Obywatel
Nieskładna ściana tekstu eLki. Czeka cię brutalność, smutek i rozpacz w przesadnych ilościach. Zostałeś ostrzeżony.
Linki w razie gdyby niewygodnie czytało się na forum:
1- Przebudzenie
2- Iskra
Słowem wstępu:
Wiele jest opowieści o wybrańcach. O wielkich bohaterach, którzy przez swoje przeznaczenie ratują wielokrotnie świat, dokonują wielkich czynów, zabijają straszliwe potwory. Dobro zawsze wygrywa, bo taka jest wola losu. Jednakże, to wszystko fikcja. Rzeczywistość jest o wiele bardziej skomplikowana niż proste historyjki, które opowiada się dzieciom. Prawdziwy świat jest tragiczny, opowiadający historie nie o bohaterach, ale o zwykłych ludziach zmagających się z przeciwnościami losu. Tak przynajmniej się nam wydaje, ale w każdej historii jest ziarno prawdy. Wybrańcy istnieją naprawdę. Jednym z nich jest młoda dziewczyna o pięknych złocistych włosach. Jednakże, jej przeznaczenie jest okrutniejsze niż się jej wydaje….
Rozdział 1- Przebudzenie
Offline
Obywatel
Rozdział 2- Iskra
Offline
Ten post dotyczył będzie jedynie pierwszego rozdziału.
Pomysł jest naprawdę genialny, scena z samego wstępu jest bardzo dobrze opisana. Udało mi się wychwycić wyobrażenie poszczególnych postaci - tak, są bardzo dobrze przedstawione i opisane. Wprowadzonych zostało wiele niewiadomych, by -jak zgaduję- zostały wyjaśnione w przyszłości. Jest ich jednak za dużo w jednym miejscu. Warto wprowadzić parę tajemnic, by zaciekawić czytelnika, jednak jest ich za dużo. Przez to tekst jest strasznie chaotyczny. Opisy są dobrze prezentowane, ale jest ich za dużo (!) - występują zaraz po poprzednim. Czytanie przymiotników po przecinku jest nużące. Faktem mówiąc, pomagają one w wyobrażaniu przekazu. Należy jednak wybierać, co jest ważne, a co pozostawić wyobraźni czytelnika. Jest również parę błędów składniowych, albo słowa usuwające zrozumienie danego zdania.
Mr_eLka napisał:
Kapłan zamoczył skrawek materiału w kuble stojącym obok, i założył człowiekowi na głowę. Wystarczyło skazaniec nagle uspokoił się. Stłamszone jęki przestały wydobywać się z jego ust. Kat założył sznur na jego szyi i…
Raz - powtarzam: raz ! - na jakiś czas można użyć dopowiedzenia w sytuacjach opisowych, typu :
Kat założył sznur na jego szyi i… Głośne trach rozległo się ponownie.
Raz jest wystarczający, ma to na cel zaciekawienie czytelnika, wprowadzeniem go w nastrój sytuacji. Jednak gdy widzi się już to drugi raz, to wręcz odpycha od klimatu.
Nie mniej jednak ... Bardzo przyjemnie się czytało pierwszy rozdział, za jakiś czas przeczytam następny. Polecam dzieło wszystkim tym, którzy lubią zagadkowy, mroczny klimat. Jeśli popracujesz nad tym opowiadaniem, to na pewno znalazłoby więcej czytelników i istniała by szansa na wydanie książki. Mam nadzieję, że moja opinia przyda się przy następnych rozdziałach/dziełach. Nie miałem zamiaru urazić, czy atakować twojej osoby i pracy - wszystko z myślą o pomocy.
Pozdrawiam i czekam na więcej prac !
Offline
Obywatel
Dziękuje serdecznie za komentarz i czekam na przeczytanie drugiego rozdziału, i owszem będzie więcej prac. Jedno z swoich opowiadań mam zamiar jeszcze wstawić za chwilę, tylko tamto będzie po angielsku. Pomimo wszystko, też zapraszam do czytania ^^.
Offline
Obywatel
Rozdział 3- Ciepło
https://balooninatophat.wordpress.com/2 … ka-cieplo/
Ciemność lochu oświetlała tylko jedna, śnieżnobiała świeca. Zatknięta na stworzonym z czarnego, szorstkiego metalu świeczniku. Ogień żarzył się nieznacznie powoli stapiając ubywający wosk, który skapywał na powierzchnię starego stołu. Obok zaś, leżały mieniące się w świetle metalowe narzędzia chirurgiczne. Poczynając od skalpeli, poprzez strzykawki aż do różnorodnego rodzaju nożyczek i pił.
