Mathias - 2013-02-23 22:44:45

(wrzucam jeszcze raz, bo poprzedni wątek przypadkiem usunąłem)

Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, czym jest to, co poniżej napisałem. Historia stworzona pod wpływem... impulsu. Teoretycznie miał być to fragment szerszej opowieści, jednak... trochę w innym kierunku poszło wszystko. Zapraszam do czytania. Niedopowiedzenia, niedokończenia i wszelkie pozostałe niewiadome są oczywiście celowe. Podobnie jak niekonsekwencja czasowa.


,,Już czas..."
Już jest na dziedzińcu. Już przekroczył bramę. Ominięcie tych infantylnych miernot zwanych strażnikami nie sprawiło żadnego problemu. Wystarczyło głupcom podmienić trunki na nieco mocniejsze (swoją drogą cóż to za stróże o słabych głowach? zapewne wzięci po taniosze, na pewno nie ze względu na referencje...) z domieszką rtęci i ziółek wykradzionych z kufra klasztornego przeora. A oni bez wahania wychłeptali wszystko i padli nieprzytomni. Ha! Jakże łatwo poszło.
Mija kolejne rabaty, altany, mosiężną fontannę z wizerunkiem jakiegoś herosa tudzież boga (nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia). Wtem nagle słychać chrzęst zeschniętej trawy. Ktoś chodzi po skwerze!
,,Ach tak! Kompletnie zapomniałem o tym starym dziwaku!"
Zwykle ogrodnicy po całym dniu ciężkiej pracy grzeją kości w swej norze, zajmując się wieczorami swoimi sprawami. Ten jednak miał zupełnie inne przyzwyczajenia. Lubił spacerować wokół grządek i głośno wypowiadać łacińskie sentencje (zapewne zasłyszane na liturgii). Taki oto cudak. Lecz dziś ten człowiek może pokrzyżować plany. Nie powinno go tu być.
,,I wkrótce nie będzie..."
Znalazł ogrodnika, zanim ten odkrył jego. Sięga po sztylet i wbija mu w ciemię, przebijając łeb na wskroś. Drugą ręką wpycha mu w usta kawałek wełnianej tkaniny, by nie mógł krzyknąć i go wyzdradzić. Krew trysnęła niemal jak woda z owej fontanny, po kilkudziesięciu sekundach konwulsji człeczyna padł bez życia na swe kwiecie, które rano tak skrzętnie obrabiał. Jutro bowiem wnuczka biedaka miała zamążpójść i trzeba było przygotować piękny bukiet. Wygląda jednak na to, że ceremonia odbędzie się już bez starego ogrodnika.
Nie tracąc czasu na sprzątanie zwłok rusza ku wrotom. Wcześniej przejął klucze do zamku, zatem wejście nie stanowiło żadnego problemu. Dalej - hol oświetlony z wszechstron pochodniami. Szybko - trzecie piętro, szósta komnata! Trzecie... od prawej... hebanowe drzwi... herb sokoła... szósta... Nie było czasu na myślenie. Nie było ono już zresztą konieczne. Pora dopełnić dzieła. Już przemierza schody... już biegnie po korytarzu... już dotyka klamki... już otwiera drzwi... Tak, dziś się to stanie. Książę śpi. To źle, musi być przytomny. Musi mieć świadomość. Musi go boleć. Musi cierpieć przeraźliwe męki. Niech zobaczy od wewnątrz swojego ukochanego synalka... jego żeberka, serduszko, jelito... taki trzylatek, a już ma wszystko na swoim miejscu. Może oprócz główki, którą oderwał od reszty ciała przed momentem. On, mistrz zbrodni doskonałej. Ten, który zaraz zarżnie bez zająknięcia samego arystokratę. Ale wpierw na jego oczach rozpruje brzuch jego ciężarnej żony... wydłubie ich nienarodzone dziecko. I po rozćwiartowaniu na odpowiednie porcje wepchnie mu w gardło, aby skosztował... skosztował, jak smakuje prawdziwa miłość... Bez granic. Bez ciała. Bez życia...
A oto i nastoletnia córka księcia. Ładna, zgrabna, zawsze wesoła i rozkoszna. Ale nie dziś. Dziś wyje z bólu, gdy geniusz zbrodni wbija jej nóż w krocze, przebija przez narządy, penetruje całe wnętrze i uchodzi przełykiem. Niech ojczulek teraz spojrzy na swą pozbawioną już organów wewnętrznych matkę, z wydłubanymi oczyma i ustami wykrzywionymi w przeraźliwym wrzasku. Oj tak, krzyczałaby zapewne... gdyby jeszcze miała język. Ale ten już trafił do rąk księcia, przywiązanego na stojąco do ściany. Tak, niech patrzy, niech płacze, niech wyje... I tak nikt go nie usłyszy, bo ma zatkane usta skórą swego syna.
Co najzabawniejsze, córka wciąż żyje. I żona również. Obie przeżywają w tej chwili te wszystkie wymyślne zabiegi słynnego przecież na całą krainę cyrulika na żywo. One cierpią fizycznie, niezdolne już do myślenia. Nijak się to jednak nie może równać z przeraźliwym mentalnym rozszarpywaniem na kawałki ich taty. Wielkiego dotychczas księcia, głowy bogatego rodu, żyjącego dostatnie i popularnie przez lata. O, tak, teraz widzi, jak to, na czym mu najbardziej zależało, zdycha w męczarniach. Jego rodzina zamienia się w jedną wielką kupę mięsa w sosie, że tak zażartuję, własnym. Oto jego żywot staje się niczym, on sam staje się niczym. Wszystko stracone... Poza jednym.
Podchodzi więc doktor do swego ostatniego pacjenta, który cierpliwie czeka w poczekalni, opatulony skórą swojego dziedzica. Pozostali już goście nie wytrzymali trudów tej jakże skomplikowanej operacji i wyzionęli wreszcie ducha. Pora raz na zawsze rozprawić się z tym przypadkiem. Niech już nigdy nie wyjdzie zarażać swą obecnością innych.
- To była wspaniała zabawa, śmieciu! - odezwał się geniusz zbrodni (dotychczas cały ten spektakl odbywał się groteskową pantomimą). - Doprawdy, teraz mogę zająć się tym, po co tu przyszedłem.
Odryglował usta księcia. Wie, że ten już nie krzyknie, nie wezwie pomocy. Że nie ma sił. Że przegrał i kapituluje.
- Błagam - zaczyna drgającym, cichym głosem. - Zakończ to. Zabij mnie...
- O, tak, to muzyka dla mych uszu, przyjacielu. Tyle czekałem, by usłyszeć, jak prosisz mnie o śmierć. Ale nie ma tak łatwo - pokiwał mu przed nosem zakrwawionym sztyletem (dziś już przepracowującym więcej niż podwójny etat). - Gdzie to jest? Gadaj, sukinsynu!
- Tttam... - rzekł, prawie dławiąc się własnymi łzami. - W kufrze za ścianą.
- Zapewne skrzynia jest na klucz. Dawaj!
- Oto... i on... - tak oto dzisiejszy władca życia w tym dramacie zdobył to, po co tu przyszedł.
Otwiera ukrytą komorę w ścianie, a następnie wyciąga skrzynię i dobywa klucza.
- Tak!
Jego oczom ukazały się przeróżne świecidełka, bogactwa nie z tej ziemi: brylanty, naszyjniki ze szczerego złota, pierścionki i inne elementy biżuterii. To wszystko na olbrzymiej stercie złota. Wszystko to wysypało mu się jednak na podłogę, bowiem skrzynia zsunęła się z prześcieradła na łożu, które wybrał jako miejsce "transferu". Zabrał jeden z klejnotów i włożył go do swego amuletu, który przez cały czas dzierżył na szyi. Teraz ma już wszystko, czego potrzeba.
Wtem usłyszał jakieś hałasy na dole. Ktoś krzyczał, biegnąc jednocześnie w stronę schodów. Z każdą sekundą był coraz bliżej.
- Pomogę ci, przyjacielu. Dam ci ten przywilej, którego pozb...
Nie dokończył jednak, tylko włożył mu nożyk do rąk, a sam pobiegł w stronę okna. Odsiecz książęca była coraz bliżej. Przewidywał to, lecz nie spodziewał się aż tak szybkiej reakcji Ambasady. Wszystko zostawił, jak leżało: zwłoki, organy, meble, rozsypane kosztowności i swego ostatniego pacjenta przywiązanego do ściany z nożem w dłoni. Spojrzał przez okno.
,,Trzy piętra... wysoko. Ale cóż to dla mnie teraz?"
Jednym mocnym kopnięciem wybił szybę. Wyskoczył dokładnie w momencie, gdy do komnaty wkroczyło wojsko. Spadając przed dosłownie ułamki sekundy zdołał na swej twarzy wykreować szeroki uśmiech. Bo przecież osiągnął swój zamierzony cel. To najszczęśliwszy dzień od lat. Zbrodnia doskonała, spełnione marzenia...
Runął na bruk, rozbijając sobie czaszkę. Przez chwilę nie potrafił się ruszyć, prawdopodobnie pogruchotał sobie liczne kości. Lecz niosła go emocja... to szaleńczo cudowne podniecenie związane ze zwycięstwem. Ściągnął swój płaszcz i szybko wyciął fragment materiału, którym zatamował krwawienie głowy. Następnie rozejrzał się: jest tuż przy lesie. Tamtędy prosta droga ku rzece. A nią już gładko rwącym nurtem w stronę ojczyzny...
Ruszył więc, ile miał sił, w stronę mroku. Od paru minut hałas dookoła zrobił się już nieznośny. Wszystkie światła zapalone na dziedzińcu. Krzyki, krzątaniny, szczekania ogarów wypuszczonych w pogoń zaczęły go już drażnić. Tym bardziej przyspieszył kroku.

Asiņains - 2013-02-23 23:13:03

Opowiadanie dosyć ciekawe, lecz nie trzymasz rodzaju pisma. Przykładowo :

Mathias napisał:

po kilkudziesięciu sekundach konwulsji

Totalna zmiana "charakteru" pisma. Wcześniej były używane inne słowa - nawet takie, które nie są używane codziennie. To dobrze, że używasz takiego słownictwa - daje tej powieści klimat. Przeczytaj jeszcze raz i zastanów się, które zdania, czy słowa nie pasują. Również nie warto jest zbyt długo opisywać daną akcję. Trzeba wiedzieć, kiedy ją przerwać. Oczywiście staram się pomóc, a nie najeżdżać : )

Mathias - 2013-02-23 23:28:32

Nie chcę niczego poprawiać. A to z tego względu, że wszystkie nieścisłości stylistyczne są celowe ;). Rozróżnij, co mówi narrator, a co się dzieje w głowie bohatera. Choć zdaję sobie sprawę, że w tej kwestii zachowałem się z lekka egoistycznie, ponieważ czytelnik musi się domyślić, co mi we łbie akurat szumiało.

Następne epizody mojej radosnej twórczości będą już normalne. Chyba że znów nieopatrznie wymieszam kilka wykluczających się produktów spożywczych :P.

Asiņains - 2013-02-24 00:44:46

Oczywiście, że rozróżniłem, lecz sama opowieść ma zero spójności słownictwa. Myślę, że to by wpłynęło na czytelnika poprzez utrzymanie ciągłości rozumianego tekstu. Powieść jest twoja, więc nie będę narzucał woli.

Wprowadziłeś parę elementów, które wymuszają od czytelnika słowa : " Co dalej ? ", bądź jak w moim przypadku : " Kiedy ciąg dalszy ? ".

Mathias - 2013-02-24 00:57:51

Tak, o to właśnie chodziło. A czemu zastosowałem taki chaos stylistyczny - być może w kontynuacji nieco się ta kwestia rozjaśni ;). Jestem ciekaw, czy już sobie wyrobiliście opinię na temat głównego bohatera, hmm?

Deferdus - 2013-02-24 19:10:45

Jak już pisałem, do takich creepypast jak "Słodka Zuzia" czy "Flaki" jeszcze Ci daleko ;) .

(600 post :D )

Mathias - 2013-02-24 20:17:00

Nie wątpię, bo to nie jest creepypasta :).

Deferdus - 2013-02-24 21:11:20

Gdyby się uprzeć można by to zaliczyć na creepypastę. Szczególnie część z flakami ;) .

Mathias - 2013-02-24 21:17:56

Jakby tak na to spojrzeć, to sprawozdanie z sekcji zwłok też można uznać za pastę :D.

BetonovĂŠ JĂ­mky Kladno