Deferdus - 2014-02-03 18:22:00

Nie mogłem się z wami nie podzielić moim kolejnym tekstem, który jest wprowadzeniem, do dłuższej serii (przewidują około 50 krótkich rozdziałów). Miłej lektury!

   

Rozdział 1 - Mroźne Piekło

    Chłopiec szedł przez potężne zaspy, zmagając się z wiatrem zmrażającym mu wszystkie kończyny oraz twarz. Śnieg wpadał mu za trójwarstwowy, bawełniany szalik, wywołując swoim zimnem piekielny ból i pieczenie twarzy. Od 29 lat, dzień w dzień jest tak samo. W dzień i noc temperatura nie zmienia wartości minus pięćdziesięciu sześciu stopni Celsjusza. Ludzie ginęli by przynieść trochę wody i jedzenia dla rodziny. Według legendy istnieje jednak wybawienie. Otóż, w pewnym niedostępnym dla ludzkości miejscu żyje czarnoksiężnik, który sprowadził na świat „Wieczną Zimę”. Nikt nie zna powodów, dla jakich to zrobił. Krążą też słuchy, że sam żyje w luksusie, w miejscu gdzie panuje ciepły klimat, a jedzenia i wody jest pod dostatkiem.

    Eryk sprawdził, czy pod kurtką dalej jest bochenek chleba. Na szczęście, nie wypadł i dalej tam tkwi. Nie chciał jeść lodów chlebowych w taką pogodę, w sumie zjedzenie lodów mogłoby być dla niego nawet mordercze. Szedł dalej przez zawieję, praktycznie bez czucia w rękach i nogach gdy wreszcie dojrzał swój dom… a raczej schronienie, ponieważ teraz tylko szczęśliwcy posiadali dom w którym jest choć trochę ciepło. Przeszedł po warstwie śniegu sięgającej mu do kolan i wszedł na niewidoczne pod białym puchem schody. Znał na pamięć ich położenie, nie musiał nawet patrzeć. Otrzepał się szybko ze śniegu i wszedł do budynku jak najprędzej zamykając za sobą drzwi. Wreszcie wyszedł z tego piekła, znajdując się teraz w miejscu tylko trochę lepszym, ponieważ nie wiał tutaj mroźny wiatr.

    Zdjął wielką kurtkę gdy otworzyły się drzwi, w których ukazał się Daniel w swoich okrągłych okularach. Był dla niego jak ojciec, chociaż biologicznie pozostawał starszym bratem. Opiekował się nim od zawsze, nawet gdy byli przy nich jeszcze rodzice, którzy nie wrócili już z mroźnego piekła.
- Masz? – spytał z nadzieją mężczyzna i poprawił okulary.
- Tak. Eddy załatwił nam dzisiaj cały bochenek – powiedział Eryk wręczając bratu zmarznięte pieczywo.
- Wiem, że nie zrobił tego z dobroci… Czego chciał?
Eryk motał się przez chwilę przy rozwiązywaniu grubych butów zawiązanych na kilka supłów. Po chwili milczenia odpowiedział jednym, obojętnym słowem.
- Amunicji.
- Po co mu amunicja?
- Nie powiedział mi.
Daniel westchnął i rzucił młodszemu o całe siedem lat bratu paczkę pocisków do Glocka, którym posługiwał się Eddy przy swoich „legalnych” transakcjach. Ten człowiek pomagał im przetrwać, ponieważ był bliskim przyjacielem ich ojca, z którym służył w wojsku przez kilka lat. Później jednak nadszedł czas mrozów który nigdy nie minął. Wtedy wojsko pomagało ludziom przez kilka lat, a później, gdy były coraz większe straty, żołnierze zbuntowali się i zaczęli działać na własną rękę, pozostawiając nielicznych którzy dalej pomagali. Eddy niestety był po tej „złej stronie” i odszedł. A było to trzy lata temu.

    Osiemnastoletni Eryk wiedział, co ma zrobić z tą paczuszką, ale teraz musiał odpocząć. Miał kilka dni na dostarczenie paczki, a adresat mieszka tylko kilka kilometrów stąd. Był przyzwyczajony do takich podróży, wiedział jak iść aby jak najmniej odczuć całe zimno. Gdy z ubrań które założył na wędrówkę został mu tylko ciepły szalik, czapka z pomponem, i ubrania które nosi zwykle w domu, wszedł oficjalnie do przedpokoju, w którym były schody na górne piętro, a pod nimi pełno pustych słoików, w których musiały być zapasy poprzednich właścicieli. Ruszył w prawo i mijając toaletę wszedł do kuchni.
- Gdzie Merry? – spytał chłopak siadając przy stole.
- Jeszcze nie wróciła. Miałem nadzieję, że będzie z tobą. – odpowiedział Daniel podając mu herbatę, zrobioną z prawie ostatnich już piramidek Lipton. Ciepłą wodę zapewniał im czajnik i dostęp do gazu, co było rzadkością.
- Jak to jeszcze nie wróciła?! – wybuchł uderzający pięścią w stół osiemnastolatek. – Czemu mówisz to takim spokojnym głosem! Jakby Ci wcale…
- Uspokój się! – krzyknął na niego brat uderzając go otwartą dłonią w twarz. – Jest silna, na pewno niebawem wróci. Po za tym była w dalszych rejonach niż ty, to i tak dziwne by było jakby wróciła równocześnie z twoim powrotem. – powiedział i uspokoiwszy się poklepał go po głowie – Przepraszam, młody. Nigdy więcej nie próbuj mówić, że mi na was nie zależy.