W rogu zaś stało stare, spróchniałe krzesło z którego nogi powoli skapywał czerwony płyn. Wokół mebla utworzył się mały tłum, z ciekawością wpatrujący się w to co było na nim. Pokryta zabrudzonym materiałem noga kołysała się lekko w jedną i drugą stronę, błękitna sukienka, niegdyś pięknej dziewczyny została splamiona krwią. Jej delikatna, owalna twarz pokryta została tysiącami linii i chirurgicznych nacięć. Gałki oczne wywróciły się na drugą stronę, a z jej ust skapywała piana.
Całą tą scenę obserwował z drugiego końca pokoju, młody mężczyzna który spoglądał na wszystko znad swoich owalnych okularów. Stukał lekko swoimi palcami w oparcie stołu na którym siedział. Wsłuchiwał się w tykanie swojego srebrnego zegarka, umieszczonego w kieszeni jego kitla. Westchnął lekko po czym zwrócił się do swoich asystentów.
-Jeszcze raz. -Powiedział pozornie spokojnym głosem, jednakże w jego posturze oraz sposobie mówienia dało wyczuć się złość. Jego brązowe włosy były w chaotycznym nieładzie. Pracował nad tym projektem już od długiego czasu dlatego nie pozwoli aby teraz zaprzestali.
-A-ale doktorze! -Zawołał do niego jeden z jego pomocników. “Bezużyteczny” przemknęło przez głowę doktora. -To już trzeci obiekt testowy tego dnia, nie możemy…
-Nie pytałem cię o zdanie. -Odparł na to człowiek w kitlu nie zmieniając nawet tonu głosu. -Wprowadźcie tu następną.
Jego rozkaz nie pozostawiał miejsca na sprzeciw. Zebrani spojrzeli po sobie nerwowo ale nie wypowiedzieli ani słowa więcej. Wiedzieli co się stanie jeśli się sprzeciwią, jak poważne konsekwencje to przyniesie. Strach pchał ich do działania, nie ważne jak bardzo nie chcieli kontynuować.
-No już. -Powiedział jeszcze raz po czym jedna z kobiet natychmiast ruszyła przyprowadzić kolejną osobę. -Chyba że sami chcecie skończyć na stole.
Doktor podrapał się lekko po swojej brązowej brodzie, pokrywającej jego podłużną twarz. “Znowu się nie powiodło”. pomyślał zaciskając pięść. Brak snu wdawał mu się we znaki, nie spał już od dwóch dni, jednakże nadal dręczyły go obsesyjne myśli na temat swoich badań które nie pozwalały mu na odpoczynek. Wstał i podszedł do ściany aby rozprostować nogi przyglądając się jednocześnie z obrzydzeniem pracy swoich pomocników.
“Cóż za głupie ścierwo” pomyślał i pokręcił głową, zawsze liczyły się dla nich tylko wątpliwości, problemy i zagrożenia.
Na wszystko patrzyli z przerażeniem, jakby po raz pierwszy zabili, ciągle zapominając o tym dlaczego to wszystko robią. Cóż znaczyło kilka ofiar dla celu tak szczytnego jak ten?
“Głupcy małej wiary…”
Po czym przymknął lekko oczy pogrążając się na chwilę w zamyśleniu.
-Doktorze Stein. -Usłyszał nagle kobiecy głos dochodzący do niego z prawej strony. Otworzył oczy i spojrzał w jej kierunku. Stała przed nim młoda dziewczyna o czarnych włosach ubrana w kitel laboratoryjny. W ręku trzymała jakiś świstek papieru.
-Przyszedł do pana list.
-Ah tak, dziękuje…- odpowiedział biorąc wiadomość do ręki, po czym skierował na nią wzrok i przeczytał. Jego błękitne oczy rozszerzyły się nieznacznie, ale pomimo tego nie zmienił swojej spokojnej postury. Przeczytał ją jeszcze raz, spokojnie i powoli, potem następny i następny, nie mogąc uwierzyć w treść listu. Przez chwilę jeszcze gapił się z niedowierzaniem w pergamin, aż w końcu oderwał od niego wzrok. Ku zaskoczeniu wszystkich swoich asystentów skierował się do wyjścia.
-Doktorze Stein? – zwróciła się do niego nerwowo dziewczyna która przekazała mu wiadomość. Nie odpowiedział, odrzucił pismo za siebie po czym przebiły je trzy czerwone włócznie nekromanckiej energii. Stein wyszedł jak gdyby nigdy nic z pokoju, zostawiając za sobą jedynie rozerwane strzępy papieru.
