnie, jej strój by³ prowokuj±cy, sk³adaj±cy siê z dwóch przepasek na piersi i biodra, prezentuj±cy m³ode, nieska¿one kl±tw± staro¶ci cia³o. W odró¿nieniu od Wygnañców, jej cera by³a zdrowa i lekko rumiana. Posiada³a d³ugie, proste br±zowe w³osy opadaj±ce na plecy. Mia³a te¿ dwa grzebieniaste wypustki wychodz±ce z czaszki na miejscu uszu co jednak pasowa³o do jej rysów twarzy.
Wiedz±ca stanê³a twarz± w twarz przed przywódc±, mierz±c go uwa¿nie wzrokiem. Choæ czas i miejsce jej narodzin nie zachowa³y siê w ¿adnych opisach ani podaniach, mia³a spory wp³yw na ¿ycie Nosgoth. Celowa³a w przepowiedniach i proroctwach, zdobywaj±c sobie wielk± s³awê, choæ j± sam± niewielu widzia³o na oczy. Jej enigmatyczne s³owa sprawdza³y siê na ró¿ne sposoby. Z bardziej wspó³czesnych wydarzeñ mo¿na dodaæ, ¿e przepowiedzia³a upadek Williama Sprawiedliwego co doprowadzi³o do eksterminacji ca³ej wampirzej rasy, jedynie Kain ocala³ z masakry. Ci, którzy s³yszeli o tym proroctwie, uznali to za omen zwiastuj±cy rych³± katastrofê. Rzeczywi¶cie nie minê³o wiele czasu, kiedy sk±pane we krwi Nosgoth otrzyma³o kolejny cios w postaci Upadku Filarów. Wtedy te¿ Hyldeni mogli w koñcu powróciæ do swego prawdziwego domu.
Genera³ najszybciej otrz±sn±³ siê z zaskoczenia. - Witaj, nieznajoma. Co robisz w tym zapomnianym miejscu? Wygl±dasz zupe³nie inaczej ni¿ ma rasa. - Jeste¶my jednak spokrewnieni. Nie znalaz³am siê razem z wami w ¦wiecie Demonów, do którego wys³ali was Staro¿ytni. To dlatego wygl±dam tak, jak przedstawiaj± to malowid³a wcze¶niej przez was odkryte. - wyt³umaczy³a. - Jak... Uniknê³a¶ Wygnania? - wykrztusi³ Lord Sarafan. - Przecie¿ to niemo¿liwe, ca³a nasza rasa musia³a odej¶æ. Czemu nie ty? - Nie tylko ja, Generale. Nie jestem jedyn±, która uniknê³a tak tragicznego losu. Wiesz, kto tutaj le¿a³ u¶piony przez millenia, czekaj±c naprzebudzenie w odpowiednim czasie? Król.
Hyldeni zadr¿eli na samo wspomnienie. Czy ich prawowity w³adca w koñcu do nich powróci? Lord Sarafan przej±³ w³adzê nad tym co zosta³o z jego rasy. Czy mia³by teraz z³o¿yæ ho³d temu, który nie cierpia³ razem z nimi, tylko... Spa³? W sercu Genera³a zakie³kowa³o ziarno buntu, ogarnê³y go mieszane uczucia. Co mia³ o tym wszystkim my¶leæ? - Nie wiem, czy mo¿emy ci ufaæ. Minê³o wiele czasu. Gdzie jest teraz król? - zapyta³. - Nie znajdziesz go w tej czê¶ci Nosgoth. Znajduje siê poza twoim zasiêgiem i nie masz ¿adnego wp³ywu na to, co siê tam dzieje. Nie jeste¶ w stanie zrobiæ absolutnie nic. - odrzek³a Wiedz±ca. - Jak ¶miesz tak bezczelnie do mnie przemawiaæ?! Rozmawiasz z w³adc± Nosgoth, który przywróci³ nale¿ne nam miejsce! - warkn±³ Genera³. - Ciê¿kim wysi³kiem, zwyciê¿yli¶my nad Stworami Nocy. - Do zwyciêstwa jeszcze daleka droga. Poza wasz± percepcj± toczy siê ostateczna gra w odleg³ej przysz³o¶ci Nosgoth, ale jej ostatni akt ma swe miejsce w tera¼niejszo¶ci. Wynik tej walki zadecyduje o ostatecznym kszta³cie tego ¶wiata. - wyja¶ni³a. - Có¿ to za dziwne s³owa? Zagadka, która po udzieleniu jednej odpowiedzi daje trzy nowe pytania? Wyt³umacz siê ze swych metafor nim stracê resztê pozosta³ej mi cierpliwo¶ci. Wiele ryzykowa³em, by znale¼æ odpowiedzi, nie odejdê zanim nie dowiem siê wszystkiego. - zagrozi³ Lord Sarafan.
Wiedz±ca ¿achnê³a siê lekko. - Nie tylko ty ryzykowa³e¶. A mo¿e nie zdajesz sobie sprawy, ¿e jako jedyny jeste¶ w stanie mnie zniszczyæ? Nosisz przy sobie instrument mej mo¿liwej zag³ady. Jednak nie jestem bezbronna. - Odpowiedz na me pytania, a odejdê w pokoju. - obieca³ Wielki Mistrz. - Hylden nie powinien podnosiæ rêki na Hyldena. A przynajmniej nie bez powodu... Mów szybko, czas jest na wagê z³ota.
Wiedz±ca zbli¿y³a siê o parê kroków bli¿ej do Genera³a, który spogl±da³ na ni± podejrzliwie. Kobieta nie zdradza³a ¿adnych objawów zaniepokojenia, nawet kiedy spogl±da³a mu g³êboko w oczy. Lord Sarafan, chocia¿ mia³ wolê silniejsz± od stali, a oczy p³on±ce piekielnym ogniem, z ledwo¶ci± wytrzyma³ ch³odne spojrzenie Wiedz±cej. Wydawa³o mu siê, ¿e zobaczy³ bezdenn± studniê w której spada co raz ni¿ej i ni¿ej, b³agaj±c o ¶mieræ, która nie nadejdzie. - Twoje sztuczki nie zadzia³aj± na mnie. - zaprzeczy³ gro¼nie. - Nie odejdê, dopóki nie uzyskam tego, po co tu przyby³em. Dobrze o tym wiesz, zatem przestañ siê ze mn± droczyæ. - Twój brak szacunku zdumiewa, jednak jedynie wielcy mog± sobie na to pozwoliæ, a ty nale¿ysz do wielkich, Generale. Okoliczno¶ci jednak nie pozwalaj± nam na uprzejmo¶ci, zatem przejdê do sedna sprawy. Król Hyldenów unikn±³ Wygnania to prawda, to miejsce by³o niegdy¶ ob³o¿one niezwykle potê¿n±, ochronn± magi±. Król przyby³ w³a¶nie tutaj, do tego miasta tam, razem ze swym najbli¿szym otoczeniem. Zapadli w sen, który trwa³ millenia. Kiedy jednak Filary przesta³y istnieæ, przysz³a pora na ich przebudzenie. Miejsc takich jak to jest znacznie wiêcej, u¶pieni tam Hyldeni ju¿ dawno wyszli na wolno¶æ. Teraz jednak zniknêli z oczu ¿yj±cych i nie mamy wp³ywu na ich dalsze losy. - Wiêcej... Wielu Hyldenów? Dlaczego nie wszyscy? - zapyta³ Wielki Mistrz. - Czym oni siê zas³u¿yli, ¿e my nie mogli¶my zrobiæ tego samego? - Nie zdo³aliby¶my ocaliæ wszystkich, wiêkszo¶c z nas walczy³a na polach bitew ca³ego Nosgoth ze Staro¿ytnymi, pamiêtasz Generale? Tylko nieliczni mieli czas by siê uchroniæ przed Wygnaniem.
Lord Sarafan wyci±gn±³ zaci¶niêt± piê¶æ zaraz pod jej twarz, wygl±da³ jakby zamierza³ uderzyæ, ale powstrzyma³ siê w ostatniej chwili. Wycofa³ rêkê. - Twoje informacje s± bezu¿yteczne, w niczym mi nie pomog±. Takie sprytne pó³s³ówka nie pomog± wam siê ukryæ. Znajdê was i wtedy poznam ca³± prawdê. - Zatem poszukaj odpowiedzi na w³asn± rêkê. Zanim jednak odejdziesz, chyba mogê powiedzieæ ci o czym¶, co mo¿e pomóc twej sprawie. - rzek³a Wiedz±ca. - Kiedy ty umacnia³e¶ sw± w³adzê, wampiry sprawia³y wra¿enie jakby zapad³y siê pod ziemiê, prawda? To pu³apka. Musisz natychmiast wracaæ do Meridian, twoja nieobecno¶æ zosta³a odkryta, w twoim otoczeniu znalaz³ siê zdrajca.
Genera³ Hyldenów stê¿a³, jakby odkry³ straszliw± prawdê. Elementy uk³adanki, któr± próbowa³ rozwi±zaæ od pewnego czasu, powoli uk³ada³y siê w straszliw± ca³o¶æ. Jego oczy wyra¿a³y zdumienie, ¿e znalaz³ siê kto¶ wystarczaj±co przebieg³y, bo oszukaæ Hash'a'gika, Mistrza Manipulacji. - Co...? Jak...? Niemo¿liwe! Kto jest zdrajc±? Mêki Wygnania bêd± niczym w porównaniu z tym, co ja z nim ka¿ê zrobiæ! - rykn±³. -Przewodnicz±cy Meridiañskiej Gildii Kupców, oburzony na³o¿onymi przez ciebie wysokimi podatkami, skuszony pragnieniem nie¶miertelno¶ci i bogactwa. Blisko twego otoczenia, posiadaj±cy najlepszych szpiegów. Od pewnego czasu nale¿y do Cabal. Przez ostatnie piêæ lat wspólnie przygotowali grunt pod bunt, wielkie powstanie przeciw w³adzy Sarafan w ca³ym Nosgoth. Jeszcze masz szansê temu zapobiec, a przynajmniej jak najszybciej zd³awiæ bunt. - Zatem trzeba dzia³aæ niezw³ocznie. Dziêkujê ci za pomoc, nie zapomnê tej przys³ugi. - Lord Sarafan sk³oni³ siê lekko przed Hyldenk±. - Przyjmij jeszcze jedn± poradê. Soul Reaver to klucz do twego zwyciêstwa. Jednak Kamieñ Nexus to rzecz jeszcze wa¿niejsza. Strze¿ go niczym w³asnego ¿ycia, inaczej niewiele czasu ci pozostanie by wszystko naprawiæ przed katastrof±. Cienie przesz³o¶ci potrafi± zniszczyæ nawet najbardziej ¶wietlan± przysz³o¶æ...
Z tymi s³owami, Wiedz±ca zniknê³a w rozb³ysku wiruj±cej, fioletowej energii. Zapad³a kamienna cisza, przerywana oddechami pozosta³ych Hyldenów. Lord Sarafan odwróci³ siê do swych ¿o³nierzy. - Cokolwiek siê stanie, pamiêtajcie, ¿e jeste¶cie Hyldenami. ¯aden cz³owiek ni ¿aden Stwór Nocy, nie stanie nam na drodze. Nosgoth jest prawomocnie nasze i tak pozostanie na wieczno¶æ... - powiedzia³, zanim oni równie¿ zniknêli w rozb³ysku energii, tym razem zielonej.
***
Znale¼li siê w mie¶cie, zaraz za bram± prowadz±c± do Kanionów. Do ich uszu dotar³y odg³osy walki, szczêk orê¿a, wrzaski rannych i jêki umieraj±cych. Do ich nozdrzy dotar³ sw±d spalenizny, a ich twarze poczu³y fale gor±ca. Znale¼li siê w szalej±cym piekle i nie wiedzieli, co napotkaj± na swej krwawej drodze.
Meridian p³onê³o.
|
Sauron - 2012-04-11 13:55:11 |
Dobra, ten odcinek jest mega d³ugi, ma a¿ 4 czê¶ci. Zapraszam do lektury.
----------------
Epizod V. Walcz±c z nieuniknionym cz. I
Uderzyli niespodziewanie, w jego w³asnym domu. Stali naprzeciw niego, czujni i bezlito¶ni, z grymasem nienawi¶ci na bladych twarzach, choæ ognista po¶wiata ¶wiec±ca wokó³ nich jakby próbowa³a zasugerowaæ, ¿e p³onêli wewnêtrznym gniewem. Gniewem, który wypala³ ich od ¶rodka i szuka³ uj¶cia niczym lawa z wnêtrza rozpalonego wulkanu.
Sebastian sta³ naprzeciw piêciu wampirów i trzech ludzi. Osaczyli go, niczym charty wilka. S³uga Lorda Sarafan wiedzia³, ¿e jest silniejszy od ka¿dego z nich, ale te¿ wiedzia³, ¿e mo¿e nie pokonaæ takiej liczby. Komnata p³onê³a, jeden z wampirów by³ pirokinetykiem, a ludzie nie¶li pochodnie. Zapalali wszelkie ³atwopalne przedmioty, pewnie by dodaæ dramatyzmu tej scenie. Impresjonistyczne obrazy utalentowanych malarzy, czerwony dywan przeplatany z³ot± nici±, rze¼bione w mahoniu stoliki - wszystko ginê³o w szalej±cym ¿ywiole. Sebastian mia³ z³e wspomnienia po ognistej Immolacji Magnusa, choæ odkry³, ¿e jego cia³o w ten sposób ewoluowa³o. Odt±d by³ bardziej odporny na ogieñ, co z pewno¶ci± mog³o siê kiedy¶ przydaæ.
Bez ¿adnego sygna³u, Sebastian rzuci³ siê na swych wrogów, rozczapierzaj±c swe pazury i zdaj±c siê na swój Mroczny Dar Berserku. Wiedzia³, ¿e pozosta³ bez szans na ucieczkê, jedyne czego pragn±³ to nasyciæ siê krwi± nieprzyjació³ ten ostatni raz, poczuæ ich strach nim nadejdzie ciemno¶æ Otch³ani i poch³onie wszystko.
Wpad³ prosto w ¶rodek grupy, na cel wybieraj±c sobie d³ugow³osego wampira o kruczoczarnych w³osach i ob³êdzie w oczach. B³êkitny p³aszcz Sebastiana zafalowa³, kiedy jego w³a¶ciciel zacz±³ siaæ chaos w szeregach wroga. Czarnow³osy wampir zosta³ zas³oniêty przez dwójkê ludzi, którzy wyskoczyli przed szereg, licz±c na wytrzyma³o¶æ swych pancerzy i tarcz. Sebastian parskn±³ kpi±co widz±c ich powolne ruchy, zablokowa³ cios pierwszego cz³owieka i zrobi³ unik przed mieczem drugiego. Wojownik przechyli³ siê do przodu, ods³aniaj±c kark, a Sebastian przypu¶ci³ b³yskawiczny atak uderzaj±c piê¶ci± w szyjê. Wampir u¶miechn±³ siê cynicznie, kiedy cz³owiek z g³o¶nym jêkiem pad³ martwy. Zbroja wytrzyma³a, krêgi szyjne ju¿ nie bardzo.