    Nagle obaj usłyszeli otwierające się drzwi, a potem serdeczny i zmarznięty kobiecy głos.
- Jestem!
- O wilku mowa, a wilk tuż.
Eryk odetchnął z ulgą i wypił trochę herbaty. Merry była jego rówieśniczką. Nigdy nie traciła humoru i zawsze im obydwu pomagała. Nie była z nimi spokrewniona. Daniel dojrzał ją kiedyś w śniegu. Leżała nieprzytomna, z odmrożeniami i wychłodzonym ciałem. Do dzisiaj nie powiedziała im jak się tam znalazła, pewnie z powodu swojej amnezji, przez którą nie pamięta prawie nic przed obudzeniem się przy ognisku w tym właśnie domu, w którym mieszkali dwaj bracia. Gdyby nie oni, pewnie byłaby już martwa, dlatego za uratowanie życia jest zdolna z wdzięczności zrobić dla nich wszystko. Razem żyją jak jedna rodzina. Dziewczyny mimo jej wad nie da się nie lubić. Jest straszną niezdarą, a nadmierny optymizm i lekkomyślność wpakowują ja często w kłopoty. Ale to nie znaczy, że nie może być poważna.
- Już nic nie mają. – powiedziała Merry odgarniając długie, ciemne i włosy do tyłu. Daniel podał jej herbatę. – Dzięki. Pójdę jeszcze jutro, może dostaniemy trochę jedzenia.
- Nic dziwnego, że nic nie ma. Do jadłodajni trzeba iść tydzień przed otwarciem aby dostać kromkę chleba. – powiedział Eryk kończąc swoja herbatę.
- Jutro nie będziesz musiała iść. Eddy dał nam cały bochenek chleba.
Merry usiadła przy stole i wypiła szybko trochę gorącego napoju.
- To dobrze… - powiedziała – Myślicie, że uda nam się to odnaleźć?
- Na pewno! Nie poddam się, dopóki nie znajdę sposobu na dotarcie do zwanego przez większość „Raju”. – odpowiedział zdecydowanie młodszy brat. – Nie wiem jak możesz zadawać takie pytania. – dodał po czym wstał i udał się w stronę swojego pokoju. – Odpocznijmy, za dwa dni chcę wyruszyć.

Opowiadanie można znaleźć też na blogu (to nie jest reklama :D). Mam nadzieję, że każdemu się spodobało.

Deferdus - 2014-02-14 23:35:36

Skończyłem prace nad 2 rozdziałem.

Rozdział 2 - Eddy

Słońce mocno świeciło i ogrzewało świat coraz mocniej i mocniej. Morskie fale z ciepłą wodą uderzały o brzeg nanosząc i zabierając kolejne warstwy białego piasku. Było gorąco, wymarzony dzień aby popływać i ochłodzić się. Patrząc w na plażę przez naprawdę mocne światło można było dojrzeć bawiące się dzieci i obserwujących je dorosłych. Światło stawało się pomału coraz mocniejsze i mocniejsze aż w końcu zaślepiło całkowicie obserwatora.

Eryk obudził się na swojej zniszczonej kanapie pod kilkoma warstwami koców i kołder. Zauważył, że było mu pod nimi po prostu gorąco. Delektował się krótko chwilą ciepła po czym zrzucił z siebie tony pościeli, założył swoją szarą czapkę, zielony szalik i ruszył w stronę kuchni aby zjeść trochę chleba. Gdy dotarł do celu zauważył już siedzącego przy stole Daniela i obserwującego przez okno nie ustępującą zamieć, która trwała od dobrych kilku dni.
- Naprawdę chcesz wyruszyć w taką pogodę? – spytał nie odrywając wzroku od spadających płatków śniegu.
- I tak nie mamy nic więcej do zrobienia. Gdzie Merry? – spytał chłopak
- W swoim pokoju, chyba jeszcze śpi. Straszny z niej śpioch.
- Nie dobrze by było jakby zasnęła w czasie drogi. – zaśmiał się młodszy brat, wziął kawałek chleba po czym ruszył w stronę pokoju przyjaciółki.