***
Długa i wymagająca wędrówka, niezwykle męczyła obu uciekinierów. Podróżowali już przez całą noc, nieustannie posuwając się do przodu. Przejście przez gęste lasy, wypełnione opóźniającą ich florą oraz niebezpieczną fauną sprawiało im straszne problemy. Litch w szczególności miała trudności z utrzymaniem tempa. Pomimo tego że poświęcała na chód całą swoją siłę, nie byli w stanie uciec aż tak daleko. Gabriel był dawnym żołnierzem, ale nawet jego zaczęło opanowywać znużenie. Żałował że nie przewidział tej sytuacji i nie przygotował niczego na podróż. Nie mogli teraz zawrócić do chaty, a jedyne co mu pozostawało, to jego wierna kusza i miecz. Słońce powoli wschodziło nad horyzontem a mężczyzna spoglądał w dal próbując dostrzec coś pomiędzy tysiącem drzew. Byli już na pewno na krańcu lasu, gdyż tu roślinność stawała się powoli mniej gęsta, pozwalając na zobaczenie widnokręgu. Cała polana opływała kolorami złota, szkarłatu i brązu. Pomimo bycia w tak niezwykle ciężkiej sytuacji, obydwoje byli zadziwieni tym pięknym widokiem. Cała puszcza rozświetlana była przez miliardy delikatnych promyków światła, trawy przybierały kolor zboża, a drzewa rzucały długie cienie, które nadawały temu miejscu tajemniczą atmosferę. Gabriel rozejrzał się wokół ostatni raz, przecinając gałęzie krzaków które blokowały im przejście. Podążył nowo otwartą drogą a dziewczyna poszła za nim.
Kiedy przeszli na drugą stronę, ich oczom ukazały się rozległe pola uprawne które zajmowały pobliskie pagórki oraz równiny. Była też starannie ubita droga, która swoją wyrazistością zdradzała duży przepływ ludzi.
-Gościniec. -Powiedział spokojnie Gabriel po czym uśmiechnął się, i obrócił do dziewczyny. -Litch, wytrzymasz jeszcze?
Nastolatka była niemal całkowicie wyczerpana, ledwo trzymała się na nogach. Pod jej oczami widoczne były już worki, a jej ciało niezmiernie się pociło.
Oddychała ciężko, co jakiś czas musiała się zatrzymywać aby odpocząć. Jej serce biło mocniej niż zazwyczaj, jej źrenice były znacznie rozszerzone. Wydawało się że zaraz padnie na ziemie i zaśnie.
-Poradzę sobie. – odpowiedziała, próbując się uśmiechnąć. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze, a wręcz przeciwnie, wyglądała jakby zaraz miała się popłakać. Wszystkie wydarzenia z dwóch ostatnich dni ciążyły nad nią, wciąż nie mogła pozbyć się obrazu martwej matki ze swoich myśli. Ciągle pamiętała spływającą powoli ku ziemi szkarłatną krew, oraz ten zastygły, przerażający uśmiech.
Gabriel spojrzał spokojnym wzrokiem, pochylając się lekko nad dziewczyną i łapiąc ją za ramie.
-Nie martw się. -Powiedział starając się pocieszyć dziewczynę.
-Wszystko będzie dobrze.
Litch kiwnęła niepewnie głową, wyrażając swoje zaufanie wobec mężczyzny który ją uratował. Nie powiedziała ani słowa więcej, obydwoje wiedzieli jak będzie wyglądać ich dalsza podróż. Będą musieli to wytrzymać jeśli chcą przeżyć.
Ruszyli troszkę wolniej idąc gościńcem, nie mogli się zatrzymać lecz nie utrzymaliby dłużej szybkiego tempa które narzucili sobie przedtem. Gabriel rozglądał się wkoło nerwowo, cały czas zachowując niezwykłą czujność. Żołnierze Zakonu mogli pojawić się w każdej chwili, musiał więc być gotowy na walkę.
Przeczucie go nie zawiodło. Nagle usłyszał dźwięk dochodzący spośród krzaków. Spojrzał w ich stronę i wyciągnął miecz.
-Pokaż się! -Zapytał zdenerwowany , nie usłyszał jednakże żadnej odpowiedzi. -Jeśli ktoś tam jest to niech wyjdzie!
Jednak dalej nikt nie odpowiadał.
Wyprostował się i uspokoił po czym odszedł bliżej powolnym krokiem odsuwając ręką gałęzie rośliny przygotowując się do zadania ciosu. Jednakże, w ukryciu nikogo nie było. Westchnął spoglądając chłodnym wzrokiem na pustą przestrzeń. Dał się nastraszyć przez jakąś wiewiórkę czy innego szkodnika.
-Tutaj jestem. -Nagle usłyszał za sobą kobiecy głos, obrócił się celując swoim mieczem prosto w szyje intruza, zatrzymał się jednak.
Nekromantka uśmiechnęła się złośliwie, stała bardzo blisko dziewczyny. Litch przewróciła się i opierając się rękami o ziemię z przerażeniem spoglądała na czarownicę.
-Czego chcesz? -Zapytał nieufnie Gabriel, pewnie trzymając miecz w swoich rękach. Jedyne co go powstrzymywało od odcięcia głowy nieznajomej, był fakt że nie znał jej zamiarów.
-Czy zawsze tak traktujesz swoich sojuszników? -Odpowiedziała poprawiając nonszalancko swoje długie czarne włosy. -Schowaj miecz, bo zrobisz sobie krzywdę.
Gabriel zamarł na chwilę, zastanawiając się co dokładnie powinien zrobić, jego ręce zaczęły się lekko trząść. Pomimo wszystko, odsunął jednak swoją broń. Schował ją do pochwy.
-Tak lepiej. – Uśmiechnęła się spoglądając na Litch kobieta. Która powoli podniosła się z ziemi i odsunęła od nekromantki. -Chciałam z tobą wreszcie porozmawiać Litch.
Gabriel spojrzał na nie lekko zaskoczony, Litch zaś próbowała opanować swój strach i odezwać się.
-J-ja… -Próbowała wykrztusić z siebie jakieś zdanie, jednakże słowa mieszały jej się w głowie, a gardło nie pozwalało jej na wypowiedzenie czegokolwiek.
Kobieta zaśmiała się i spojrzała na nią przenikliwym wzrokiem, widocznie zaciekawiona całą sytuacją.
-Boisz się mnie? -Zapytała udając przy tym lekkie zaskoczenie i chichocząc jakby właśnie usłyszała naprawdę dobry żart. -Czyżbym zbytnio cię wystraszyła podczas naszego pierwszego spotkania? Przepraszam, następnym razem nie będę taka złośliwa…
-Czego od niej chcesz? -Wtrącił się nagle lekko podirytowany Gabriel. -Skończ już z tym i przejdź do rzeczy!
Nekromantka znowu zaśmiała się ku dalszemu przerażeniu Litch. Kobieta denerwowała Gabriela, wiedziała dużo i wcale się z tym nie kryła, a zamiast udzielić im informacji zaczynała się z nimi droczyć niczym z małymi dziećmi.
-Dobrze, dobrze, przepraszam. -Odpowiedziała wciąż nie mogąc powstrzymać się od drobnych chichotów. -Macie jakiekolwiek pojęcie gdzie będziecie dalej szli?
Litch i Gabriel spojrzeli po sobie nerwowo, prawda była taka że nie mieli pojęcia co teraz mogliby zrobić. Mogli jedynie iść do następnego miasta w nadziei że ktoś im pomoże. Kciuk u prawej ręki trząsł się mężczyźnie, który świadomy swojego tiku, zacisnął rękę w pięść. Nie ufał kobiecie ale wiedział że była ich jedyną szansą, musiał więc współpracować.
-Chce dotrzeć do następnej wioski.-Odparł ten spokojnym głosem spoglądając na nekromantke przenikliwie. – Tam chcemy znaleźć schronienie, przynajmniej na razie.
-Hmmm… -Westchnęła nieznacznie nekromantka z ironicznym uśmiechem na twarzy po czym spojrzała byłemu żołnierzowi w oczy. -Uznam to za nie.
W tej chwili włożyła rękę za swój płaszcz i po chwili grzebania w wewnętrznej kieszeni wyjęła zapieczętowany pergamin owinięty czerwoną wstążką. Podeszła do Litch i podała go jej. Dziewczyna zaś patrzyła się niepewnie na zwój, po czym jednakże postanowiła go wziąć spoglądając się na niego zdziwiona.
-To list.-Powiedziała spokojnie kobieta. -Od twojego ojca.
Litch podniosła nagle głowę z otwartymi szeroko oczami, gapiła się tak na czarodziejkę przez chwilę w całkowitym szoku. Dlaczego akurat ona miała by mieć list od jej ojca?! Przecież był lekarzem, skąd mógłby więc znać nekromantkę? Z drugiej strony, jeśli mówiła prawdę, musiało to oznaczać że jej ojciec żyje.
-J-jak to mój ojciec?!-Zapytała przerażona dziewczyna, w jej głosie można usłyszeć było jednakże także nagle rozbudzoną nadzieje. Na to że znowu będzie mogła spotkać sie ze swoim rodzicem.
Gabriel był zaskoczony słowami kobiety tak samo jak Litch. Spoglądał na nią z niedowierzaniem. Sam jeszcze pamiętał doktora Steina z dawnych lat, był na tym terenie dość znanym lekarzem, wydawał się być uczciwym i miłym człowiekiem. Na pewno nie wyglądał na kogoś kto zadawał by się z osobami pokroju ich rozmówczyni.
-Ah tak, ty jeszcze nie wiesz? -Spytała z wyraźnym uśmiechem na twarzy nekromantka. -No cóż, nie będę uprzedzała waszej rozmowy, dowiesz się wszystkiego w swoim czasie.
-A-ale! -Krzyknęła w sprzeciwie dziewczyna ale zawahała się. Spojrzała w ziemię przestraszona, jej myśli krążyły w różnych kierunkach, próbując rozjaśnić rzucone przez los tajemnice. Pomimo wszystkich swoich starań, była jednakże zagubiona w otchłani niewiedzy. Spojrzała na kobietę jeszcze raz. -Czy to prawda że jestem nekromantką?!
Pytanie to zatrzymało rozmowę, przez chwilę wibrowało im w uszach. Gabriel spoglądał niecierpliwie na czarownice, oczekując odpowiedzi. Przez tą jedną chwilę, panowała całkowita cisza.
-Tak. -Odpowiedziała ta z całkowitą powagą. -Jesteś nekromantką, tak samo jak twoi rodzice.
-T-to nie może być prawda!-Powiedziała z przerażeniem dziewczyna, nie chcąc uwierzyć w to co usłyszała.
-Pomyśl przez chwilę Litch. -Odpowiedziała kobieta z niezachwianym spokojem. -Czy myślisz że to ja zatrzymałam nieumarłego kiedy spotkaliśmy się w lesie?
Oczy Litch rozwarły się nagle, zaczęła trząść się w przerażeniu na wspomnienie wywołane przez słowa czarownicy. Czyżby to z jej własnej woli oślizgły potwór zatrzymał się nagle przed zabiciem jej?
-Owszem, jesteś nekromantką Litch.-Kontynuowała kobieta. -Nekromantką o niezwykle wielkim talencie, ale nie posiadającą jeszcze odpowiedniej wiedzy.
Wyraz twarzy Litch zmienił się, pogrążyła się w zamyśleniu. Nowa, nieznana jej dotąd prawda o sobie i swoich rodzicach uderzyła ją nagle. Cały jej pogląd na świat, na siebie, legł w gruzach. Odpowiedź na jedno pytanie tworzyła tylko dziesięć nowych, nie ważne co robiła, nie mogła kompletnie nic zrozumieć. Nie wiedziała jak przyjąć ten fakt, nie wiedziała też co z nim zrobić.
Gabriela zaś dopadły wątpliwości, zaczął kwestionować swoje decyzje. Spojrzał na Litch nerwowo, jeśli naprawdę była nekromantką, może jednakże lepiej było by ją wydać żołnierzom Zakonu. Po chwili jednakże odrzucił tą myśl. Przecież była nikim więcej niż młodą, niewinną dziewczyną! Nawet jeśli jej rodzice rzeczywiście byli magami, ona o tym nie wiedziała. Była tak samo zaskoczona jak on. W cholerę z tym! Powiedział przecież że tak czy siak pomoże jej, niezależnie od tego kim jest. Nie odsunie się teraz od swojej decyzji.
-Przeczytaj go. -Nekromantka wskazała palcem na list wyrywając Litch z zamyślenia. -Powinien rozjaśnić ci nieco. Chętnie wytłumaczyłabym wam więcej, ale nie mamy po prostu w obecnej chwili na to czasu.
Westchnęła ciężko jakby zmęczona tym co robiła, spojrzała jeszcze raz poważnie na dwójkę uciekinierów po czym dodała.
-Szukajcie znaku płaczącego kruka. Tam znajdziecie schronienie. -Powiedziała po czym odwróciła się mając zamiar wyruszyć zamiar, została jednakże zatrzymana przez głos Gabriela.
-Nie powiesz nam chociaż jak masz na imię?-Zapytał spokojnie.
Zamarzła na chwilę w miejscu, uśmiechnęła się lekko po czym spojrzała na nich.
-Lia, Lia Faust.
***
Ukryty w cieniu swojego złocistego tronu mężczyzna, spoglądał z wielkim spokojem na swojego podwładnego. Opierał swoje stare, schorowane ręce na podłokietnikach których rzeźbione zakończenia przedstawiały postacie lwów. Szaty leżały w nieładzie na jego chudym ciele, a światło dochodzące z witraży w sali padało na klęczącego przed nim rycerza.
-Czy wiesz jak bardzo twoja porażka zaszkodziła naszym planom? -Zapytał spokojnym, ochrypłym głosem, wydawałoby się że z pewną pobłażliwością.
-Tak. -Odpowiedział lakonicznie Gawlain starając się zamaskować swój wstyd i złość. -To się więcej nie powtórzy.
Starzec westchnął lekko opierając głowę na swej kościstej dłoni, jego zimne zielone oczy obserwowały mężczyznę, oceniając każdy jego ruch.
-Twoje ostatnie czyny podają w wątpliwość twoje umiejętności, tak samo jak i twoją lojalność… -Kontynuował swoją wypowiedź nie zważając na zapewnienia mężczyzny. -Nie będę tolerować kolejnych porażek.
Rycerz zatrząsł się na dźwięk ostrzeżenia swojego mistrza. Zacisnął mocno swą pięść. Złość targała nim od wewnątrz, pomimo tego jak bardzo starał się ją opanować. Pomimo wszystko, nie odpowiedział, nie sprzeciwił się.
-Rozumiem. -Odparł prosto, starając się jak najbardziej zachować spokojny ton głosu.-Wykonam swój obowiązek.
-Na to liczę. -Powiedział mistrz.-Nie możesz pozwolić dziewczynie uciec, ufam że ją do nas przyprowadzisz.
Mężczyzna opuścił swoją głowę w wyrazie skruchy i uniżenia.
-Tak jest.- Odpowiedział po chwili ciszy, jego głos wyrażał determinacje i postanowienie poprawy. Obraz ostatniej walki z Gabrielem nawet teraz pojawiał się mu przed oczami. Tym razem nie zawiedzie, nie ma mowy o porażce.
Starzec wydawał się niemalże znudzony wysłuchiwaniem lakonicznych odpowiedzi rycerza, od niechcenia więc podniósł swoją kościstą rękę i machnął nią w kierunku dużych drewnianych drzwi.
-Dobrze, niech będzie.-Powiedział całkowicie apatycznie mistrz Zakonu.-Pozwalam ci odejść, następnym razem, porażka nie będzie jednak tolerowana.
Rycerz podniósł się powoli jeszcze przez chwilę spoglądając na swojego przełożonego, a następnie bez słowa odwrócił się i odszedł, zostawiając zmęczonego starca samemu sobie. Drzwi trzasnęły a cały pokój otoczył gruby płaszcz ciszy. Wydawać by się mogło, że światło przestało świecić tak jasno jak przedtem. Pomimo że jego sługa dawno już wyszedł z pokoju, mężczyzna siedzący na tronie dalej zimnym wzrokiem spoglądał w pustą przestrzeń.
-Jest strasznie słaby nieprawdaż?-Rozległ się donośny głos dobiegający zza marmurowego tronu.
Starzec nie zatrząsł się, nie poruszył, nie wypowiedział ani słowa. Gapił się tylko przed siebie głęboko zamyślony.
-Fakt że dajesz mu kolejną szansę…-Kontynuowała postać ukrywająca się w cieniu sali, nie zwracając uwagi na brak reakcji człowieka siedzącego na tronie..-…czyżbyś też był słaby Arvetusie?
Ponownie, nie było odpowiedzi, nawet gdyby z ust mężczyzny wyszłoby chociaż słowo, nie zmieniłoby toku tej rozmowy. Wiedział on o tym doskonale, dlatego też postanowił się nie odzywać.
-Jeśli przegrasz, nie tylko twoje życie się zakończy.- Dodał jeszcze na ostatek głos. -Nie zawiedź mnie…
Po chwili sala ponownie pogrążyła się w ciszy.
***
Nogi rycerza wydawały się poruszać własnym życiem, niezależnie od reszty ciała. Jego przyspieszony krok prowadził go przez zaciemnione korytarze pałacu. Przenikające witraże światło zachodzącego słońca, przybierało najróżniejsze kolory, malując podłogę scenami z starych dziejów Zakonu. Niektóre przedstawiały bohaterskie czyny, inne upamiętniały najbardziej szlachetnych ich członków. Gawlain łączył z tymi obrazami wiele wspomnień, pamiętał jeszcze jak kiedyś pragnął by sam zostać umieszczonym na jednym z nich.
Jednakże to było dawno temu, wyzbył się tego marzenia kiedy tylko zdobył status rycerza. Pragnienie było źródłem niebezpiecznej mocy, którą Zakon od wieku starał się ograniczyć. Marzenia, emocje, impulsy, miały niezwykłą władze nad światem. Siłę, potrafiącą przebić barierę śmierci i ożywić człowieka, przemieniając go w nieumarłego. Jednakże, uczucia nie były narzędziem które można było wykorzystać, same były władcami. Ludzkość nigdy nie mogła uchronić się przed swoimi namiętnościami, działała impulsywnie, nielogicznie, powoli doprowadzając się do samozniszczenia. Nigdy nie zdołali okiełznać swojej natury, nie potrafili stosownie wykorzystać mocy którą zostali obdarzeni, nie umieli też wyzbyć się swoich niszczycielskich pragnień.
A co najgorsze, nie potrafili wyzbyć się swojego lęku.
To właśnie strach był ich największym wrogiem, paraliżując i pożerając ich wewnętrznie. Naturalny instynkt próbujący chronić ich przed śmiercią, a zarazem ten, który pokonywał jej granice.
Nieumarli byli dziećmi strachu. Byli ludźmi pochłoniętymi przez swoją bojaźń przez śmiercią, przemienionymi w potwory szukające jedynie zaspokojenia swoich pragnień.
Aby z nimi walczyć, musiał wyzbyć się ich cech. Musiał stać się oziębły, bezlitosny i obojętny. Myślał że doszedł już dawno do tego stanu. Ale tak naprawdę wciąż targały nim wątpliwości. Szczególnie spotkanie z dawnym przyjacielem którego znał już od tak dawna, przywróciło w nim niepewność. A wraz z nią, powróciła nieufność którą darzyli go jego bracia z Zakonu.
Nawet Gabriel był teraz przeciwko niemu, jak łatwo wszystko może się odmienić…
Jego myśli zawróciły ku dziewczynie którą miał dostarczyć, a po której stronie stanął dawny żołnierz. Zatrzymał się na chwilę i spojrzał w okno spokojnym wzrokiem. Czuł się lekko zirytowany, starał się stłamsić to uczucie zanim przerodzi się w rzeczywistą złość.
-Oh ty cholerny głupcze…-Powiedział sam do siebie. Zastanawiał się, czy gdyby jego dawny przyjaciel wiedział o dziewczynie to co on, dalej by jej pomagał?
Wyciszył się na chwilę, kontemplując.
Tak, najpewniej tak. Przecież wiedział jaki jest i co nim kieruje. Nawet gdyby znał całą prawdę, wciąż by jej pomagał.
-Twój idealizm doprowadzi cię do zguby, przyjacielu.-Westchnął smutno rycerz po czym ruszył dalej przez korytarze pałacu.
Tak, dobrze pamiętał ich błąd. Jak mógłby zapomnieć? Mimo że tak długi czas minął od tego co się stało, od tego jak zostali oszukani. Pamiętał dokładnie jakie konsekwencje to przyniosło, nie zapomniał o tym jak jego towarzysz pogrążył się w poczuciu winy i odciął się od innych. Pamiętał jego zawód i smutek.
Wiedział że nie mógł stać się taki jak on, słaby, bezczynny. Nie miał prawa użalać się nad sobą jak to zrobił stary żołnierz. Musiał stać się silny, musiał naprawić to co się stało, i był gotowy poświęcić wszystko aby to zrobić. Nawet spoufalić się z odpowiedzialnymi za tragedię.
To nie ścieżka była zła – pomyślał.
To ludzie którzy nią podążali.
***
Światło ogniska przebijało się przez zasłonę ciemności zarzuconą przez noc. Trzask pożeranego przez ogień drewna rozlegał się wokół głośno, Gabrielowi wydawało się jednak że nie doznał nigdy cichszego momentu. Ciepło płomieni przywoływało do siebie dwoje podróżników, otaczało ich swoją opieką, uciszało ich troski i przywracało im spokój. Zimno nocy smagało im jednakże plecy, przypominając o sytuacji w której się znaleźli. Wpatrzona w list przekazany jej przez nekromantkę ,Litch powoli śledziła jego treść, starając zapoznać się z nim tak blisko jak tylko mogła. To była jedyna rzecz która w jakikolwiek sposób łączyła ją z ojcem. Jeszcze raz zagłębiła się w pismo, jakby szukając w nim pocieszenia.
“Moja Ukochana Córko
Niezwykle ciężko jest mi pisać ten list. Zawsze miałem nadzieje że chwila ta nigdy nie nadejdzie. Byłem kompletnym głupcem myśląc że nie zaczną cię szukać, gdybym nie był tak ślepy może wszystko potoczyło się by inaczej. Powinienem był roztoczyć nad wami większą opiekę, chronić was nie ważne w jaki sposób.
Jednak teraz jest już za późno.”
W tym momencie pismo zmieniło się lekko, jedyne co zostało to plama atramentu która opadła z pióra na pergamin. Zdanie urwało się nagle, treść powróciła dopiero po krótkiej przerwie.
“Jest już za późno.” Powtórzył list. “Wszystko się już rozpoczęło, a ja mogę jedynie mieć nadzieje że uda ci się dotrzeć do nas bezpiecznie.
Wiem że musisz czuć się teraz zagubiona, że się boisz. Ukrywałem przed tobą dużo i przepraszam cię za to, ale robiłem to dla twojego dobra. Na domyślasz się już czym tak naprawdę się zajmuję. Tak Litch, to prawda, jestem nekromantą, tak jak twoja matka” Ponownie pojawiła się kropla atramentu, ponownie pojawiła się przerwa oraz napisane niepewnym pismem litery wyrażające przerażającą wiadomość.
“Tak samo jak i ty.”
Dziewczyna przerwała czytanie, zimno wydawało się nasilać, otaczać ją niczym grupa drapieżników swoją niewinną ofiarę. Kły chłodu wbijały się w jej skórę, zostawiając po sobie gęsią skórkę i roztrzęsione ciało. Ponownie wróciła do czytania.
“Możesz mnie teraz nienawidzić, możesz się mnie bać, rozumiem jak się czujesz. Jednakże pomimo wszystko, zależy mi tylko na twoim bezpieczeństwie. Proszę cię, nie ważne co o mnie teraz myślisz, zaufaj mi. Jeśli nie ze względu na to że jestem twoim ojcem, to dla twojego własnego dobra
Na pewno zastanawiasz się dlaczego jesteś ścigana, może będzie lepiej jeśli nie będziesz szukać odpowiedzi na to pytanie. Wiem że pomimo to będziesz chciała wiedzieć, obiecuje ci że wytłumaczę ci wszystko ale na razie musisz znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Proszę cię, wstrzymaj się z szukaniem wyjaśnień dopóki nie dotrzesz do nas.
Lia to moja stara przyjaciółka, możesz jej zaufać. Zdaj się na nią, powie ci jak do mnie dotrzeć.
Mam jedynie nadzieje że wrócisz do mnie bezpieczna i w całości.
Twój Ojciec”
Papier na którym zapisana została wiadomość był już dawno pogięty, jakby ktoś ze złości wymiął go i rzucił w kąt. Teraz zwilżony był łzami dziewczyny które niczym krople deszczu opadały na pergamin.
Gabriel spojrzał na nią zmartwiony a następnie opuścił głowę i w zamyśleniu patrzył w ziemię. Nie chciał jeszcze bardziej przygnębiać dziewczyny swoją uwagą, jednakże to ona sama odezwałą się do niego.
-Dlaczego wciąż mi pomagasz?-Zapytała dziewczyna zwracając się do mężczyzny.-Przecież wiesz że to co mówili to…
-I co z tego?-Przerwał jej w tym momencie z powagą Gabriel, Litch otworzyła szeroko oczy zaskoczona jego reakcją. On nie odwrócił wzroku ze spokojem wymawiając każde słowo.-Zabiłaś kogoś? Skrzywdziłaś? Wiedziałaś chociaż że jesteś nekromantką?
-N-nie.-Powiedziała lekko zażenowana swoim poprzednim pytaniem, rozumiejąc dokąd zmierza rozmowa.
-Więc nie ma o czym mówić. -Odpowiedział ten wzdychając i spoglądając w rozgwieżdżone niebo. Uśmiechnął się. -Powiedzmy że mam też własne porachunki z tymi sukinsynami z Zakonu.
Wszystko ucichło, Litch spojrzała na swojego obrońce. Po czym kiwnęła lekko głową w podziękowaniu, nie powiedziała nic więcej pogrążając się w zamyśleniu. Posnęli niedługo potem.
***
Nazajutrz postanowili oddalić się od gościńca, nie chcąc dawać swoim prześladowcom przewagi. Niebo było pochmurne a mlecznobiała mgła pokrywała zielone równiny po których podróżowali. Ich widoczność była ograniczona, a nawet jeśli oddalili się od często uczęszczanych dróg, wciąż byli na otwartym terenie. Ogarniała ich paranoja, strach kazał poruszać się do przodu szybko i skutecznie, nie zważając na to co czekało na nich dalej. Gabriel był szczególnie nerwowy, każdy ruch, każdy dźwięk wydawał się mu oznaką niebezpieczeństwa. Szczęśliwie dla nich, wioska była już niedaleko, ten fakt nie napawał jednakże byłego żołnierza zbytnią radością. Jedyne co wiedzieli to to, że mieli szukać “Znaku Płaczącego Kruka”. Miał tylko nadzieje że nekromantka nie zostawi ich na pastwę losu.
Po jakimś czasie znaleźli się na małej polanie porośniętej wysoką trawą, otoczoną z wszystkich stron gęsto drzewami. Litch znała to miejsce, pamiętała że kiedy raz ojciec zabrał ją do miasta kiedy była mała, przejeżdżali nieopodal. Pamiętała że kiedy zatrzymali się w wiosce, zawędrowała tu przypadkowo. Jej rodzic zabrał ją z tego miejsca natychmiast jak dowiedział się że tu przyszła. Wspomnienie dziwnego kamiennego kręgu oraz tajemniczego głazu leżącego na środku polany napawało ją niepokojem. