Rozdział 2 - Eddy
Słońce mocno świeciło i ogrzewało świat coraz mocniej i mocniej. Morskie fale z ciepłą wodą uderzały o brzeg nanosząc i zabierając kolejne warstwy białego piasku. Było gorąco, wymarzony dzień aby popływać i ochłodzić się. Patrząc w na plażę przez naprawdę mocne światło można było dojrzeć bawiące się dzieci i obserwujących je dorosłych. Światło stawało się pomału coraz mocniejsze i mocniejsze aż w końcu zaślepiło całkowicie obserwatora.
Eryk obudził się na swojej zniszczonej kanapie pod kilkoma warstwami koców i kołder. Zauważył, że było mu pod nimi po prostu gorąco. Delektował się krótko chwilą ciepła po czym zrzucił z siebie tony pościeli, założył swoją szarą czapkę, zielony szalik i ruszył w stronę kuchni aby zjeść trochę chleba. Gdy dotarł do celu zauważył już siedzącego przy stole Daniela i obserwującego przez okno nie ustępującą zamieć, która trwała od dobrych kilku dni.
- Naprawdę chcesz wyruszyć w taką pogodę? – spytał nie odrywając wzroku od spadających płatków śniegu.
- I tak nie mamy nic więcej do zrobienia. Gdzie Merry? – spytał chłopak
- W swoim pokoju, chyba jeszcze śpi. Straszny z niej śpioch.
- Nie dobrze by było jakby zasnęła w czasie drogi. – zaśmiał się młodszy brat, wziął kawałek chleba po czym ruszył w stronę pokoju przyjaciółki.
Zapukał cicho do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Zapukał trochę mocniej. Dalej odpowiadała mu tylko głucha cisza.
- Merry wstawaj! Niedługo idziemy! – powiedział głośno do drzwi.
- N-no już… – odpowiedział mu zaspany głos i ciężkie kroki – Przyjdę za chwilę, nie musisz tak krzyczeć…
- Pośpiesz się trochę. – powiedział jeszcze do drzwi i ruszył szybko po schodach na dolne piętro. Po niedługim czasie zjawiła się też przecierająca oczy, ospała Merry, w swoim czarno-żółtym szaliku pewnej drużyny piłkarskiej. Zegar wskazywał godzinę 8:50. Dziesięć minut później wyruszyli.
Droga dłużyła się niemiłosiernie. Szli pod wiatr, więc ten często wiał im w oczy, dlatego utrudniało im to rozglądanie się po terenie. Wędrowali już od dłuższego, nie znanego im samym czasu, a ich celem było niedalekie miasteczko, w którym odpoczną po podróży.
- Daniel! – krzyknął Eryk – Odwiedźmy może Eddiego! Musimy mu przecież zanieść naboje!
Brat przez wiatr świszczący mu w uszach ledwo go usłyszał. Przynajmniej ustąpił śnieg, który całkowicie uniemożliwiłby im podróż.
- Dobra! – odpowiedział – Najlepiej chodźmy od razu! Przy okazji trochę odpoczniemy!
Gdy dotarli przed drzwi domu, w którym mieszkał pomagający im dobroczyńcza, zapukali ciężko i mocno do drzwi. Wiedząc, że starszy mężczyzna nie grzeszy już dobrym słuchem odczekali trochę i zapukali ponownie. Nikt jednak nie otworzył.
- Wchodzę tam. – powiedział już spokojnie Daniel, gdyż ściana osłaniała ich przed pędzącym mroźnym wiatrem.
- No nie wiem, trochę niegrzecznie jest wchodzić do czyjegoś domu od tak. – wyszeptała cicho Merry, ponieważ wiatr naprawdę mocno zmroził jej twarz, sprawiając jednocześnie wrażenie jakby po lekkim znieczuleniu, dlatego ciężej było jej mówić.
- Jesteśmy jego przyjaciółmi, nie powinien mieć nic przeciwko naszej wizycie. – odrzekł najstarszy z grupy i nie czekając na odpowiedź otworzył szeroko drzwi, po czym po wpuszczeniu reszty kompanów zamknął je. – Eddy! Jesteś tutaj!? To my!
Dalej odpowiadała im głucha cisza, przerwana tylko cichym „Boże, jak dobrze się ukryć” wypowiedzianym przez Merry.
- Co jest z tym dziadkiem. Śpi? Nie mamy dużo czasu. – zdenerwował się Daniel i ruszył szybko do przodu. Gdy dotarł do miejsca, w którym starszy człowiek uwielbiał przebywać pobladł na twarzy i nie był blady z powodu mrozu, a ze strachu.
- Co się stało, Dan? – spytał Eryk, i zaczął się do niego zbliżać.
- Ku*wa…
- To, że jesteś starszy nie znaczy, że powinieneś przeklinać. – ciągnął młodszy brat i gdy dotarł celu zauważył czemu jego opiekun się załamał. Przy biurku, w kałuży krwi siedziała nieruchoma i zmarznięta postać, z rewolwerem w jednej dłoni, zwisającej bezwładnie. Mężczyzna postanowił popełnić samobójstwo.
- Mój Boże. Nie mów, że jest martwy. – nie mógł uwierzyć młodszy brat który podszedł szybko do ciała.
- Nawet jakby przeżył postrzelenie się, nie przetrwał by z ranami w tym zimnie. Specjalnie się nawet na to zabezpieczył zostając w samej koszulce i krótkich spodniach… Cholera jasna, kto nas będzie teraz tutaj wyżywiał? Innego kontaktu z jedzeniem nie mieliśmy, pomijając głupią jadłodajnię, która otwierana jest raz w tygodniu, z niewielkimi zapasami jedzenia.
- Zostawił list. – powiedział Eryk, i zaczął czytać na głos słowa na kartce znalezione na biurku.
„Eryku, z tego co przewiduję pierwszy znajdziesz tutaj moje ciało. Nie mam już dostępu do jedzenie, wojsko przerwało pomoc byłym żołnierzom, ponieważ wzięto nas za zdrajców i złych. Weźcie całe moje zapasy, możecie też zabrać broń, o ile jeszcze jakaś oprócz mojego rewolweru działa. W sumie możecie wziąć praktycznie wszystko. Przyda wam się bardziej w trakcie podróży. Przywróćcie proszę światu dawne ciepło, dla mnie nie było już tutaj nadziei.
Podpisane: Wasz Eddy”
Przez dłuższą chwilę po przeczytaniu listu panowała cisza. Została jednak przerwana silnym uderzeniem w futrynę drzwi.
- Nie możemy się załamać i poddać z powodu jego śmierci. On w nas wierzył i nadal wierzy nie ważne, gdzie się teraz znajduje. Musimy dopiąć swego celu. – mówił Daniel – Weźmy te zapasy i ruszajmy dalej. Każdy odpoczął?
Odpowiedzieli tylko smutnym kiwnięciem głową.
- Weźmy co trzeba i chodźmy stąd jak najszybciej. Przeraża mnie świadomość, że jest tutaj martwe ciało. – dodała do wypowiedzi okularnika Merry, już trochę głośniej, po ogrzaniu policzków w ciepłym szaliku.
Każdy rozszedł się w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów.
Dalsza podróż trwała w niezbyt przyjemnej atmosferze. Nikt do siebie nie odezwał się nawet słowem, co nie było usprawiedliwione walką z wiatrem, ponieważ ten wyraźnie zaczął się osłabiać. Z domu Eddiego wzięli tylko trochę zapasów w formie chleba, oraz różnych drobnostek, które mogłyby pomóc w całej podróży. Daniel zabronił komukolwiek brać jakiejkolwiek broni, ponieważ jak mówił „nie rozpoczęli tej podróży, aby nieść rany i śmierć, ale aby przywrócić światu poprzedni klimat”. W sumie żaden z nich nie pamiętał ciepła, świecącego, gorącego słońca oraz wycieczek bez kurtek, szalików i innych części garderoby, które miały za zadanie ochronić nas przed zimnem.
- Daleko jeszcze? – marudziła złotowłosa Merry, którą wyraźnie nudził i męczył już ciągły marsz – Wolałabym zostać w domu i przeleżeć cały dzień…
- Nie możesz mieć takiego nastawienia. – odrzekł Eryk, zdenerwowany marudzeniem przyjaciółki – Nikt nie wie ile może się jeszcze dłużyć droga, może nawet nie…
- Wyszliśmy już z naszego miasteczka, mamy do przejścia jeszcze jakiś kilometr. – wtrącił bez emocji najstarszy w grupie nie przerywając swojego równego marszu.
- Skąd to…
- Wziąłem z domu Eddiego mapę. Było na niej zaznaczone nasze położenie. Wiem mniej więcej gdzie jesteśmy. – znowu przerwał młodszemu bratu Daniel. Eryk postanowił nie odzywać się więcej. Dan nie był rozdrażniony śmiercią Eddiego, z którym miał bliskie kontakty. Na pewno myślał teraz o rodzicach, którzy, według jego znania, pozwolili sobie umrzeć spokojnie bez żadnej walki. Nigdy nie znaleźli ich ciał, ale ludzie mówią, że leżeli zamarznięci na kamień pod śniegiem z kawałkiem chleba w dłoniach. Ale on sądził, że uciekli i zginęli gdzieś w śniegu bez śladu, oraz, że nikt o tym nie wie. Niestety nikt im nic więcej nie powiedział oprócz tej „bajki”. Daniel zachował się jednak dojrzale i przejął nad bratem opiekę. Nie czuł żalu i smutku, ale nienawiść i wściekłość, że rodzice musieli ich zostawić w takiej sytuacji. W pewnym czasie wszystko się ogarnęło, a niedługo potem znaleźli Merry. Myślał teraz o tym, co by było, gdyby ich rodzice nadal żyli, gdy nagle wpadł w wielką zaspę śniegu o mało w nią jeszcze nie wpadając.
- Cholera, co jest!? – krzyknął wściekły po czym spojrzał szybko na mapę – No tak, powinniśmy być na miejscu.
- Dan, spójrz przed siebie. – powiedziała Merry drżącym głosem, wyraźnie wskazującym na to, że jest przerażona. Mężczyzna odwrócił wzrok i dojrzał jedynie grube warstwy śniegu, sięgające do ok. 10 stóp wysokości położonych w tym miejscu domów. Krajobraz przedstawiał prawie zniszczone budynki całego miasteczka. Wszystko wskazywało na to, że ludzie uciekali stąd w popłochu. Śladów w białym puchu jednak nie było wcale…
Wiatr ustał całkowicie odsłaniając teren, na który naszła mroźna katastrofa.