Zapukał cicho do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Zapukał trochę mocniej. Dalej odpowiadała mu tylko głucha cisza.
- Merry wstawaj! Niedługo idziemy! – powiedział głośno do drzwi.
- N-no już… – odpowiedział mu zaspany głos i ciężkie kroki – Przyjdę za chwilę, nie musisz tak krzyczeć…
- Pośpiesz się trochę. – powiedział jeszcze do drzwi i ruszył szybko po schodach na dolne piętro. Po niedługim czasie zjawiła się też przecierająca oczy, ospała Merry, w swoim czarno-żółtym szaliku pewnej drużyny piłkarskiej. Zegar wskazywał godzinę 8:50. Dziesięć minut później wyruszyli.

Droga dłużyła się niemiłosiernie. Szli pod wiatr, więc ten często wiał im w oczy, dlatego utrudniało im to rozglądanie się po terenie. Wędrowali już od dłuższego, nie znanego im samym czasu, a ich celem było niedalekie miasteczko, w którym odpoczną po podróży.
- Daniel! – krzyknął Eryk – Odwiedźmy może Eddiego! Musimy mu przecież zanieść naboje!
Brat przez wiatr świszczący mu w uszach ledwo go usłyszał. Przynajmniej ustąpił śnieg, który całkowicie uniemożliwiłby im podróż.
- Dobra! – odpowiedział – Najlepiej chodźmy od razu! Przy okazji trochę odpoczniemy!

Gdy dotarli przed drzwi domu, w którym mieszkał pomagający im dobroczyńcza, zapukali ciężko i mocno do drzwi. Wiedząc, że starszy mężczyzna nie grzeszy już dobrym słuchem odczekali trochę i zapukali ponownie. Nikt jednak nie otworzył.
- Wchodzę tam. – powiedział już spokojnie Daniel, gdyż ściana osłaniała ich przed pędzącym mroźnym wiatrem.
- No nie wiem, trochę niegrzecznie jest wchodzić do czyjegoś domu od tak. – wyszeptała cicho Merry, ponieważ wiatr naprawdę mocno zmroził jej twarz, sprawiając jednocześnie wrażenie jakby po lekkim znieczuleniu, dlatego ciężej było jej mówić.
- Jesteśmy jego przyjaciółmi, nie powinien mieć nic przeciwko naszej wizycie. – odrzekł najstarszy z grupy i nie czekając na odpowiedź otworzył szeroko drzwi, po czym po wpuszczeniu reszty kompanów zamknął je. – Eddy! Jesteś tutaj!? To my!
Dalej odpowiadała im głucha cisza, przerwana tylko cichym „Boże, jak dobrze się ukryć” wypowiedzianym przez Merry.
- Co jest z tym dziadkiem. Śpi? Nie mamy dużo czasu. – zdenerwował się Daniel i ruszył szybko do przodu. Gdy dotarł do miejsca, w którym starszy człowiek uwielbiał przebywać pobladł na twarzy i nie był blady z powodu mrozu, a ze strachu.
- Co się stało, Dan? – spytał Eryk, i zaczął się do niego zbliżać.
- Ku*wa…
- To, że jesteś starszy nie znaczy, że powinieneś przeklinać. – ciągnął młodszy brat i gdy dotarł celu zauważył czemu jego opiekun się załamał. Przy biurku, w kałuży krwi siedziała nieruchoma i zmarznięta postać, z rewolwerem w jednej dłoni, zwisającej bezwładnie. Mężczyzna postanowił popełnić samobójstwo.
- Mój Boże. Nie mów, że jest martwy. – nie mógł uwierzyć młodszy brat który podszedł szybko do ciała.
- Nawet jakby przeżył postrzelenie się, nie przetrwał by z ranami w tym zimnie. Specjalnie się nawet na to zabezpieczył zostając w samej koszulce i krótkich spodniach… Cholera jasna, kto nas będzie teraz tutaj wyżywiał? Innego kontaktu z jedzeniem nie mieliśmy, pomijając głupią jadłodajnię, która otwierana jest raz w tygodniu, z niewielkimi zapasami jedzenia.
- Zostawił list. – powiedział Eryk, i zaczął czytać na głos słowa na kartce znalezione na biurku.

„Eryku, z tego co przewiduję pierwszy znajdziesz tutaj moje ciało. Nie mam już dostępu do jedzenie, wojsko przerwało pomoc byłym żołnierzom, ponieważ wzięto nas za zdrajców i złych. Weźcie całe moje zapasy, możecie też zabrać broń, o ile jeszcze jakaś oprócz mojego rewolweru działa. W sumie możecie wziąć praktycznie wszystko. Przyda wam się bardziej w trakcie podróży. Przywróćcie proszę światu dawne ciepło, dla mnie nie było już tutaj nadziei.

Podpisane: Wasz Eddy”

Przez dłuższą chwilę po przeczytaniu listu panowała cisza. Została jednak przerwana silnym uderzeniem w futrynę drzwi.
- Nie możemy się załamać i poddać z powodu jego śmierci. On w nas wierzył i nadal wierzy nie ważne, gdzie się teraz znajduje. Musimy dopiąć swego celu. – mówił Daniel – Weźmy te zapasy i ruszajmy dalej. Każdy odpoczął?
Odpowiedzieli tylko smutnym kiwnięciem głową.
- Weźmy co trzeba i chodźmy stąd jak najszybciej. Przeraża mnie świadomość, że jest tutaj martwe ciało. – dodała do wypowiedzi okularnika Merry, już trochę głośniej, po ogrzaniu policzków w ciepłym szaliku.

Każdy rozszedł się w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów.

Dalsza podróż trwała w niezbyt przyjemnej atmosferze. Nikt do siebie nie odezwał się nawet słowem, co nie było usprawiedliwione walką z wiatrem, ponieważ ten wyraźnie zaczął się osłabiać. Z domu Eddiego wzięli tylko trochę zapasów w formie chleba, oraz różnych drobnostek, które mogłyby pomóc w całej podróży. Daniel zabronił komukolwiek brać jakiejkolwiek broni, ponieważ jak mówił „nie rozpoczęli tej podróży, aby nieść rany i śmierć, ale aby przywrócić światu poprzedni klimat”. W sumie żaden z nich nie pamiętał ciepła, świecącego, gorącego słońca oraz wycieczek bez kurtek, szalików i innych części garderoby, które miały za zadanie ochronić nas przed zimnem.
- Daleko jeszcze? – marudziła złotowłosa Merry, którą wyraźnie nudził i męczył już ciągły marsz – Wolałabym zostać w domu i przeleżeć cały dzień…
- Nie możesz mieć takiego nastawienia. – odrzekł Eryk, zdenerwowany marudzeniem przyjaciółki – Nikt nie wie ile może się jeszcze dłużyć droga, może nawet nie…
- Wyszliśmy już z naszego miasteczka, mamy do przejścia jeszcze jakiś kilometr. – wtrącił bez emocji najstarszy w grupie nie przerywając swojego równego marszu.
- Skąd to…
- Wziąłem z domu Eddiego mapę. Było na niej zaznaczone nasze położenie. Wiem mniej więcej gdzie jesteśmy. – znowu przerwał młodszemu bratu Daniel. Eryk postanowił nie odzywać się więcej. Dan nie był rozdrażniony śmiercią Eddiego, z którym miał bliskie kontakty. Na pewno myślał teraz o rodzicach, którzy, według jego znania, pozwolili sobie umrzeć spokojnie bez żadnej walki. Nigdy nie znaleźli ich ciał, ale ludzie mówią, że leżeli zamarznięci na kamień pod śniegiem z kawałkiem chleba w dłoniach. Ale on sądził, że uciekli i zginęli gdzieś w śniegu bez śladu, oraz, że nikt o tym nie wie. Niestety nikt im nic więcej nie powiedział oprócz tej „bajki”. Daniel zachował się jednak dojrzale i przejął nad bratem opiekę. Nie czuł żalu i smutku, ale nienawiść i wściekłość, że rodzice musieli ich zostawić w takiej sytuacji. W pewnym czasie wszystko się ogarnęło, a niedługo potem znaleźli Merry. Myślał teraz o tym, co by było, gdyby ich rodzice nadal żyli, gdy nagle wpadł w wielką zaspę śniegu o mało w nią jeszcze nie wpadając.
- Cholera, co jest!? – krzyknął wściekły po czym spojrzał szybko na mapę – No tak, powinniśmy być na miejscu.
- Dan, spójrz przed siebie. – powiedziała Merry drżącym głosem, wyraźnie wskazującym na to, że jest przerażona. Mężczyzna odwrócił wzrok i dojrzał jedynie grube warstwy śniegu, sięgające do ok. 10 stóp wysokości położonych w tym miejscu domów. Krajobraz przedstawiał prawie zniszczone budynki całego miasteczka. Wszystko wskazywało na to, że ludzie uciekali stąd w popłochu. Śladów w białym puchu jednak nie było wcale…

Wiatr ustał całkowicie odsłaniając teren, na który naszła mroźna katastrofa.

zywiec.zbiorniki-betonowe360.pl www.ehotelsreviews.com