Kruczow³osy wampir skoczy³ w kierunku Sebastiana, sycz±c niczym w±¿. Stoj±cego mu na drodze cz³owieka podpali³ ci¶niêt± kul± ognia. ¦miertelnik zawy³ ¶widruj±co a nastêpnie pobieg³ na o¶lep w kierunku okna i wyskoczy³ na spotkanie w³asnej ¶mierci. Krzyk po chwili umilk³, w miêdzyczasie wampir zaatakowa³ miotaj±c kule ognia w kierunku Sebastiana. S³uga Sarafan unika³ kul i prowadzi³ skuteczn± walkê z wampirem, naznaczaj±c cia³o pirokinetyka kolejnymi ranami. Mimo odniesionych obra¿eñ, przeciwnik zdo³a³ zrêcznym ruchem z³apaæ Sebastiana w nadgarstkach. Grymas okrucieñstwa wykwit³ na jego twarzy, kiedy jego rêce zaczê³y p³on±æ jasn± czerwieni± niczym stal w³o¿ona do ognia w ku¼ni. Sebastian warkn±³, ale wyewoluowana odporno¶æ na ogieñ okaza³a siê byæ u¿yteczn±. Atak uczyni³ na nim mniejsze wra¿enie ni¿ powinien, skonsternowany pirokinetyk nawet siê nie broni³ kiedy Sebastian straszliwym ciosem szponów rozci±³ mu czaszkê wpó³. Krew, ciecz i kawa³ki posiekanego mózgu wyp³ynê³y tworz±c makabryczn± ka³u¿ê. Pirokinetyk wytrzeszczy³ przera¿one oczy, wygl±da³ jakby chcia³ zaprotestowaæ przeciw swemu bólowi, ale brakowa³o mu odwagi. Sebastian nie dobi³ wampira, by cierpia³ d³u¿ej a sam run±³ na pozosta³ych.
Byli ju¿ ostro¿niejsi i próbowali go zamkn±æ w okrêgu. Sebastian lawirowa³ pomiêdzy przeciwnikami, odpieraj±c wiele ataków naraz i próbuj±c pozostaæ poza okr±¿eniem. Zaczê³o w nim kie³kowaæ poczucie beznadziei, ale kiedy ju¿ zosta³ zamkniêty w kotle, przez drzwi, które blokowali powstañcy zaczêli wyp³ywaæ Sarafanie pod dowództwem Sir Martina, szybko rozprawiaj±c siê z oszo³omionymi napastnikami. Osaczeni bronili siê dzielnie, jednak nie mogli sprostaæ zdeterminowanej elicie Zakonu Sarafan. - Poradzi³bym sobie, ale dziêkujê. - powiedzia³ niechêtnie Sebastian. - Co was zatrzyma³o tak d³ugo? Walczyli¶cie z ca³± armi±?
Stra¿ Przyboczna prowadzona przez Martina by³a osmalona, zabrudzona, ich zbroje i broñ zakrwawione, ale chêæ do walki i pragnienie zwyciêstwa nad buntownikami pozosta³y. - Byli równie¿ na podwórzu, jak widaæ dostali siê równie¿ do ¶rodka budynku mimo naszego oporu. Spójrz, Meridian p³onie, mój panie. Buntownicy opanowuj± ca³e miasto, s± wszêdzie. - odrzek³ Sir Martin. - Jakie s± twe rozkazy? - Przede wszystkim, wyno¶my siê st±d. Kiedy odkryj±, ¿e ten atak poniós³ klêskê, przyjd± kolejni i bêdzie ich wiêcej. Musimy siê dostaæ do Marcusa, zapewne razem z Biskupem Meridian broni tej czê¶ci dzielnicy Wy¿szego Miasta. - Nie wiemy, gdzie jest Lord Sarafan. Nie dostali¶my ¿adnych raportów na ten temat. Mam z³e przeczucia. - mrukn±³ ponuro rycerz. - Mo¿e wpad³ w jak±¶ zasadzkê tych buntowników? - Wielki Mistrz nie jest istot±, któr± mo¿na ot tak, bezkarnie napa¶æ, mój drogi. - odpowiedzia³ spokojnie wampir. - Jestem pewien, ¿e nied³ugo powróci, a wtedy wywrzemy pe³n± zemstê na tym przeklêtym Cabal. Ta kwestia musi zostaæ rozwi±zana raz na zawsze!
Atak by³ ca³kowitym zaskoczeniem dla Sarafan. W jednej chwili wampirze oddzia³y powstañców wspierane przez rozw¶cieczon± czerñ i ludzi s³abszego ducha wychyli³y siê ze swych ponurych kryjówek, przypuszczaj±c szaleñcze a jednocze¶nie precyzyjnie wymierzone ataki w o¶rodki w³adzy Sarafan. Powstañcy d±¿yli do opanowania kluczowych budynków znajduj±cych siê w poszczególnych dzielnicach. Odnie¶li sporo sukcesów, przejmuj±c sklepy, posterunki i wille bogatszych obywateli Meridian. W³adza Sarafan zosta³a zredukowana do obleganych wysp w morzu p³omieni. Problemy zaczê³y siê, kiedy Sarafanie otrz±snêli siê z pierwszego zaskoczenia i przyst±pili do serii skutecznych kontrataków, odzyskuj±c czê¶æ zajêtych przez Cabal terenów.
Teraz panowa³ impas. Sarafanie i powstañcy nie byli w stanie odnie¶æ ostatecznego zwyciêstwa, poprzestaj±c jedynie na w¶ciek³ych atakach na wrogie pozycje, co z regu³y koñczy³o siê krwaw± jatk±. Moneta wci±¿ siê obraca³a. Karz±ca rêka Przeznaczenia jeszcze nie wybra³a strony.
Sytuacja wygl±da³a nastêpuj±co: Twierdza Sarafan pozosta³a pod ich kontrol±, gdy¿ powstañcy woleli skupiæ siê na dzielnicach ³atwiejszych do zdobycia. Zag³êbie Przemytników i Slumsy zosta³y niemal ca³kowicie podbite, ale grupa Sarafan wspierana przez Faustusa oraz jego "ludzi interesów" i innych typów spod ciemnej gwiazdy zdo³a³y wstrzymaæ dalsze zakusy powstañców. Faustus mia³ wielki pos³uch w swojej dzielnicy, to by³ chyba jedyny powód dla którego zbiry postanowi³y walczyæ po stronie Sarafan. Obroñcy dawno spróbowaliby odbiæ zajête terytoria, ale most ³±cz±cy Zag³êbie z Ni¿szym Miastem zosta³ zajêty przez Cabal, pozostawiaj±c Faustusa bez ¿adnych posi³ków.
Ni¿sze Miasto straci³o wiele kluczowych terytoriów, gdy¿ ataki by³y tutaj dobrze skoordynowane i skuteczne. Sarafanie utracili kilka wa¿nych budynków, ale uda³o im siê utrzymaæ miêdzy innymi Dom Rajców czy Kamienn± Twierdzê, której ponura reputacja odstrasza³a nawet najbardziej bitnych powstañców. Wkrótce wys³ano od niej wsparcie, w³adaj±ce potê¿n± magi± Glyphów. Sarafanie zdo³ali odzyskaæ czê¶æ utraconych terenów, ale Doki pozosta³y w ca³o¶ci zajête przez Cabal. Miasto Hyldenów nie by³o w stanie wesprzeæ Meridian drog± morsk±, co znacz±co zmniejsza³o mo¿liwo¶ci skutecznej obrony.
Dzielnica Przemys³owa pozosta³a w stanie oblê¿enia, ale tak jak w przypadku Twierdzy, sytuacja zosta³a ustabilizowana. Lord Sarafan przeznaczy³ sporo si³ i ¶rodków na umocnienie tej Dzielnicy, dziêki czemu powstañcy nie byli w stanie wiele zdzia³aæ przeciw doskonale przeszkolonym najemnikom i oddzia³om glyphowych rycerzy Sarafan. Powstañcy zdo³ali jednak zablokowaæ wszelkie przej¶cia z ulic Wy¿szego Miasta, chwilowo zatrzymuj±c Sarafan. Wszyscy wiedzieli, ¿e to by³a gra na zw³okê, gdy¿ powstañcy zaczêli natrafiaæ na coraz wiêksze problemy.
Wy¿sze Miasto razem z Katedr± zosta³o podzielone na dwie czê¶ci, Urz±d Miasta zosta³ zajêty przez powstañców (miêdzy innymi dziêki pomocy zdrajców z Gildii Kupców, sam budynek Gildii oczywi¶cie te¿ zosta³ zajêty) ale Katedra by³a broniona przez doborow± armiê Sarafan wspieran± przez wampira Marcusa, Biskupa Meridian i jego wojowniczych kap³anów. Obie strony s³usznie siê domy¶la³y, ¿e ten, kto bêdzie mia³ pod kontrol± Katedrê, ten bêdzie móg³ przekonaæ do siebie niezdecydowanych ludzi, jednocze¶nie os³abiaj±c morale lojalnych wobec rz±dów Sarafan. Nic dziwnego, ¿e o to miejsce toczono zaciek³e walki.
Sebastian bieg³ przez p³omienie, a za nim pod±¿ali jego ¿o³nierze. Szalej±ce piek³o poch³ania³o ludzkie ¿ywoty, jakby po¿ywiaj±c siê nimi w beznadziejnej próbie zaspokojenia w³asnego nieskoñczonego g³odu. Do ich uszu oprócz kakofonii krzyków czy strzelaj±cego ognia poch³aniaj±cego wszystko na swej drodze, dociera³y odg³osy bitwy. Oddzia³ uzna³, ¿e znalaz³ siê w oku cyklonu. Czasem spotykali uciekaj±cych cywilów lub niedobitki pokonanych Sarafan. Przy³±czali siê do ich zorganizowanego oddzia³u, poszukuj±c zemsty lub namiastki bezpieczeñstwa. Tego pierwszego mogli zapewniæ a¿ nadto, ale dziwnym przypadkiem nie musieli stoczyæ po drodze ¿adnej bitwy dopóki nie dotarli do Katedry. Ujrzeli, ¿e u wrót siedziby Biskupa toczy³a siê za¿arta walka. Wampiry wspomagane przez w¶ciek³± ludzk± t³uszczê usi³owa³y siê wedrzeæ do ¶rodka przez ogromne wrota, które próbowali wywa¿yæ do¶æ solidnym taranem trzymanym przez grupê silnych mê¿czyzn i kilku lepiej rozwiniêtych fizycznie wampirów.
Sebastian obejrza³ siê za siebie i policzy³ swój oddzia³. Do pocz±tkowej dwudziestki do³±czy³o trzydziestu ludzi. Katedrê oblega³o kilka setek. Wampir czu³, ¿e to co zaraz zrobi jest wariack± prób± malowniczego samobójstwa, ale czy pozosta³ mu jakikolwiek wybór? - Ca³e Nosgoth oszala³o to i ja siê mogê daæ ponie¶æ chwili... - mrukn±³ cicho. - Co¶ siê sta³o, dowódco? - zapyta³ Sir Martin. - Wszystko w porz±dku. Róbcie, to co ja. Czeka nas wycieczka do g³êbin piekie³, gdzie zamiera wszelka nadzieja i pozostaje jedynie cierpienie. - Postaw nas przeciw tysi±com tych demonów, panie! Jeden Sarafan wart wiêcej ni¿ setka tych diab³ów! - sygna³y aprobaty rozesz³y siê po szeregach. Sebastian w duchu bardziej liczy³ na to, ¿e odmówi±, ale przynajmniej nie zostanie sam w czasie tego karko³omnego czynu.
Kto¶ poda³ mu miecz. Sebastian podziêkowa³ skinieniem g³owy, wzniós³ orê¿ wysoko w górê i ruszy³ przed siebie. Za sob± us³ysza³ tupot opancerzonych stóp swych ¿o³nierzy. Przypomnia³o mu to pierwsz± fazê bitwy pod Meridian, jeszcze zanim "oficjalnie" przeszed³ na stronê Lorda Sarafan. Musia³ dokonaæ bardzo podobnej szar¿y, ale przeciw ludziom. "Jak¿e los bywa przewrotny. Manus Celer Dei, sprawiedliwa rêka Boga. Voradorze, mój skruszony sadystyczny stwórco, tym razem rêka wskaza³a na ciebie. - pomy¶la³, a potem wszelkie my¶li odp³ynê³y z jego g³owy.
- Sarafanie, za mn±!!! ¯adnej lito¶ci!!! - rykn±³ dziko, a czterdzie¶ci dziewiêæ g³osów mu zawtórowa³o.
Sebastian wykona³ Skok, wzniós³ miecz wysoko ponad sw± g³owê, a powstañcy zobaczyli Zwiastuna swej rych³ej ¶mierci, który uderzy na swe ofiary niczym pikuj±cy jastrz±b. Nie by³o dla nich ¿adnego ratunku.
----------------
Epizod V. Walcz±c z nieuniknionym cz. II
Marcus mia³ wra¿enie, ¿e uderzenie tarana wstrz±snê³o ca³± Katedr±. Nasz³o go przeczucie, ¿e to idealne dzie³o sztuki architektonicznej, stworzone do ol¶niewania bogactwem w czasie pokoju, nie wytrzyma tak zmasowanego naporu nienawi¶ci jakiego do¶wiadcza³o z r±k oblegaj±cych. Mo¿liwe, ¿e jego obawy by³y przesadzone, ale Marcus docenia³ sztukê i patrzy³ z góry na prostaków, którzy nie potrafili jej uszanowaæ.
Obok wampira sta³ Biskup Meridian. Mê¿czyzna liczy³ sobie oko³o czterdziestu lat, mia³ krótko ostrzy¿one blond w³osy i szare oczy w których b³yszcza³a ponura determinacja. Wysuniêty podbródek i orli nos podkre¶la³y surowo¶æ jego rysów twarzy. Ubrany by³ w bia³± szatê przetykan± b³êkitn± nici±. Na jego piersi widnia³ niebieski krzy¿, symbol jego wiary. Na g³owie nosi³ bia³± infu³ê. Od postaci biskupa bi³a aura autorytetu, nawet bez ko¶cielnego stroju mo¿na by³o wyczuæ, ¿e to by³ cz³owiek nawyk³y do wydawania poleceñ i przywodzenia swej trzódce.
Wnêtrze Katedry by³o ogromne i bogato zdobione, rolê sufitu pe³ni³y u³o¿one w równoleg³ych rzêdach rozety w odcieniach fioletu, tworz±ce razem cudowny witra¿, mieni±cy siê gam± kolorów i przykuwaj±cy spojrzenie ka¿dego, kto spojrza³ w górê. W obu nawach bocznych Katedry umieszczone wielkie dzwony, które przez pewien czas bi³y na alarm by przebudziæ miasto, ale teraz ju¿ nie by³o na to czasu. Od bramy wej¶ciowej le¿a³ czerwony dywan prowadz±cy prosto jak strza³a do kunsztownie ozdobionego o³tarza. Dostêp do tej najwa¿niejszej czê¶ci ko¶cio³a by³by normalnie zamkniêty za ¿elazn± bram±, ale teraz zgromadzeni tutaj mieszkañcy potrzebowali jak najwiêcej miejsca.
Drewniane ³awy zosta³y odsuniête na bok lub u³o¿ono z nich dodatkow± barykadê za któr± przycupnêli Sarafanie razem z garstk± najemników która zd±¿y³a siê tu przedostaæ przed atakiem powstañców. Za zgromadzonymi obroñcami ukrywali siê przera¿eni cywile, mê¿czy¼ni i kobiety z dzieæmi razem ze swoim dobytkiem. Znajdowa³y siê tam wszystkie stany: od biedaków przez kupców po bogatych patrycjuszy. Strach przed ¶mierci± zniwelowa³ bariery klasowe. Marcus wyczuwa³ unosz±cy siê od nich zapach strachu i smród spoconych cia³. Skrzywi³ siê z obrzydzeniem i natychmiast odwróci³ g³owê w kierunku bramy.
Czê¶æ cywilów przezwyciê¿a³a swój strach i podchodzi³a do Sarafan, prosz±c o broñ oraz szybkie przeszkolenie w jej u¿ywaniu. Zakonnicy zgadzali siê, gdy¿ mieli wiêcej sk³adowanej broni ni¿ ludzi do walki. W powietrzu unosi³y siê odg³osy p³aczu, wznoszonych modlitw, wydawanych rozkazów oraz szczêku orê¿a ochotników na szybko trenowanych przez Sarafan..
Marcus spojrza³ na obroñców i dokona³ ostro¿nych rachunków. By³o tutaj piêædziesiêciu Sarafan - dwóch glyphowych oficerów rozpoznawalnych po karmazynowym p³aszczu i pióropuszu, sze¶ciu glyphowych szeregowych, piêtnastu wielkich rycerzy z toporami a reszta stanowi³a normalnych zakonników. Oprócz nich mo¿na by³o dostrzeæ piêtnastu najemników - piêciu uzbrojonych w szable i dziesiêciu kuszników, trzydziestu zbrojnych cywilów oraz dwudziestu wojowniczych kap³anów. Wampir po¶wiêci³ d³u¿sz± chwilê, by przyjrzeæ siê uwa¿niej tym duchownym postaciom. Nosili bia³e stroje z³o¿one z nogawic, butów do kostek i koszul na które nak³adali jasne szaty skracane pasami z materia³u. Rêkawice by³y czarne a kaptury granatowe. Do pasa mieli przytroczone rytualne bu³awy w kszta³cie sarafañskiego krzy¿a. Broñ ¶wieci³a w ciemno¶ciach wskazuj±c na udzia³ magii w jej powstaniu. Marcus wiedzia³, ¿e braki w wojskowym wyszkoleniu nadrabiali fanatyzmem.
Razem by³o stu piêtnastu ludzi i raczej na wiêcej nie by³o co liczyæ. Pozostali pójd± jak byd³o na rze¼. Si³y oblê¿onych liczy³y sobie oko³o sze¶ciu setek, na szczê¶cie wiêkszo¶æ stanowili ludzie. Samych wampirów by³o tak naprawdê kilkadziesiêciu, przy czym i tak spora czê¶æ to by³y m³odziki og³upione propagand± Voradora. Prawdziwe wampiry by³y rzadko¶ci±. Marcus u¶miechn±³ siê chytrze i uzna³, ¿e te szczeniaki nie przeciwwstawi± siê potêdze jego Mrocznego Daru Uroku. Oddadz± mu ho³d.
Kiedy tak rozmy¶la³, odliczaj±c kolejne uderzenia tarana, nadesz³a zmiana. Marcus wyczu³ falê lêku przelewaj±c± siê po szeregach oblê¿onych. Teraz musieli dzia³aæ szybko, by skorzystaæ ze ¶wie¿o zdobytej przewagi. - Kapitanie! - zawo³a³ do najbli¿szego glyphowego oficera. - Wydaj rozkaz otwarcia bramy. Uderzymy na nich, zanim siê zreorganizuj±. - Rozkaz, Lordzie Marcusie! - odrzek³ oficer i natychmiast ruszy³ wydawaæ polecenia.
Do wampira podbieg³ Biskup Meridian, zdziwiony i przera¿ony rozkazem, który wyda³ Marcus. - Co robisz, g³upcze? Chcesz zabiæ nas wszystkich?! Oni tylko na to czekaj±!
Marcus w odpowiedzi spojrza³ zimno na duchownego. Biskup zadr¿a³ widz±c zimny ogieñ w oczach wampira. - Robiê to, co do mnie nale¿y, eminencjo. Ja i moi Sarafanie znamy siê na wojnie, wiemy co robimy. Buntownicy zostali zaatakowani od ty³u, a my skorzystamy z okazji i urz±dzimy wycieczkê, by wzi±æ ich w kleszcze. Nie bêd± mieli szans. - Niech tak bêdzie, skoro ju¿ wprowadzili¶cie tê decyzjê w czyn, to nie mogê ju¿ nic zrobiæ. - Biskup ust±pi³, zrezygnowany. - Je¶li jednak mam zgin±æ z r±k Cabal, to wy³±cznie z broni± w rêku. Podajcie mi miecz!
Decyzja duchownego wzbudzi³a niechêtny szacunek wampira, który nie spodziewa³ siê takiego aktu odwagi po przedstawicielu elity spo³ecznej. Brama zosta³a otwarta i Sarafanie wysypali siê na zgromadzonych powstañców krzycz±æ "Sarafan" ile mieli si³ w p³ucach. Po drugiej stronie rozbrzmia³y okrzyki rado¶ci. Marcus przekona³ siê, ¿e tam ci±gle wrza³a bitwa. Sam te¿ przyst±pi³ do dzie³a. Jego ostre szpony przebija³y cia³a powstañców, ich krew dawa³a mu si³ê, by móg³ korzystaæ ze swych Mrocznych Darów. Czêsto znika³ z oczu zaskoczonych buntowników, by potem móc wyrwaæ im serca, kiedy najmniej siê tego spodziewali. Marcus nasyca³ siê ¶mierci± swych wrogów, odczuwa³ euforiê widz±c skuteczno¶æ swych Mrocznych Darów. Kain pope³ni³ b³±d nie doceniaj±c go, gdyby tylko go widzia³ w tej chwili... "Najpierw zmusi³bym go do oddania mi ho³du a potem wyrwa³bym jego czarne serce i kaza³ mu patrzec, jak zamiera..." - to by³o jedno z najwiêkszych, niespe³nionych marzeñ Marcusa.
Tymczasem musia³ zadowoliæ siê pomniejszymi zdobyczami. Kiedy otoczy³o go czterech krwiopijców, on siêgn±³ do umys³ów ka¿dego z nich. Byli silni, mieli wielki potencja³. - Klêknijcie przed m± potêg±. Oddajcie mi cze¶æ i uznajcie za swego Mrocznego Boga. - rzek³ Marcus, wznosz±c ramiona w górê. Z³apali siê za g³owy, krzyknêli rozpaczliwie, walcz±c z naporem my¶lowego ataku wampira, ale przegrali. Stopniowo ka¿dy z nich pada³ na kolana i pochyla³ siê w ge¶cie szacunku. - Jeste¶ naszym jedynym w³adc±. ¯yjemy, by ci s³u¿yæ. Rozkazuj, a twa wola bêdzie wykonana. - Zniszczcie tych, których uwa¿ali¶cie za swych braci. Zniszczcie wszystko, co w przesz³o¶ci ³±czy³o was z Cabal. Teraz ³±czy was tylko s³u¿ba mojej sprawie. - wyrzek³ Marcus.
A oni pos³uchali i dobrze siê sprawili w swym krwawym czynie, obracaj±c siê przeciw tym, którym niegdy¶ przysiêgli lojalno¶æ. Okrzyki zaskoczenia i rozpaczy, które rozesz³y siê w szeregach powstañców, by³y muzyk± dla uszu Marcusa.
Kiedy bitwa dobiega³a koñca, a powstañcy zostali niemal¿e wybici do nogi, Marcus spotka³ Sebastiana. Najwa¿niejszy s³uga Lorda Sarafan wygl±da³ na wyczerpanego walk±, a jego zbroja by³a wgnieciona i poprzebijana w wielu miejscach, co dobitnie ¶wiadczy³o o otrzymanych w walce ranach. Osmalony i ochlapany krwi±, wygl±da³ niezwykle przera¿aj±co. Z jego miecza skapywa³y czerwone krople. Oczy i twarz wampira by³y jak zawsze nieprzeniknione.
Skinêli sobie g³owami na powitanie. - Wielki Sebastian, jak zawsze ratuje sytuacjê, a potem zbiera pochwa³y u Lorda Sarafan? - zapyta³ ironicznie Marcus. - Kto¶ musi, kiedy inni siê nie przyk³adaj±. - zripostowa³ zapytany. Przez chwilê obaj mierzyli siê wzrokiem, wygl±da³o to bardziej na zaproszenie do walki ni¿ normalny wstêp do rozmowy, ale potem roze¶mieli siê i rozlu¼nili. - Stary, dobry Sebastian. Zawsze ambitny pragmatyk. Tylko kto¶ z takim podej¶ciem do ¿ycia mo¿e znale¼æ sie na szczycie. - stwierdzi³ Marcus. - Ty za¶ jak zawsze kryjesz siê na uboczu, czekaj±c na okazjê w cieniach? Typowe dla twej osoby. Ciekawe, czy Kain by siê ze mn± zgodzi³? - Och, on tak zawsze narzeka³ na ten element mej osobowo¶ci. Teraz za¶ nie ¿yje... Zatem kto mia³ racjê, ja czy on? - Zawsze mia³e¶ gadane, Marcus, nic dziwnego ¿e Kain tak ciê nie znosi³. Rozdête ego mu na to nie pozwala³o. - Sebastian ust±pi³ w dyspucie. Nagle jego uwagê zwróci³o co¶ innego. Wokó³ g³ów czê¶ci cywilów i kap³anów unosi³a siê chmura kolorowych jasnoró¿owych gwiazd. Wampir zauwa¿y³, ¿e nikt oprócz niego nie zwraca³ uwagi na ten detal, co wyda³o mu siê podejrzane. - Co im siê sta³o, Marcus? Co¶ im zrobi³es? Zapytany za¶mia³ siê delikatnie, b³yskaj±c ostrymi k³ami. - Có¿, czasami strach czy wiara w ¿ycie po ¶mierci to za ma³o, by walczyæ dalej. Musia³em ich... zachêciæ, inaczej nie by³oby z nich ¿adnego po¿ytku. Moje moce wzros³y, Sebastianie. Zobacz, tam s± nawet inne wampiry. - Zatem oto twój Mroczny Dar w pe³nej krasie. Cieszê siê, ¿e jeste¶my po tej samej stronie, ale ostrzegam: nie próbuj tego ze mn±. Jestem zbyt potê¿ny, by to na mnie zadzia³a³o. - stwierdzi³ Sebastian. - Niemniej, mogê wyczuæ twoje my¶li. Jeste¶ zaniepokojony i lekko zdegustowany, nieprawda¿? Je¶li w³adasz umys³em przeciwnika, to walka traci sens. On sam siê zabije na twój rozkaz.
Razem powrócili do Katedry, by odpocz±æ i zastanowiæ siê, co dalej pocz±æ. Do narady do³±czy³ Biskup Meridian, sir Martin i dwójka kapitanów dowodz±cych Sarafanami broni±cymi Katedry. Szybko wywi±za³a siê gor±ca dyskusja, gdy¿ ka¿dy mia³ do¶æ rozbie¿ne stanowisko. Biskup chcia³, by wszyscy zostali dalej broniæ Katedry, tak na wszelki wypadek. Marcus optowa³ za odbiciem Górnego Miasta. Sebastian uzna³, ¿e najlepiej bêdzie prze³amaæ blokadê Dzielnicy Przemys³owej, a rycerz Martin popar³ jego stanowisko, dwójka kapitanów zaproponowa³a wesprzeæ Ni¿sze Miasto.
Ju¿ sprzeczali siê jak±¶ godzinê, kiedy zawiadomiono ich o nadej¶ciu armii Lorda Sarafana, która zatrzyma³a siê przy Katedrze w drodze do Ni¿szego Miasta. Parê chwil pó¼niej spotkali siê z samym Wielkim Mistrzem. - Dobrze siê spisali¶cie, za co zostaniecie wkrótce sowicie wynagrodzeni. - obieca³. - Teraz musimy ruszaæ dalej, Nosgoth czeka na wyzwolenie spod jarzma wampirów i ich popleczników. Mam te¿ rozkazy dla ka¿dego z was. Sebastianie, - zacz±³. - jako Stra¿nik Kamienia Nexus, we¼ tylu ludzi ilu trzeba i zniszcz blokadê Dzielnicy Przemys³owej. Ju¿ wys³a³em tam czê¶c mej armii, oprócz tego wesprze was tamtejszy garnizon. Marcusie, ty zostaniesz tutaj, by wyzwoliæ Wy¿sze Miasto. Wy, rycerze Sarafan - Wielki Mistrz zwróci³ siê teraz do sir Martina i oficerów. - udacie siê razem ze mn±, by odbiæ Ni¿sze Miasto.
Podw³adni zgodzili siê bez cienia sprzeciwu, zatem zaraz po naradzie dosz³o do szybkiego podzia³u armii. Ka¿dy wzi±³ przys³uguj±c± mu czê¶æ ¿o³nierzy i ruszy³ na wyznaczon± przez Wielkiego Mistrza misjê. Genera³ Hyldenów spojrza³ daleko przed siebie, jakby próbuj±c co¶ zobaczyæ przez mg³ê przysz³o¶ci. Potem wyda³ rozkaz wymarszu. Powstanie wesz³o w sw± ostatni± fazê.
-------------------------------
Epizod V. Walcz±c z nieuniknionym cz. III
Lord Sarafan przedziera³ siê przez szeregi przera¿onej t³uszczy i rozw¶cieczonych buntowników. Towarzysz±ca mu hyldeñska gwardia przyboczna kroczy³a tu¿ za nim, z ponur± determinacj± gasz±c kolejne ¿ywoty niczym ¶wiece na wietrze. W³adca Nosgoth znaczy³ sobie krwaw± drogê przez miasto, a nikt nie by³ w stanie mu siê przeciwstawiæ. Zmierza³ w kierunku Twierdzy Sarafan, s³usznie przypuszczaj±c, ¿e tylko ona mog³a najskuteczniej siê obroniæ. Zamierza³ zebraæ kogo tylko siê da³o i ruszyæ w kierunku Wy¿szego Miasta, by z pomoc± tamtejszego garnizonu wspomaganego przez kap³anów Biskupa oraz Sebastiana z Marcusem, odbiæ tê dzielnicê, a nastêpnie skierowaæ uwagê na kolejne obszary.
Jednak Genera³ zdawa³ te¿ sobie sprawê z tego, ¿e rzeczywisto¶æ nie zawsze musi dostosowywaæ siê do ustalonego planu. Wiedzia³, ¿e Cabal jest ju¿ ¶wiadome jego powrotu i zaanga¿uje wszelkie dostêpne si³y, by przynajmniej opó¼niæ jego marsz do Twierdzy. Je¶li wampiry w tym czasie zajm± wiêkszo¶æ Meridian to nawet Soul Reaver nie bêdzie w stanie wiele poradziæ, szczególnie je¶li Dzielnica Przemys³owa padnie a Kamieñ Nexus zostanie przechwycony. Wtedy nadejdzie koniec.
Na szczê¶cie sytuacja nie prezentowa³a siê a¿ tak tragicznie. Brama prowadz±ca do Kanionów znajdowa³a siê w zachodniej czê¶ci Wy¿szegi Miasta, a ta dzielnica s±siadowa³a od pó³nocy z Twierdz± Sarafan, zatem Wielki Mistrz nie mia³ zbyt dalekiej drogi do pokonania. Po drodze uda³o mu siê znale¼æ kilka oddzia³ów Sarafan, które zmierza³y by udzieliæ wsparcia obleganej Katedrze. Dziêki nim dowiedzia³ siê o sytuacji w Meridian, wie¶æ o udanej obronie Dzielnicy Przemys³owej rozwia³a obawy Lorda Sarafan. Tak d³ugo jak mia³ Reavera i Kamieñ, wygrywa³ tê partiê. Cabal musia³o w koñcu ulec.
Wielki Mistrz pozostawi³ przy sobie jedynie Hyldeñskich Wojowników, by przyspieszyæ swój przemarsz, a Sarafan odes³a³ do obrony Katedry. W po³owie drogi natrafi³ na lepiej zorganizowany i zmasowany opór buntowników, zamiast miejskiej ho³oty trafi³ na wyszkolonych ¿o³nierzy oraz liczne wampiry. Instynktownie wyczu³, ¿e w jego w³asnej armii znale¼li siê zdrajcy, którzy wyszkolili tych ¿o³nierzy w sztuce wojennej. Z pewnej strony poczu³ wdziêczno¶æ dla wybuchu powstania w tej w³a¶nie chwili. Nadesz³a pora na oddzielenie ziarna od plew. Nadesz³a pora na... wielk± czystkê w ca³ym Nosgoth. Oddzieliæ tych co s± wierni wobec nowego porz±dku ¶wiata, od zdrajców. Zdrajców którzy odrzucali to, co Hyldeni im ofiarowali i bratali siê z przeklêtymi wampirami.
Lord Sarafan u¶miechn±³ siê triumfalnie. Wygl±da na to, ¿e powstanie jedynie go wzmocni, oczyszczaj±c jego nowe imperium z obecno¶ci zdrajców i nikczemników. Gdyby tylko dosta³ mo¿liwo¶æ zniszczenia Voradora i jego dowódców, sukces Genera³a sta³by siê kompletny.
Wielki Mistrz pogr±¿ony w swych dalekosiê¿nych planach niemal zapomnia³ o t³umie szkodników, który o¶mieli³ siê stan±æ sta³ na jego drodze. Wyst±pi³ naprzód, spogl±daj±c z góry na zgromadzonych ludzkich ¿o³nierzy i wampirów. Hyldeñscy wojownicy stali w szeregu za swym przywódc±, nie kryj±c swych prawdziwych postaci. Buntownicy poczuli uk³ucie kie³kuj±cego strachu w swych sercach, ale dyscyplina przewa¿y³a i pozostali. - Có¿ my tutaj mamy? - zapyta³ Lord Sarafan. - Bojowników o wolno¶æ? Mê¿ów stanu? Nie wiem za kogo siê uwa¿acie, ale jeste¶cie band± g³upców, psów trzymanych krótko na ³añcuchu Voradora. Wiernie wype³niacie wolê swego pana, ale jestem gotów wam przebaczyæ w mej ³askawo¶ci. Klêknijcie i uznajcie mnie za W³adcê Nosgoth, a oszczêdzê was. Ten wybór dajê tylko ludziom, was, Stwory Nocy, czeka tylko zag³ada. Wasza zaraza zostanie wymazana z oblicza Nosgoth.
Rzeczywi¶cie, czê¶æ ludzi poczu³a respekt przed potêg± Wielkiego Mistrza. Skruszeni, wysunêli siê naprzód i oddali pok³on W³adcy Nosgoth. Wampiry jednak zasycza³y nienawistnie, rozleg³y siê gniewne pomruki, a zaraz potem, bez ¿adnego ostrze¿enia, nast±pi³ atak. Lord Hyldenów za¶mia³ siê g³o¶no, kiedy widzia³ szar¿uj±cych przeciwników i wyst±pi³ dzier¿±c w rêku Soul Reavera. Buntownicy choæby chcieli siê zatrzymaæ na widok tego Orê¿a samej ¦mierci, byli porwani si³± pêdu i wpadli prosto pod bezlitosne ostrza Hyldenów. Wojownicy r±bali swymi czarnymi ostrzami nadchodz±ce fale powstañców, krocz±c za swym panem, który Soul Reaverem s±dzi³ i kara³. Hyldeni pozostawiali za sob± por±bane cia³a, brodz±c po kostki we krwi, nie daj±c pardonu ju¿ nikomu, nawet ludziom, którzy wcze¶niej oddali pok³on, a teraz zostali porwani przez t³um. To by³o zgromadzenie zdrajców, a kto zadaje siê ze zdrajcami, sam staje siê zdrajc±.
Nikt nie ocala³ by zanie¶æ wie¶æ o niepowodzeniu misji, Lord Sarafan nie niepokojony ju¿ przez ¿adnych napastników, bez ¿adnych przeszkód zdo³a³ dotrzeæ do Twierdzy. Zebra³ tam wszystkie dostêpne oddzia³y Zakonu, pozostawiaj±c jedynie niewielki garnizon do obrony fortecy. Nastêpnie rozdzieli³ dostêpne si³y. Niewielk± cz±stkê swych wojsk wys³a³ na wschód z zamiarem prze³amania blokady Dzielnicy Przyms³owej. Wiêkszo¶æ armii zostawi³ przy sobie i ruszy³ szybkim marszem do Ni¿szego Miasta.
Po drodze zatrzyma³ siê przy Katedrze, gdzie napotka³ Sebastiana razem z Marcusem, Biskupem i oficerami Sarafan. Ka¿demu ze swych dowódców powierzy³ inne zadania i odda³ okre¶lone si³y, jakie uzna³ za wystarczaj±ce. Nastêpnie kontynuowa³ swój pochód na po³udnie.
Okaza³o siê, ¿e Ni¿sze Miasto ponios³o prawdopodobnie najwiêksze straty ze wszystkich dzielnic, ale obecnie Sarafanie zdo³ali przej±æ czê¶æ budynków i ulic. Wsparcie Hyldenów z Kamiennej Twierdzy okaza³o siê niezwykle pomocne. Lord Sarafan ucieszy³ siê, ¿e tajny projekt jaki powstawa³ w podziemiach Twierdzy, pozosta³ nieodkryty. Jeszcze nie nadszed³ czas, by objawiæ go ¶wiatu. Jeszcze nie.
Armia Wielkiego Mistrza zdo³a³a przewa¿yæ szalê zwyciêstwa na w³a¶ciw± stronê. Walki uliczne rozgorza³y ze zwielokrotnion± si³±. Si³y Cabal by³y w tym rejonie ¶wietnie zorganizowane i walczy³y z ponur± determinacj±. Otrzymywa³y te¿ wsparcie z Doków i Zag³êbia Przemytników. Lord Sarafan mia³ te¿ wra¿enie, ¿e ruch oporu mia³ dobrze zorganizowan± kryjówkê tak¿e tutaj.
Czy¿by otrzyma³ w koñcu szansê zlikwidowania Sanktuarium Voradora raz na zawsze? Takiej okazji nie wolno by³o zmarnowaæ. Zgodnie z planem, jaki u³o¿y³ ze swoimi strategami, Sarafanie mieli wyprowadziæ seriê skoordynowanych ataków, przejmuj±c wa¿ne strategicznie miejsca: Bibliotekê Meridiañsk±, budynek poczty oraz Rynek G³ówny. Armiê rozdzielono na trzy czê¶ci i przydzielono do ka¿dej tak¿e Hyldenów, by zwiêkszyæ szansê powodzenia misji.
Walki toczy³y siê ze zmiennym szczê¶ciem. Pierwsze trzy ataki zosta³y odparte z ciê¿kimi stratami po obu stronach, gdy¿ wampiry by³y zajad³e w gniewie i stawia³y zaciek³y opór, a wspieraj±cy ich ludzie bali siê stryczka, zatem strach okaza³ siê byæ wystarczaj±co skuteczn± motywacj± do walki. Kolejne dni mia³y okazaæ siê decyduj±ce. Potyczki trwa³y ca³y czas, gdy¿ dym z p³on±cego Meridian niemal ca³kowicie zas³ania³ niebo, umo¿liwiaj±c wampirom ci±g³± walkê. Ostatecznie Sarafanie przewa¿yli, prze³amali blokady ustawione przez buntowników i kolejno zajmowali trzy wyznaczone budynki. Cabal zosta³o zmuszone do odwrotu, ale kiedy Zakon ju¿ zamierza³ ruszyæ odbiæ Doki i Zag³êbie, nadszed³ niespodziewany zwrot wydarzeñ.
To by³a ósma noc powstania. Choæ niebo by³o mroczne, a gwiazdy niewidoczne, p³on±ce miasto czyni³o ¶wiat jasnym jak w dzieñ. S³ychaæ by³o, jak zawsze, odg³osy toczonej bitwy. Sarafanie ci±gle nacierali, próbuj±c przej±æ most prowadz±cy do Zag³êbia Przemytników, a powstañcy ci±gle ustêpowali, nie bêd±c w stanie przeciwwstawiæ siê takiej potêdze. Nastroje w armii Zakonu by³y dobre, ¿o³nierze wyczuli odmianê losu. Teraz mog³o byæ tylko lepiej, w koñcu w³adza Cabal kurczy³a siê z ka¿d± godzin±.
Zapomnieli jednak, ¿e los lubi p³ataæ figle.
Wyro¶li jak spod ziemi i urz±dzili rze¼ na niczego niespodziewaj±cych siê Sarafanach. Przera¿eni ¿o³nierze nie spodziewali siê "¶wie¿ych si³" wynurzaj±cych siê znik±d i morduj±cych wszystko co by³o im wrogie. Szturm na bramê do Zag³êbia zosta³ odparty. Rozw¶cieczony Lord Sarafan wzi±³ kogo tylko móg³ i osobi¶cie poprowadzi³ ofensywê na bramê.
Wtedy te¿ natrafi³ na owe "demony" o których opowiadali przera¿eni ¿o³nierze. To by³a elita Cabal. Wampiry nazywa³y ich "£owcami Cieni", gdy¿ opanowali wykorzystanie mroku do perfekcji. Sabota¿, skrytobójstwo, otwarta walka. Mogli zrobiæ wszystko. Do £owców nale¿a³y najstarsze i najbardziej do¶wiadczone wampiry o dobrze rozwiniêtych Mrocznych Darach. Nie przyjmowano tam m³odzików, tylko starszych, zas³u¿onych dla Cabal krwiopijców. Mówi³o siê, ¿e ka¿dy z nich przechodzi³ w³asny, zabójczy test. Zadanie, zlecane przez samego Voradora, maj±ce nie tylko dowie¶æ zdolno¶ci, ale te¿ oddania sprawie.
Wynurzyli siê z otaczaj±cych ich cieni. Lord Sarafan dostrzeg³ ich czarne stroje, odarte z typowej dla wampirów ekstrawagancji. £owcy byli ubrani w mocne, æwiekowane skórzane zbroje. Pancerze wygl±da³y na umagicznione jak±¶ ponur±, mroczn± magi± wampirów, gdy¿ wydawa³y siê poch³aniaæ ¶wiat³o, oddaj±c cieñ. Efekt by³ taki, ¿e £owcy roztaczali wokó³ siebie aurê mroku i zepsucia. Ich g³owy zas³ania³y kaptury, nadaj±c im anonimowo¶æ, wzbudzaj±c± strach przed nieznanym. Uzbrojeni byli w ró¿norodn± broñ, od sztyletów po d³ugie miecze i topory. Nosili pasy do których mieli przypiête ró¿norodne przedmioty jak wytrychy czy flakony pe³ne wybuchowych mikstur. Lord Sarafan wyczu³, ¿e byli silni dziêki swym Mrocznym Darom, ale wiedzia³, ¿e bêd± bezradni wobec potêgi Soul Reavera. Ju¿ mia³ wydaæ rozkaz ataku, kiedy na scenê wkroczy³a kolejna postaæ. - Zatem nareszcie siê spotykamy? - zapyta³ Wielki Mistrz. - D³ugie lata czeka³em na ten moment. - Piêædziesi±t piêæ lat to dla ciebie d³ugie lata? To dla naszych ras ledwie mgnienie. - odpar³ Vorador. Prastary wampir ubrany by³ w br±zowy dublet przetykany z³ot± nici±. Na ¶rodku piersi nosi³ przypiêt± czerwon±, okr±g³± broszê, a na pazurach l¶ni³o kilka pier¶cieni. Przy wygodnych zielonych spodniach wisia³a czarna pochwa na miecz, który w³a¶nie znajdowa³ siê w szponach Voradora. Skóra wampira mia³a zgni³ozielony kolor, uszy by³y d³ugie i spiczaste, a oczy ¿ó³te i spokojne. W niczym nie przypomina³ dawnego sadysty ze swego Dworu w Lesie Termogent, tak ubiorem jak zachowaniem. - Nie roz¶mieszaj mnie, wampirze, reformowany rze¼niku ze swego zgni³ego le¶nego zagajnika. - wycedzi³ zimno Lord Hyldenów. - Pope³ni³e¶ b³±d, otwarcie sprzeciwiaj±c siê mej w³adzy, choæ muszê przyznaæ, opracowany przez ciebie plan by³ zaiste perfekcyjny. Niestety, wykonanie by³o du¿o gorsze. Nastêpnym razem, zanim wzniecisz ogólnonarodowe powstanie, dobierz lepszych wspó³pracowników. - To jeszcze nie koniec. Wojna wci±¿ trwa, a twe zwyciêstwo nie jest jeszcze pewne. - ostrzeg³ Vorador. - Uwa¿aj, ¿eby¶ siê nie przeliczy³. Lord Sarafan prychn±³ rozbawiony. - Twoja ¿a³osna armia posz³a w rozsypkê, gdy¿ to JA tak zadecydowa³em. To moja wola rz±dzi tym ¶wiatem, nie twoja ani ¿adnego innego wampira. Wy przegrali¶cie na samym pocz±tku, to MY jeste¶my przysz³o¶ci±. Was czeka jedynie zapomnienie. To JA jestem twoj± ¶mierci±, tak jak by³em ¶mierci± dla Kaina. Czy¿by¶ o tym zapomnia³? - zadeklamowa³ Genera³. Przez twarz Voradora przebieg³o wiele emocji. Gniew, strach, niepewno¶æ, ulga. Mo¿e wszystkie na raz, mo¿e ¿adna z nich. - Byæ mo¿e, mój Lordzie, rz±dzisz Nosgoth, ale nic nie trwa wiecznie. Pewnego dnia zostaniesz obalony i ja to bêdê widzia³. - Sam nie wierzysz w to co mówisz. Nasza w³adza bêdzie trwa³a wiecznie, gdy¿ nie jest zbudowana na k³amstwie, jakie razem z Antycznymi próbowali¶cie nam wmówiæ. Powrócili¶my by dokonaæ zemsty i wymierzyæ wam sprawiedliwo¶æ. Nasza racja jest s³uszna! Odzyskamy to, co utracili¶my! - obieca³ Lord Hyldenów. - Teraz pora umieraæ, wampiry! Ciemno¶æ czeka na was!
Lord Sarafan ruszy³ na Voradora, kiedy jego oddzia³ zwar³ siê z £owcami Cieni. Prastary wampir wzniós³ swój miecz do sparowania ciosu. Broñ krwiopijcy w wykonaniu przypomina³a Soul Reaver, a Lord Hyldenów zna³ historiê swej broni. - Doceniam tê subteln± ironiê zabicia ciê tw± w³asn± broni±. Gdzie¿ jest twój wybraniec, Kain? Przecie¿ mia³ dzier¿yæ tê broñ, có¿ siê z nim sta³o? - zaszydzi³ Hylden. - Przepad³, a razem z nim ca³a wasza nadzieja. Jeste¶cie zgubieni. - Ta kwestia jeszcze nie zosta³a rozstrzygniêta, mój Lordzie, twoja pycha i za¶lepienie w koñcu ciê zniszcz±. - odpowiedzia³ Vorador.
Odskoczyli od siebie, by po chwili ponownie po³±czyæ siê w zabójczym tañcu dwóch mieczy. Soul Reaver miga³ w rozb³yskach ¶wiat³a, kiedy Lord Sarafan z nadludzk± szybko¶ci± wykonywa³ kolejne m³yñce, na które Vorador odpowiada³ szerokimi, precyzyjnie wymierzonymi ciêciami. Wymiana ciosów nie przynios³a rozstrzygniêcia, a¿ wampir zaryzykowa³ nag³y cios z wypadu, celuj±c na pier¶ i g³owê Hyldena, chybi³ jednak i zosta³ zmuszony do odwrotu przez potê¿ne pchniêcie Reaverem, które mia³o na celu wyprucie jego wnêtrzno¶ci. Korzystaj±c z powsta³ej luki, natychmiast skontrowa³ ciêciem skierowanym na szyjê Lorda. Genera³ przyklêkn±³ na prawe kolano, sk³adaj±c broñ do szybkiej parady, z ledwo¶ci± unikaj±c trafienia. Zaraz potem wystrzeli³ jak sprê¿yna uderzaj±c Voradora p³azem Reavera w twarz i poprawiaj±c opancerzon± piê¶ci±. Wampir zatoczy³ siê oszo³omiony i upad³. Lord Sarafan uniós³ miecz by wbiæ pionowo w serce Voradora, jednak wampir pospiesznie cisn±³ w pier¶ Genera³a kulê fioletowej energii, która w³a¶nie pojawi³a siê w jego d³oni.
Si³a magicznego ataku by³a na tyle du¿a, ¿e Lord Sarafan zosta³ odrzucony dobre kilka metrów do ty³u i mocno uderzy³ o ziemiê. Hylden sapn±³ ciê¿ko, próbuj±c z³apaæ g³êbszy oddech. Jaki¶ zab³±kany w ogniu bitwy wampir spróbowa³ dobiæ W³adcê Nosgoth sztyletem, ale rozw¶cieczony Lord Sarafan chwyci³ go za gard³o, prêdko mia¿d¿±c je w swym ¿elaznym u¶cisku. Oczy krwiopijcy wysz³y na wierzch, zacz±³ rozpaczliwie wierzgaæ koñczynami, ale ca³kowicie niezra¿ony Hylden wy³uska³ sztylet z jego dr¿±cych palców i wbi³ w serce.
Vorador w³a¶nie zdo³a³ siê podnie¶æ, ale nie by³ w stanie pomóc m³odzikowi. W jego oczach b³ysnê³a iskra ¿alu, ¿e tak straci³ kolejn± blisk± mu istotê, nie potrafi³ jej ocaliæ. Lord Sarafan podniós³ Reavera i skierowa³ ostrze w stronê starszego wampira, czekaj±c na jego reakcjê. ¯al, który poczu³ Vorador, szybko ust±pi³ miejsca narastaj±cemu gniewowi. Wampir krzykn±³, wk³adaj±c w swój atak ca³± nagromadzon± rozpacz i z³o¶æ, wzmacniaj±c si³ê uderzenia. Genera³ zablokowa³ straszliwe ciêcie, które przepo³owi³oby go w pasie, mia³ wra¿enie, ¿e ziemia siê zatrzês³a, gdy dosz³o do zderzenia dwóch ostrzy. Lord Sarafan odpowiedzia³ podstêpn± fint±, prowokuj±c w¶ciek³ego Voradora do pope³nienia b³êdu. Wampir zbi³ ciêcie miecza na prawo i uderzeniem szybszym od ¶wiat³a natar³ na Hyldena. Tylko ³ut szczê¶cia po³±czony z krótkim czasem reakcji, pozwoli³y Genera³owi na zablokowanie ciosu wampira Reaverem. Vorador warkn±³ i ruszy³ do przodu, szybko skracaj±c dystans. Zanim jednak opu¶ci³ miecz na znienawidzonego wroga, pocisk z Soul Reavera rozprysn±³ siê na jego piersi, wyrzucaj±c go w powietrze.
Lord Sarafan ponowi³ magiczny atak, odrzucaj±c Voradora na ¶cianê najbli¿szego budynku, czyni±c w niej spor± dziurê. W³adca Nosgoth zbli¿a³ siê powoli, emanowa³ spokojem i pewno¶ci± siebie, oczy p³onê³y mocniejszym p³omieniem ni¿ kiedykolwiek. To by³a chwila jego ostatecznego triumfu, najwiêkszego zwyciêstwa. - Nie jeste¶ w stanie mi siê przeciwwstawiæ. Nikt w ca³ym Nosgoth nie mo¿e tego uczyniæ. Wygra³em, razem z twoj± ¶mierci±, wampiry znikn± z oblicza Nosgoth. To, co zaczê³a nasza Kl±twa Krwi, skoñczy ma d³oñ, dzier¿±ca wasz± broñ. Poetycka sprawiedliwo¶æ, nieprawda¿? Instrument waszego zbawcy przyczyni siê do waszej zag³ady. Kiedy przestaniecie istnieæ, Nosgoth nareszcie bêdzie wolne. Mogê wyczuæ twój strach... Dlaczego boisz siê ¶mierci, Voradorze? Przecie¿ Starszy wam powtarza³, ¿e to konieczny element istnienia, có¿ w tym strasznego? - Lord Sarafan za¶mia³ siê, czerpi±c satysfakcjê z obracania idea³ów Antycznych w py³. - Obraca Ko³em Przeznaczenia, cyklem ¶mierci i narodzin. To mêcz±ce zadanie, pewnie musi siê po¿ywiæ. Id¼ i nakarm go sw± g³upot±, Wampirze!
Lord Sarafan ci±³ Reaverem, ale ostrze nigdy nie dosiêg³o celu.
Vorador podniós³ g³owê i ujrza³, ¿e sta³o nad nim piêciu wampirów, £owców Cieni. Za nimi bieg³o dwudziestu Sarafan na pomoc swemu w³adcy. Ciê¿ko ranny przywódca Cabal zosta³ podniesiony za ramiona przez dwóch wampirów. Pozosta³a trójka cisnê³a flakony z dziwnym czarnym p³ynem. Tajemna mieszanka zareagowa³a z powietrzem, tworz±c k³êby ciemnego, gêstego dymu. Zdezorientowani Sarafanie w wiêkszo¶ci pogubili siê we mgle, ale glyphowi rycerze nie dali siê zwie¶æ i prowadzeni przez Sir Martina, kontynuowali po¶cig.
Reszta Sarafan utworzy³a ochronny okr±g wokó³ Lorda Hyldenów, który do¶æ szybko dochodzi³ do siebie. Zda³ sobie sprawê, ¿e jakim¶ cudem zosta³ og³uszony. Grymas w¶ciek³o¶ci wykrzywi³ jego twarz, gdy przypomnia³ sobie sylwetki kilku wampirów, które zabra³y Voradora ze sob±. - Na co tutaj czekacie, g³upcy?! Za nimi, nie mog± uciec! - rozkaza³. - Nie znajdziemy ich w tej mgle, mój panie. - odezwa³ siê jeden z Sarafan. - Rycerze glyphowi ruszyli za nimi, a my zostali¶my, by strzec twego bezpieczeñstwa a¿ siê nie przebudzisz.
Lord Sarafan nie skomentowa³, ¿e niepotrzebnie zruga³ swych wiernych ¿o³nierzy. Wsta³, podpieraj±c siê na Reaverze i spojrza³ przez mg³ê. Jako Hylden, widzia³ lepiej ni¿ ludzie, ale nie by³ w stanie dostrzec niczego i doszed³ do wniosku, ¿e znale¼li siê poza zasiêgiem jego wzroku. - Ruszamy za nimi, potrafiê przenikn±æ przez ciemno¶ci tej mg³y, poprowadzê was. Wampiry nie mog± uciec. - Rozkaz, mój panie! - zasalutowa³ ¿o³nierz. - Sarafanie, naprzód!
-------------------------
Epizod V. Walcz±c z nieuniknionym cz. IV
Szóstka wampirów ucieka³a przez p³on±ce miasto, ¶cigana przez kilkudziesiêciu Sarafan i Lorda Hyldenów. W normalnych warunkach byliby w stanie im uciec, lecz teraz by³o to niemo¿liwe. Po pierwsze, ¶cigali ich glyphowi rycerza, uciec przed nimi by³o naprawdê wielkim wyzwaniem. Po drugie, jeden wampir by³ ranny.
Vorador jêkn±³ g³o¶no, kiedy rêka jednego z nosicieli ¶cisnê³a zbyt mocno jego os³abione cia³o. Wampir cicho przeprosi³ za ten b³±d. Dawny w³adca Termogent zby³ to lekkim machniêciem rêki, teraz nie by³o na to czasu. Musieli go nie¶æ we dwóch, zawieszaj±c jego ramiona na swych barkach. Lord Sarafan okaza³ siê zbyt potê¿nym, by móc go pokonaæ. Vorador bole¶nie zda³ sobie sprawê, ¿e gdyby nie jego dzieci, ju¿ dawno by nie ¿y³. Gard³o bola³o go z braku krwi, cenny p³yn pomóg³by mu doj¶æ do siebie, ale nie by³o czasu, by znale¼æ jak±¶ ofiarê, Sarafanie deptali im po piêtach. Zaczajenie siê na nich w zasadzce te¿ nie wchodzi³o w grê, by³o ich za ma³o. Zreszt± na czele po¶cigu stali rycerze glyphowi przed którymi nie da³o siê ukryæ.
Pozosta³a trójka wampirów prowadzi³a ich przez miasto, do jednej z licznych kryjówek Cabal w tym rejonie. Liczyli na to, ¿e zgubi± po¶cig w labiryncie korytarzy, których by³o pe³no w ka¿dej placówce ruchu oporu. Nie przejmowali siê tym, ¿e Sarafanie poznaliby w ten sposób czê¶æ kryjówek. Powstanie by³o skazane na klêskê, wiêkszo¶æ wampirów ju¿ zginê³a w licznych potyczkach, st±d du¿a czê¶æ kryjówek stanie siê niepotrzebna. Vorador widzia³ beznadziejno¶æ sytuacji w jakiej siê teraz znale¼li. Musieli zmieniæ sposoby dzia³ania, skoñczyæ z otwart± walk±. Skupiæ siê na dzia³aniach sabota¿owych i przetrwaniu ca³ej rasy. Ka¿dy wampir by³ na wagê kielicha najlepszej krwi. Musieli czekaæ, dopóki Kain nie powróci, a to wcale nie by³o takie pewne. Mo¿e lepszym rozwi±zaniem by³oby od razu poder¿n±æ sobie gard³a i oszczêdziæ cierpienia... Mog± min±æ stulecia, zanim nadejdzie czas przebudzenia, Mog± zostaæ odkryci, wybici do nogi, a nawet gdyby Kain powróci³... Ponownie spróbowa³by podbiæ Nosgoth, niewa¿ne za jak± cenê. Stra¿nik Balansu by³ zbyt niebezpieczny. Vorador ba³ siê zniszczeñ, jakie wampir aspiruj±cy do miana Cesarza Nosgoth móg³by spowodowaæ, mia³ jednak przeczucie, ¿e to mo¿e byæ ostatnia deska ratunku dla rasy wampirów. Nic nie by³o pewne - nawet to, czy Kain w ogóle ¿y³ i móg³ powróciæ.
Szóstka wampirów ucieka³a d³ugo i niestrudzenie, nie bacz±c na zmêczenie czy g³ód krwi. Sarafanie równie¿ wykazali siê wielk± determinacj±, nie trac±c tropu i kontynuuj±c po¶cig z wielkim zaanga¿owaniem. Wampiry podjê³y decyzjê, by na chwilê przystan±æ i rozpocz±æ pospieszn± naradê. Vorador z ulg± usiad³, powoli zbieraj±c stracone si³y. Zbli¿y³ siê do niego jeden z wampirów, który ¶ci±gn±³ maskê. - Jak siê czujesz, panie? - zapyta³ niskim, ale czystym g³osem. - Ciê¿ko, ale prze¿yjê. Powinni¶my i¶æ dalej, choæ przyznajê, postój dobrze mi zrobi. - odpar³ Vorador. - Widzê, ¿e jaki¶ plan kr±¿y po twej g³owie. Mów szybko, mamy ma³o czasu.
Wampir przez chwilê nic nie mówi³, jakby szuka³ odpowiednich s³ów. By³ ubrany w typowy czarny strój skrytobójcy £owców Cieni. Mia³ krótko ostrzy¿one ciemne w³osy, badawcze ¿ó³te oczy, które sprawia³y wra¿enie, jakby chcia³y siê wwierciæ wg³±b czyjej¶ duszy. Do¶æ mocno rzuca³y siê w oczy jego chorobliwie blada skóra (co by³o typowe dla wampirów) i czarne, w±skie usta, których jednak nie farbowa³. Twarz uzupe³nia³ krótki, szeroki nos i spiczaste uszy. Jego cia³o by³o umiê¶nione i wygimnastykowane, zdradzaj±ce d³ugie lata walki oraz ciê¿kiego treningu. - Trzeba odwróciæ uwagê Sarafan, daæ wam czas na ucieczkê. Zostanê, by przytrzymaæ ich jak najd³u¿ej. Wy uciekajcie, doprowad¼cie naszego przywódcê w bezpieczne miejsce. - To jest samobójstwo, nie zgadzam siê na to. Nie teraz, kiedy ca³a nasza rasa jest zagro¿ona. - pokiwa³ przecz±co g³ow± Vorador. - To jedyny sposób. - naciska³ wampir. - Zostaniesz razem z Wilhelmem i Christofem. Oni zabior± ciê w bezpieczne miejsce. Jako eskorta zostanie jeszcze dwóch moich najlepszych ludzi. - Zostaniemy razem z tob±. - towarzysze wymienieni z imienia jasno okre¶lili swoje stanowisko. - Nie zostawimy ciê samego, razem bêdziemy mieæ wiêksze szanse na spowolnienie po¶cigu. - Mo¿liwe, ¿e macie racjê. Spodziewa³em siê takiej odpowiedzi z waszej strony, ale nie chcia³em was nara¿aæ na niebezpieczeñstwo. Mimo wszystko cieszê siê, ¿e bêdziecie ze mn±, kiedy nasza walka dobiega kresu. - Nie rób tego, to szaleñstwo, nie wystawiaj swego ¿ycia na szwank bez potrzeby. Bardziej przydasz siê tutaj, kiedy w koñcu dotrzemy do schronienia, bêdziemy musieli kontynuowaæ walkê. - powiedzia³ Vorador. - Jeste¶ potrzebny Cabal. - Wype³niê me zadanie, mistrzu. Po to zosta³em stworzony. Nie zawiodê ciê. Ruszajmy.
Trójka wampirów szybko zawróci³a w stronê awangardy oddzia³u Sarafan i zniknê³a w mroku, zaraz po tym jak zmienili kierunek.
***
Sir Martin przystan±³ w miejscu i rozejrza³ siê woko³o. Piêciu glyphowych rycerzy pod±¿aj±cych za nim uczyni³o dok³adnie to samo. Ju¿ od d³u¿szego czasu pod±¿ali za grup± uciekaj±cych wampirów nios±cych ciê¿ko rannego przywódcê Cabal, Voradora. Rycerz nie wiedzia³, czy móg³ liczyæ na jakie¶ wsparcie, gdy¿ tylko magia glyphów umo¿liwi³a mu podjêcie po¶cigu za uciekinierami. Pamiêta³, ¿e Lord Sarafan le¿a³ unieruchomiony, prawdopodobnie nieprzytomny, obalony podstêpnym atakiem. Reszta ¿o³nierzy pozosta³a, by strzec jego bezpieczeñstwa. Nawet gdyby ruszyli zaraz za nimi, pozostaliby daleko w tyle. Wampiry co jaki¶ czas rozpyla³y czarn± mg³ê, próbuj±c zniechêciæ ludzi do po¶cigu, ale to by³o zbyt ma³o by zwie¶æ elitê Zakonu Sarafan, glyphowych rycerzy. Sir Martin w koñcu przystan±³ w miejscu, gdy¿ wyczu³ zbli¿aj±ce siê zagro¿enie. Symbole glyphów rozb³ys³y mocniejszym ¶wiat³em. Zbli¿ali siê. Kto to móg³ byæ? Krwiopijcy dostali wsparcie? Postanowili wróciæ i zem¶ciæ siê? Setki pytañ rozb³ys³y w g³owie rycerza. Jedynym sposobem, by odkryæ prawdê by³o i¶æ dalej.
Raz jeszcze podjêli po¶cig, a z kolejnymi ulicami jakie pokonywali, zbroje ¶wieci³y coraz mocniejszym ¶wiat³em, a z³e przeczucia Martina ros³y. Zaleci³ wzmo¿on± czujno¶æ i kaza³ dobyæ broni. Stopniowo zmniejszali tempo biegu, a¿ w koñcu rycerz kaza³ im zupe³nie przystan±æ. Ich zbroje ¶wieci³y niczym najja¶niejsze latarnie.
Kiedy wampiry zda³y sobie sprawê, ¿e chowanie siê nie ma sensu, gdy¿ zostan± nied³ugo odkryte, uderzy³y bez wahania, ale precyzyjnie.
Jeden z Sarafan upad³ na ziemiê, przygnieciony wielkim ciê¿arem, który okaza³ siê byæ wampirem. Zanim pozostali rycerze przybyli mu z pomoc±, krwiopijca zatopi³ zimne ostrze w jego ciele. Cz³owiek zaharcza³ i splun±³ krwi±, a potem znieruchomia³. Wampir rozmy³ siê w ciemno¶ciach.
Sir Martin zrozumia³ podjêt± taktykê i gestem rozkaza³ utworzyæ ciasny okr±g. Zakonnicy przyjêli rozkaz, ale zanim uformowali pozycjê, £owcy ponownie uderzyli z cieni.
Dowódca Sarafan k±tem oka dojrza³ wampira, który skoczy³ w jego kierunku korzystaj±c z Mrocznego Daru Skoku. Dziêki szybkiemu refleksowi zdo³a³ wznie¶æ tarczê i zaprzeæ siê nogami w ziemi. Si³a pêdu krwiopijcy zatrzês³a jego cia³em, upad³ na plecy ale nie znalaz³ siê w tak beznadziejnej sytuacji jak zabity wcze¶niej nieszczê¶nik. Wampir ze zdziwieniem stwierdzi³, ¿e zawis³ na tarczy cz³owieka, który wbrew wszelkim przypuszczeniom wytrzyma³ Skok. Sir Martin wprawnym ruchem skierowa³ tarczê w dó³ i przyszpili³ wampira do ziemi. Bezradny krwiopijca zakoñczy³ swe nie¿ycie, gdy miecz Sarafana odr±ba³ mu g³owê, która potoczy³a siê w stronê cieni.
W odpowiedzi Wilhelm i drugi wampir wyszli z cieni, nie kryj±c swej obecno¶ci. Rzucili przelotne spojrzenia na zw³oki towarzysza, ale potem zwrócili je w stronê Sarafan. W ich pazurzastych d³oniach tkwi³y miecze posmarowane sadz±, to by³a sprytna metoda na ukrycie blasku ostrzy, przydatna, gdy trzeba by³o czekaæ ukrytym w cieniach. Rzucili siê na Sarafan bez ¿adnego ostrze¿enia, mimo braku przewagi liczebnej.
Rycerze stawili im czo³a, robi±c u¿ytek ze swego opancerzenia i specyficznego wyszkolenia. Ich przeciwnicy rych³o pokazali swoj± si³ê i zrêczno¶æ, jak równie¿ talenty akrobatyczne. Lawirowali pomiêdzy ostrzami sarafañskich mieczy, walcz±c z kilkoma wrogami naraz, wykonuj±c oszczêdne ruchy, bardziej zbijaj±c ostrza na bok ni¿ otwarcie je blokuj±c. Ich figury akrobatyczne i przewroty robi³y spore wra¿enie na rycerzach, którzy nosz±c swoje ciê¿kie zbroje mogli jedynie popatrzeæ z daleka. Sarafanie zdali sobie sprawê, ¿e prêdzej czy pó¼niej zmêcz± siê, a wtedy wampiry ich zabij±. Martin domy¶li³ siê w przeb³ysku zrozumienia, ¿e nie chodzi tutaj o mo¿liwo¶æ zabicia ich, chodzi³o o umo¿liwienie Voradorowi ucieczki. Musieli dzia³aæ szybko.
Dowódca Sarafan wzniós³ bojowy okrzyk, szar¿uj±c w¶ciekle na wampira. Krwiopijca liczy³ na to, ¿e poigra ze zmêczonym cz³owiekiem, pozwoli mu siê zbli¿yæ na jak najbli¿sz± odleg³o¶æ, a nastêpnie wykona unik lub zbije ostrze miecza. Tak te¿ siê sta³o, ale kiedy Sir Martin pozwoli³ na to, by jego orê¿ chybi³, zdecydowa³ siê na pewien wysoce nieortodoksyjny ruch. Odpi±³ swoj± tarczê i cisn±³ j± w twarz wampira. Zaskoczenie by³o ca³kowite. Tarcza trafi³a perfekcyjnie w cel, mia¿d¿±c mu usta, wybijaj±c spor± ilo¶æ zêbów i rozp³atuj±c czê¶æ twarzy.
Wilhelm poczu³ ból wiêkszy ni¿ kiedykolwiek w swym nie¿yciu, na przemian jêcz±c, p³acz±c i krzycz±c ze straszliwego bólu. Sarafanie zgodnym ruchem rzucili siê na wampira ze wzniesionymi ostrzami i zaczêli r±baæ go na kawa³ki, szybko zmieniaj±c jego cia³o w pulsuj±cy wór pe³en posiekanych organów. Widok zaiste makabryczny.
Ostatni wampir zgi±³ siê niemal wpó³, zacisn±³ obie piê¶ci i wys³a³ telekinetyczn± falê uderzeniow±, któr± wzmocni³a jego nienawi¶æ. Sarafanie natychmiast runêli niczym drzewa wyrwane przez huragan. Wampir z grymasem w¶ciek³o¶ci na twarzy dopad³ pierwszego Sarafana i szybkim ruchem miecza rozpru³ mu gard³o, niechc±cy zapewniaj±c mu szybk±, choæ krwaw± ¶mieræ. Pozostali Sarafanie zd±¿yli ju¿ wstaæ, a Sir Martin pierwszy zagrodzi³ mu drogê, wznosz±c ostrzegawczo miecz. - Biegnijcie dalej! On jest mój! - krzykn±³ do rycerzy, choæ nie zaryzykowa³ spojrzenia za siebie. - Vorador nie mo¿e uciec. Zakonnicy pos³uchali jego rozkazu i natychmiast pobiegli dalej. Wampir zasycza³, ods³aniaj±c k³y. Ruszy³ do przodu, ale rycerz ci±gle blokowa³ mu drogê. Spojrza³ na niego p³on±cymi oczyma, ale nie móg³ nic zrobiæ. - Jeste¶ potê¿ny, nie przypominasz innych wampirów... Kim jeste¶? - zapyta³ cicho Martin. - Kim jestem...? Nietypowe pytanie, Sarafanie. Wy nigdy nie pytacie, tylko zabijacie. - wycedzi³ wampir. - Ale chyba mogê ci powiedzieæ. Jestem Baal, a ty jeste¶ martwy, daj mi tylko chwilê.
Wampir ci±³ nisko, niebezpiecznie. Rycerz w ostatniej chwili zd±¿y³ ustawiæ miecz pionowo, by zablokowaæ atak. Zripostowa³ potê¿nym horyzontalnym ciêciem, maj±cym odr±baæ g³owê krwiopijcy. Baal uchyli³ siê przed ostrzem i zanurkowa³ pod obronê Martina, uderzaj±c go piê¶ci± w brzuch. Nadludzka si³a wampira zgiê³a rycerza wpó³, pozbawiaj±c tchu. Ostatkiem si³ wzniós³ tarczê, która uchroni³a go przed koñcz±cym ciosem. Zaczerpn±³ powietrza i skontrowa³ uko¶nym ciêciem na pier¶. Baal pewnym ruchem zablokowa³ cios, ale przebieg³a finta Sarafana ods³oni³a go na prawdziwe zagro¿enie. Sir Martin skutecznie uderzy³ go na odlew tarcz± w twarz. Wampir obróci³ siê w miejscu, po czym przyj±³ kolejne uderzenie tarcz±. Upad³ na ziemiê, pluj±c krwi± ze zranionej twarzy i przegryzionego jêzyka gdy zaciska³ zêby z bólu. Martin wzniós³ miecz do koñcz±cego ciosu, ale Baal u¿y³ ostatniego asa w rêkawie.
Buteleczka z zielonym p³ynem rozprys³a siê na ciele rycerza. Sarafan poczu³ odp³ywaj±ce go si³y, nogi zaczê³y mu siê trz±¶æ, zbroja sta³a siê niewiarygodnie ciê¿ka. Upad³ ³api±c siê za piersi i dysz±c ciê¿ko. Wampir obserwowa³ uwa¿nie reakcje cz³owieka, ale choæ sam chcia³by go teraz dobiæ, nie mia³ si³y by wstaæ. Le¿eli tak obaj, Sarafan i Wampir, jeden pragn±cy zabiæ drugiego, ale bez si³ by tego dokonaæ.
Jednak Baal zacz±³ szybciej dochodziæ do siebie. Wsta³ na chwiejnych nogach, podpieraj±c siê mieczem. Zacz±³ powoli zbli¿aæ siê do powalonego Sarafana, który patrzy³, ale nie móg³ nic zrobiæ. - Wygra³em... - wychrypia³ Baal. - Widzisz, nasz Mroczny Dar pozwala nam przetrzymaæ wszelkie przeciwno¶ci losu. Wy, ludzie, jeste¶cie krótkowieczni i s³abi. My jeste¶my na wy¿szym szczeblu ³añcucha pokarmowego. Wy jeste¶cie jedynie pokarmem. Pora umieraæ... - Nie jestem tego taki pewien, wampirze. Przegrali¶cie ju¿ na samym pocz±tku. Trzeba by³o nie wychylaæ siê z waszych kryjówek, wy³apaliby¶my was jak szczury. Bez ¿adnego problemu. - rzuci³ rycerz w przejawie oporu.
Wampir rykn±³ dziko i rzuci³ siê na Martina, ale rycerz poczu³ w sobie zmianê. Mia³ wra¿enie, jakby odkry³ siebie na nowo. To by³a prawda, gdy¿ by³ nie¶wiadomy obecno¶ci daru, z którego potêgi móg³ w³a¶nie skorzystaæ. Nie wiedzia³ w jaki sposób, ale ca³kowicie nie¶wiadomie móg³ u¿yæ magii. Z jego d³oni wykwit³y jasnoniebieskie pociski czystej energii, które pomknê³y na spotkanie Baala. Wampir krzykn±³ z bólu i niedowierzania, kiedy pociski zaczê³y czyniæ spustoszenie w jego ciele. Miecz wypad³ z jego dr¿±cych palców, kiedy uciek³ miêdzy cienie z których wcze¶niej o¶mieli³ siê wychyliæ. - To jeszcze nie koniec, Sarafanie! Bêdê mia³ swoj± zemstê... - g³os wampira niczym echo rozbrzmia³ w g³owie rycerza.
Ostatnie co jeszcze zobaczy³, to nadbiegaj±cy zakonników prowadzonych przez Lorda Sarafan. Potem koj±ca ciemno¶æ otoczy³a go swym ca³unem.
|
Sauron - 2012-04-11 13:56:18 |
Niedokoñczony, wiêc to nie wszystko. W ka¿dym razie tak zwieñczy siê I sezon opowie¶ci pt. "Droga, któr± pod±¿am".
------------------------
Epizod VI. Czystka cz. I
Sir Martin gwa³townie zerwa³ siê z ziemi, g³o¶no wci±gaj±c powietrze i odruchowo ³api±c siê za pier¶. Po chwili stwierdzi³, ¿e zosta³ po³o¿ony na pos³aniu, a jego zbroja le¿a³a z³o¿ona w k±cie namiotu na du¿ej, mosiê¿nej skrzyni. By³o jeszcze ma³e krzes³o i prosty stolik na którym le¿a³o kilka buteleczek i ma¶ci leczniczych. Pamiêæ rycerza dotycz±ca ostatnich wydarzeñ powoli wraca³a z powrotem. Pamiêta³, jak razem z grup± glyphowych rycerzy ¶ciga³ Voradora i jego eskortê. Pamiêta³, ¿e zaatakowano ich. Pamiêta³, ¿e stoczy³ walkê z potê¿nym wampirem, który nazywa³ siê Baalem. Nie wygl±da³ na starego wampira, ale nie da³o siê zaprzeczyæ jego sile. Rycerz nagle dozna³ ol¶nienia: by ocaliæ ¿ycie, u¿y³ magii! Do tego nie byle jakiej: to by³a magia ¶wiat³a!
Pamiêta³ dawne legendy i podania z odleg³ych czasów, które niegdy¶ czyta³ w Zakonnej Bibliotece. Po¿ó³k³e karty ods³ania³y przed nim historiê pierwszego Zakonu Sarafan, którego najwy¿sz± elitê tworzy³o siedmiu rycerzy: Wielki Mistrz Malek Paladyn, Wielki Inkwizytor Raziel oraz Inkwizytorzy Turel, Dumah, Rahab, Zephon i Melchiah. Dokonali wielkich czynów w walce z Wampirami, ale niemal wszyscy zginêli w rzezi Krêgu Dziewiêciu, piêæset lat przed Upadkiem Filarów.
Oczy Martina rozszerzy³y siê, pe³ne podziwu, jak zawsze kiedy my¶la³ o Inkwizytorach, szczególnie o jednym z nich. Raziel... By³ bohaterem, kim¶ wyj±tkowym. Choæ nie u¿ywa³ magii ¶wiat³a, by³ w stanie walczyæ i wygrywaæ. Spisano wiele opowie¶ci dotycz±cych Raziela i jego piêciu podkomendnych, ale w obiegu jak i w wierze prostego ludu kr±¿y³o wiele innych legend, czyni±cych z Inkwizytorów wrêcz pó³bogów. Sir Martin bardzo chcia³ pod±¿yæ drog± Raziela. Zostaæ Wielkim Inkwizytorem Naj¶wiêtszego Zakonu Sarafan i wprowadziæ Nosgoth w nowy, wspania³y wiek.
Dopiero po chwili zda³ sobie sprawê, ¿e przed jego namiotem sta³a grupa ludzi, która ju¿ od d³u¿szej chwili toczy³a rozmowê. Zanim jednak zd±¿y³ skupiæ siê na przedmiocie dyskusji, do namiotu wpad³ sam Lord Sarafan, asystowany z ty³u przez dwójkê przybocznych. Zmieszany rycerz próbowa³ zerwaæ siê z pos³ania, by przywitaæ Wielkiego Mistrza, ale zabrak³o mu si³ i opad³ z powrotem. W oczach Hyldena b³ysnê³a aprobata, któr± mo¿na by³o dostrzec tym ³atwiej, ¿e te oczy nie p³onê³y ju¿ intensywn± zieleni±, ale pozostawa³y matowe i spokojne. - Oszczêdzaj si³y. Jeste¶ jeszcze zbyt s³aby, by wstaæ. Na szczê¶cie twa s³abo¶æ nied³ugo minie i raz jeszcze powstaniesz, by zniszczyæ z³o kryj±ce siê w ciemno¶ciach. - wyrzek³ Lord Sarafan. - Dobrze siê spisa³e¶. - Czy... Vorador...? - wychrypia³ rycerz. Cieñ gniewu przemkn±³ przez twarz Hyldena, ale znikn±³ tak szybko, jak siê pojawi³. Odetchn±³ g³êboko, by nie okazaæ emocji cz³owiekowi. - Niestety, nie uda³o siê. Zdo³ali uciec, ale ju¿ wygrali¶my. Teraz, rozproszeni i zrozpaczeni, nie przeciwstawi± siê naszej potêdze. - A co z ¿o³nierzami, którzy ¶cigali Voradora? - Wróci³ jeden, ledwo ¿ywy. Opowiada³ o tym, ¿e spotkali jakiego¶ straszliwego potwora, wilka chodz±cego na dwóch nogach, zwanego wilko³akiem. To jaka¶ wampirza mutacja, ale wygl±da na to, ¿e chocia¿ zabi³ dwóch, to trzeci w koñcu zdo³a³ go pokonaæ. Na jego ciele widaæ ¶lady k³ów i szponów. - odpowiedzia³ Lord Sarafan. - Nie jestem zadowolony z tego obrotu spraw, ale ju¿ nied³ugo znajdê Voradora, przetrz±snê ca³e Meridian, ca³e Nosgoth ale znajdê go. Nie umknie mej zem¶cie.
Sir Martin zwiesi³ g³owê i spojrza³ na swoje rêce, jakby dostrzeg³ na nich co¶ wstrêtnego. Krew swych towarzyszy. Wys³a³ ich na ¶mieræ, choæ my¶la³, ¿e sam siê na ni± skaza³, kiedy tamten wampir niemal go zabi³. Nie mieli szans ich z³apaæ. Rycerz w g³êbi swej duszy wiedzia³, ¿e jeszcze d³ugo te my¶li bêd± go drêczyæ. - Wielki Mistrzu... Czy mogê prosiæ o odpowied¼ na drêcz±ce mnie pytanie? Dotyczy ono moich... nowych mocy. - zapyta³ wahaj±cym siê g³osem. - Chcesz zapytaæ o swój nowo odkryty dar? - dokoñczy³ Lord Sarafan. - Spodziewa³em siê, ¿e bêdziesz chcia³ wiedzieæ co¶ wiêcej. Magia jest silna w tym ¶wiecie, ale nie ka¿dy jest w stanie j± dostrzec i z niej korzystaæ. Potrzebowa³e¶ wielkiego wydarzenia, by prze³amaæ blokadê swej duszy. Masz wielkie mo¿liwo¶ci, jak je wykorzystasz, zale¿y wy³±cznie od ciebie. - Pozwól mi powo³aæ do ¿ycia Inkwizytorów Sarafan i oddaj ich pod me dowództwo, panie. Nasz Zakon stanie siê niezwyciê¿ony, kiedy po³±czymy magiê ¶wiat³a z magi± glyphów! Wykorzystajmy tê moc w szlachetnym celu, nie odrzucajmy jej.
Lord Sarafan nic nie mówi³, tylko s³ucha³ uwa¿nie wywodów rycerza, ostro¿nie rozpatruj±c tê pro¶bê z dwóch perspektyw. Móg³ mu pozwoliæ, ale czy ta magia nie by³aby zagro¿eniem dla jego planów? Czy Ludzie nie stan± siê zbyt niezale¿ni, czy nie zapragn± wyzwolenia zarówno od Wampirów jak i Hyldenów? Oczywi¶cie, kiedy zainspirowany staro¿ytnym Zakonem Sarafan powo³a³ swój w³asny, dowiedzia³ siê równie¿ o istnieniu w³adaj±cych magi± Inkwizytorach, którzy byli kluczem do pokonania Wampirów w³adaj±cych potêg± Mrocznych Darów. Lord Sarafan nienawidzi³ krwiopijców, ale nie by³ g³upcem. - Niech tak bêdzie. Inkwizytorzy powstan± raz jeszcze, by wesprzeæ nasz± sprawê i ocaliæ ¶wiat przed mrokami nocy. Nied³ugo wydam w tej sprawie oficjalny dekret, teraz trzeba pokonaæ resztki buntowników i... Rozprawiæ siê ze zdrajcami.
***
Straszliwa eksplozja wstrz±snê³a ziemi±, a w uszach Sebastiana zapad³a g³ucha cisza, kiedy zatoczy³ siê i upad³ na ziemiê razem ze swoimi lud¼mi. W ca³kowitym milczeniu obserwowa³, jak bezg³o¶ne krzyki wampirów Cabal i ich ludzkich sojuszników ginê³y w ognistym piekle, wywo³anym eksplozj± kilku generatorów glyphowych, jakie przed chwil± zosta³y zdetonowane w g³êbi tunelu prowadz±cego do Dzielnicy Przemys³owej, a wcze¶niej zablokowanego przez si³y Cabal. Ci, którzy nie zginêli w p³omieniach, dope³niali ¿ywota gin±c pod tonami gruzu.
Sebastian przypomnia³ sobie wówczas sugestiê jednego z g³ównych in¿ynierów, by u¿yæ ³adunków wybuchowych w celu prze³amania blokady, utworzonej z pancernych wozów i kamieni. Wampir rozkaza³ wówczas wyprowadziæ atak maj±cy na celu odwróciæ uwagê buntowników, by Sarafanie mogli pod³o¿yæ ³adunki w kluczowych miejscach, czyli stropach podtrzymuj±cych tunel. Eksplozja doprowadzi³aby do zawalenia i zabicia czy to przez wybuch, czy przez gruz, ¿o³nierzy wroga.
Atak zosta³ wyprowadzony z Dzielnicy Przemys³owej, by Cabal nie nabra³o podejrzeñ, a na ty³ach blokady Sarafanie pod dowództwem Sebastiana rozmie¶cili ³adunki. Zakonnicy po obu stronach koordynowali swoje ruchy z perfekcyjnym wyczuciem czasu, dziêki funkcjonuj±cym przeka¼nikom glyphowym, którymi przekazywali miêdzy sob± wiadomo¶ci, odczytywane potem przez in¿ynierów. Kiedy wiêc ³adunki zosta³y pod³o¿one, Sarafanie wycofali siê spod blokady, a potem dosz³o do detonacji.
S³uch wraca³ do Sebastiana, który w koñcu o¶mieli³ siê wstaæ i dok³adniej rozejrzeæ po zdewastowanym otoczeniu. Sarafanie pod±¿yli jego ¶ladem. Wygl±da³o na to, ¿e atak zakoñczy³ siê ca³kowitym sukcesem. Przed sob± widzieli tylko gruz i p³omienie, ¿aden cz³owiek nie móg³by prze¿yæ czego¶ takiego. Cz³owiek... Sebastian zna³ si³ê wampiryzmu i mia³ przeczucie, ¿e kto¶ z jego gatunku móg³ prze¿yæ, ale wej¶æ w te szalej±ce piek³o zakrawa³o na szaleñstwo. - Lordzie Sebastianie, zadanie zosta³o wykonane, wyno¶my siê st±d, zanim dojdzie do kolejnego wstrz±su. - powiedzia³ jeden z glyphowych rycerzy. - Musimy zameldowaæ o naszym sukcesie Wielkiemu Mistrzowi. - Zrobimy to, kiedy bêdê pewny, ¿e nikt oprócz nas tego nie prze¿y³. - odrzek³ wampir. - Musimy tam wej¶æ i dokonaæ zwiadu. Chod¼cie za mn±. Je¶li kogo¶ znajdziecie, dobiæ. ¯adnych jeñców, nie bêdziemy mieli z nich ¿adnego po¿ytku. - Rozkaz, mój panie. - rycerz zasalutowa³ i poszed³ przekazaæ rozkaz dalej.
Sebastian ostro¿nie poprowadzi³ Sarafan wzd³u¿ zdewastowanego tunelu. Wbrew jego przypuszczeniom nie znale¼li nikogo ¿ywego, a przynajmniej w ludzkim znaczeniu tego s³owa. Znaleziono kilka oparzonych i przygniecionych od³amkami wampirów, które szybko zabito, gdy¿ nie by³y w stanie stawiæ ¿adnego oporu. - Wiêcej wampirów mo¿e byæ pogrzebanych pod gruzami. Wyczuwam ich s³ab± obecno¶æ, s± na skraju ostatecznej ¶mierci. Niestety potrzebujemy specjalistycznego sprzêtu, by siê do nich dostaæ. - rzek³ Sebastian. - Mog± prze¿yæ wiele dni bez po¿ywienia, ale je¶li je odkopiemy, bêd± zbyt s³abe by uciec. Wy¶lijcie wiadomo¶æ na drug± stronê. Zablokujcie wszelkie mo¿liwe przej¶cia, jakie zdo³acie znale¼æ, przede wszystkim oba wyloty tunelu, na wypadek gdyby jako¶ siê wydostali lub kto¶ przyszed³ im na pomoc. Nie dopuszczaæ nikogo.
Sebastian zabra³ ze sob± kilku Sarafan i uda³ siê do Ni¿szego Miasta, by zdaæ raport Wielkiemu Mistrzowi o powodzeniu misji wyzwolenia Dzielnicy Przemys³owej. Kamieñ Nexus by³ zabezpieczony.
***
Znale¼li siê w jednym z licznych, niczym nie wyró¿niaj±cych siê domów Zag³êbia Przemytników. Budynek mo¿naby równie dobrze nazwaæ ruder±, gdy¿ niczego lepszego nie da³o siê w nim dostrzec. Pe³no w nim by³o ró¿nych gratów i ¶mieci, po wszystkich pokojach rozrzucone by³y przedmioty codziennego u¿ytku i orê¿, g³ównie jednorêczne miecze, topory, bu³awy i sztylety. Na pod³odze widaæ by³o wiele ¶ladów krwi. To by³a jedna z kryjówek Cabal, do których uciekli pokonani powstañcy. Po¶cig pod±¿aj±cy ich tropem trafi³ a¿ tutaj, ale teraz stanêli w miejscu. Powstañcy jakby zapadli siê pod ziemiê. Przybysze postanowili dok³adnie przeszukaæ ca³y dom. Sprawdzili kuchniê i cztery do¶æ przestronne pokoje, ale nikogo nie znale¼li. Ju¿ mieli opu¶ciæ budynek, kiedy odkryli tajne przej¶cie. Po prostu jeden z mê¿czyzn postanowi³ oprzeæ siê o ¶cianê, by chwilê odpocz±æ, ale zamiast tego przypadkiem wcisn±³ jedn± z cegie³ w ¶rodek ¶ciany, ods³aniaj±c tajne przej¶cie, które z g³o¶nym chrzêstem otworzy³o siê przed po¶cigiem. Odkrywca szybko zawo³a³ towarzyszy.
- Szefie, chyba co¶ znale¼li¶my. - powiedzia³ zamaskowany mê¿czyzna. - powiniene¶ to zobaczyæ. - Oby to by³o wa¿ne... - mruknê³a postaæ, która w³a¶nie wychyli³a siê z cieni. - Nie wzywaliby¶my ciê bez powodu, panie... - wyduka³ drugi ze zgromadzonych.
Wiêkszo¶æ z nich wygl±da³a jak typy spod ciemnej gwiazdy. Nosili stare, wytarte zbroje skórzane i ciemne, garbowane spodnie. Ich twarze by³y zakryte czarnymi maskami, lub dok³adnie wytatuowane w przedziwne wzory, których znaczenie by³o trudne do odgadniêcia. Przy pasach mieli przytroczone miecze i nabijane æwiekami pa³ki, którymi pos³ugiwali siê z wielk± werw±. Co najdziwniejsze, towarzyszy³o im kilku rycerzy Sarafan, na których co jaki¶ czas spogl±dano z niepokojem. Zakonnicy odp³acali siê gro¼nymi spojrzeniami, ale obie strony godzi³a jedna postaæ, w³a¶nie ta, która wysz³a z cieni.
Mê¿czyzna ubrany by³ w karmazynowy p³aszcz o wysokim ko³nierzu z za³o¿onymi z³otymi naramiennikami, spiêty w pasie szerokim, poz³acanym pasem z doczepionymi fioletowymi wstêgami. P³aszcz opada³ a¿ do kolan, gdzie koñczy³ siê po¶rodku w±skim rozciêciem. Ca³o¶ci ekstrawaganckiego ubioru dope³nia³y ciemne spodnie oraz wysokie wojskowe buty tego samego koloru. Na d³oniach nosi³ czarne rêkawice z których otworów na palce wychodzi³y d³ugie, wywo³uj±ce odruchowy lêk szpony. Twarz wampira by³a kredowobia³a, ale mia³a w sobie pewne drapie¿ne piêkno, choæ efekt psu³y w±skie, zaci¶niête usta, symbolizuj±ce okrucieñstwo i wyrachowanie. Uwagê zwraca³y ¶wiec±ce siê intensywn± ¿ó³ci± punkty w oczodo³ach wampira. Kruczoczarne w³osy nosi³ spiête w d³ugi warkocz, opadaj±cy do bioder.
- Tajne przej¶cie. - mrukn±³ krwiopijca. - Sprytne zagranie z ich strony. Dobra robota, John, ¶wietnie siê spisa³e¶. Przygotujcie siê, na pewno czekaj± na nas na dole, mogê wyczuæ odór tchórzostwa, jaki wydzielaj±. Sarafanie oferuj± dziesiêæ sztuk z³ota za g³owê buntownika cz³owieka, a dwadzie¶cia za wampira!
W¶ród bandytów rozleg³y siê szmery i gwizdy podziwu. To by³y spore pieni±dze, obecni rycerze Sarafan potwierdzili s³owa Faustusa, dodaj±c animuszu zgromadzonym. Z g³o¶nym okrzykiem wpadli do piwnicy. Rozb³ys³o ¶wiat³o i wywi±za³a siê brutalna, bezpardonowa walka, w której wszelkie chwyty by³y dozwolone, a nawet zalecane. Podw³adni Faustusa walczyli zaciekle, by zarobiæ, tym bardziej, ¿e "Szef" by³ w pobli¿u i lubi³ karaæ za wszelk± niesubordynacjê, z czego czerpa³ pewn± rado¶æ, która wzmacnia³a jego poczucie wa¿no¶ci.
Sam wampir by³ w swoim ¿ywiole. Robi³ wielki u¿ytek ze swego Mrocznego Daru Skoku. Piwnica by³a rozleg³a, gdy¿ nale¿a³a do wiêkszych kryjówek Cabal w tym rejonie. Powstañcy skorzystali z tajnego przej¶cia, by w odpowiednim momencie wynurzyæ siê z ukrycia i zaatakowaæ Sarafan niczym spod ziemi. Faustus wymyka³ siê wszelkim atakom swych wrogów, ¶miej±c siê i chichocz±c na przemian, kiedy przelatywa³ poza zasiêgiem ostrzy swych wrogów. Czasem kontratakowa³, skacz±c na buntowników i rozszarpuj±c ich na strzêpy swymi szponami.
Faustus stan±³ oko w oko z jednym z wampirów. B³ysn±³ k³ami i zaatakowa³, nie ¿ywi±c ¿adnego wspó³czucia dla swego pobratymca. Wymiana ciosów nie przynios³a ¿adnego rozstrzygniêcia, dziêki sprawnej pracy nóg obu krwiopijców. Szybko po³±czyli siê znowu w ¶miertelnym tañcu. Faustus chichota³, kiedy wymieniali miêdzy sob± ciêcia i pchniêcia, czerpi±c przyjemno¶æ z walki, która go bawi³a. Sfrustowany przeciwnik pope³ni³ b³±d, zniecierpliwiony wyprowadzi³ potê¿ne, szerokie ciêcie, które wybi³o go z rytmu. Faustus szybko wykorzysta³ powsta³± lukê i zaatakowa³. Wampir krzykn±³ bole¶nie, pazury Faustusa naznaczy³y jego pier¶ g³êbokimi, obficie krwawi±cymi rowami. Zd±¿y³ jeszcze zablokowaæ kilka ciêæ, ale s³uga Sarafan narzuci³ zbyt szybkie tempo walki, by ranny móg³ powstrzymaæ jego ofensywê. Pokonany, upad³ na kolana, ca³kowicie bezsilny, czekaj±cy na swój koniec.
Faustus u¶miechn±³ siê triumfalnie i z g³o¶nym chichotem podskoczy³ do góry, znikaj±c w ciemno¶ciach otaczaj±cych belki podtrzymuj±ce sufit piwnicy. Pokonany wampir zacharcza³ g³o¶no i splun±³ krwi±, uniós³ umêczone oczy do góry. - Nadchodzê! - zawo³a³ odleg³y g³os.
Oczy skatowanego krwiopijcy rozszerzy³y siê przera¿one, ale jedyne co zobaczy³ to czerwony cieñ i piêæ p³on±cych szponów, które zakoñczy³y jego nie¿ycie.
|
Sauron - 2012-04-28 19:30:09 |
No to mamy zwieñczenie tej opowie¶ci. Teoretycznie kontynuacja powstanie, w praktyce ró¿nie bywa. Zakoñczenie powinno wystarczyæ zarówno jako pomost do dalszych czê¶ci, ale te¿ jako zakoñczenie.
---------------------------
Epizod VI. Czystka cz. II
S³oñce powoli i niepewnie wysuwa³o siê znad widnokrêgu, jakby nie by³o pewne, czy o¶wietliæ swymi szkar³atnymi promieniami skutki czynów, jakich dokonano przez ostatnie dni. Powstanie dobiega³o koñca, a dla mieszkañców miasta Meridian nadszed³ czas rozliczenia, gdy¿ Sarafanie z obroñców ludzko¶ci przemienili siê w sêdziów i katów, nagradzaj±cych wiernych, a karz±cych zdrajców, którzy o¶mielili siê paktowaæ z wampirami.
Cabal razem ze swoj± armi± broni³o siê jeszcze w kilku punktach miasta, ale ich upadek by³ kwesti± czasu. Bowiem w sercach powstañców wzbiera³a rozpacz na widok mocno przerzedzonych, lecz wci±¿ przewy¿szaj±cych ich liczebno¶ci± i wyszkoleniem oddzia³ów Zakonu Sarafan, dumnie krocz±ce w d³ugich szeregach naje¿onych stal±. Sarafanie g³o¶no ¶piewali marszowe pie¶ni o pokoju, ³adzie i wspólnym budowaniu lepszej przysz³o¶ci, z³otej ery, w której nawet mroki nocy bêd± bezpieczne dla zwyk³ego cz³owieka. Dodawali tym otuchy tak sobie, jak i zwyk³ym, niezamieszanym w walki, pragn±cym jedynie spokoju mieszkañcom Meridian.
Pochód Sarafan zatrzyma³ siê przed Ratuszem, po³o¿onym na Rynku G³ównym Ni¿szego Miasta. Od niego wychodzi³ na plac szeroki balkon, na którym sta³ sam Lord Sarafan, obserwuj±cy defiladê swych wojsk w otoczeniu wy¿szych dygnitarzy obecnego rz±du. Po jego lewicy sta³ Marcus razem z Biskupem Meridian, po jego prawicy Sebastian z Inwizytorem Martinem Cohenem. Za Wielkim Mistrzem znalaz³ siê Faustus razem z szeregiem wa¿niejszych oficerów, ministrów, kap³anów i rajców miejskich.
Nie odbywa³a siê tu jednak wy³±cznie defilada. W centrum Rynku ustawiono wielki podest, wokó³ którego k³êbili siê mieszkañcy miasta, z niecierpliwo¶ci± czekaj±cy na wydarzenie, którego ju¿ wkrótce mieli byæ ¶wiadkami. Na pode¶cie zosta³y ustawione d³ugie rzêdy szubienic, a gdzie niegdzie kaci ostrzyli ju¿ swe topory, z kolei dla "specjalnych go¶ci", przygotowano ju¿ d³ugie, drewniane pale.
Kiedy defilada wojsk Zakonu zakoñczy³a swój obchód, otaczaj±c mieszkañców, jak te¿ i podest szczelnym kordonem, wprowadzono skazañców. Rozleg³ siê zwielokrotniony, metaliczny szczêk ³añcuchów, a w¶ród t³umu rozesz³y siê szmery zaciekawienia i strachu.
W¶ród jeñców znajdowali siê zarówno ludzie, jak i wampiry, mo¿na by³o odró¿niæ obie rasy jedynie po k³ach, szponach, szpiczastych uszach i nienaturalnych, ¿ó³tych oczach, gdy¿ twarze ludzi by³y równie blade jak wampirze, ze strachu lub wycieñczenia. Zdarzali siê jednak hardzi skazañcy, którzy g³o¶no z³orzeczyli ca³emu ¶wiatu i przepowiadali, ¿e kiedy¶ era Sarafan dobiegnie koñca, za co p³acili bolesnymi ciosami od eskortuj±cych ich stra¿ników, którzy dbali o zachowanie porz±dku.
Ponura procesja d³ugo nie chcia³a dobiec koñca, gdy¿ na ten plac sprowadzono setki, a mo¿e nawet tysi±ce wiê¼niów, tylko po to, by ponie¶li karê za sprzeciwienie siê Zakonowi Sarafan. W miêdzyczasie jednak zgromadzeni mieszkañcy miasta woleli zaprezentowaæ sw± lojalno¶æ wobec zwyciêzców, g³o¶no wiwatuj±c na cze¶æ Sarafan lub przeklinaj±c pokonanych powstañców. Jedni robili to ze szczerego serca, drudzy woleli nie wychylaæ siê z t³umu i robiæ to co wszyscy, by sami nie musieli do³±czyæ do skazanych.
Sam Wielki Mistrz czeka³ cierpliwie, a¿ pochód dobiegnie koñca, nie spieszy³o mu siê zbytnio, gdy¿ d³ugo czeka³ na tê chwilê i delektowa³ siê ka¿d± up³ywaj±c± sekund±, choæ wiedzia³, ¿e mia³ do dyspozycji ca³± wieczno¶æ.
Kiedy wszyscy aktorzy znale¼li siê na scenie, Lord Sarafan uzna³ w koñcu, ¿e mo¿e zabraæ g³os. - Pos³uchajcie mnie, mieszkañcy Meridian, pos³uchajcie mnie, mieszkañcy Nosgoth, pos³uchajcie mnie nawet ci, którzy sprzeciwiacie siê Zakonowi Sarafan! - wezwanie przesz³o niczym podmuch wiatru przez zgromadzone t³umy, elektryzuj±c je i pobudzaj±c do wys³uchania W³adcy Nosgoth, wobec którego nikt nie móg³ pozostaæ obojêtny. - Od chwili, kiedy spotkali¶my siê tutaj wszyscy razem, minê³o d³ugie piêædziesi±t piêæ lat. Wówczas, kiedy Cesarz Wampirów, Kain, zgin±³ z mej rêki, a Stwory Nocy ponios³y klêskê, rozpoczêli¶my budowê Nowego £adu! Teraz stajemy tutaj po raz kolejny, raz jeszcze zwyciêscy w walce z tymi, którzy stanêli przeciw nam! - Lord Sarafan dla podkre¶lenia wagi swych s³ów wyci±gn±æ opancerzon± piê¶æ w kierunku t³umów. - Tym razem jednak, to by³a wojna bratobójcza, kiedy jeszcze tak niedawno razem pracowali¶my, by zmieniæ co¶ na lepsze, oczy¶ciæ ¶wiat z wampirzej plagi! Wydarzenia ostatnich dni nape³niaj± mnie wielkim bólem, niemo¿liwym do pomieszczenia w mym sercu... Dlaczego dali¶cie siê omamiæ pustym obietnicom Wampirów? Dlaczego wyst±pili¶cie przeciw Zakonowi Sarafan, który da³ wam spokój, bezpieczeñstwo, doprowadzi³ was do technologicznego rozkwitu i zamierza³ czyniæ to dalej?! Dlaczego tak straszna my¶l w ogóle narodzi³a siê w waszych umys³ach?! - krzykn±³ g³osem naznaczonym tak wielkim bólem, ¿e sami mieszkañcy Meridian, a nawet niektórzy skazañcy, poczuli wyrzuty sumienia. Wyst±pili przeciw tym, którzy jedynie chcieli ich dobra, nie bacz±c na w³asne. Sarafanie walczyli i ginêli, chroni±c ich przed demonami, czyhaj±cymi na nich w ciemno¶ciach. Po twarzach ludzi zaczê³y p³yn±æ ³zy. Nikt nie pozosta³ obojêtny wobec Lorda Sarafan, si³y jego charyzmy i potêgi jego g³osu.
- Teraz jednak spocz±³ na mnie ciê¿ar wiekopomnej decyzji, jak± zmuszony zosta³em podj±æ. Dla was, wiê¼niowie, nie ma ju¿ ¿adnego ratunku, jeste¶cie ska¿eni, przeklêci na wieczno¶æ. Mogê jednak ocaliæ innych, tych którzy zdo³ali oprzeæ siê pokusie zdrady! - nagle w Lordzie Sarafan zasz³a zmiana, sta³ siê zimny i bezlitosny. - Zaczynajcie!
Zakonnicy ruszyli wykonaæ polecenia Wielkiego Mistrza. Mieszkañcom zdawa³o siê, ¿e skazañców dobierano w jakim¶ szczególnym porz±dku, jakby dla ka¿dego zaplanowano inny sposób ¶mierci. Jednym z pierwszych, których czeka³a zguba, by³ sam Przewodnicz±cy Meridiañskiej Gildii Kupców, Joachim Bauck, ubrany w podarte i zczernia³e ubranie, które kiedy¶ musia³o ol¶niewaæ sw± ekstrawagancj±. Dygota³ i trz±s³ siê na ca³ym ciele, kiedy dwóch Sarafan zgodnie z instrukcjami, zabra³o go w miejsce, gdzie ustawiano drewniane pale. Oczy kupca wytrzeszczy³y siê do granic mo¿liwo¶ci. J±kaj±c siê i charcz±c na przemian, powiedzia³ dwóm ¿o³nierzom, ¿e jako Przewodnicz±cy Gildii mo¿e ich hojnie wynagrodziæ za okazanie ³aski. Zakonnicy odpowiedzieli po raz trzeci, ¿e przecie¿ za zdradê zosta³ odarty ze wszelkich godno¶ci. Joachim by³ w delirium i ju¿ chcia³ zapytaæ ich po raz czwarty, kiedy wci¶niêto mu do ust kawa³ sznura i podprowadzono pod ostrze pala. W koñcu pierwsze krzyki bólu i agonii rozesz³y siê po placu, docieraj±c do uszu stoj±cych na balkonie Ratusza Meridian dygnitarzy. Niektórzy zadr¿eli, widz±c tyle przemocy i ¶mierci, ale Lord Sarafan razem ze swoimi wampirami, u¶miechn±³ siê lekko. Sir Martin razem z pozosta³ymi rycerzami zachowali obojêtny wyraz twarzy, jak na karnych ¿o³nierzy przysta³o. - Co dalej, Mistrzu? - zapyta³ Sebastian. - Jakie masz wobec nas plany?
Lord Sarafan u¶miechn±³ siê tajemniczo. - Wobec ka¿dego z was mam wielkie plany, moi s³udzy. Teraz jednak chod¼my... Wci±¿ mamy wiele do zrobienia... - Droga, któr± pod±¿ysz, bêdzie nasz± drog±. - obieca³ Sebastian.
Wszyscy przyklêkli przed Lordem Sarafan, dzier¿±cym w d³oniach Soul Reavera, a wci±¿ maj±cym na twarzy u¶miech...
|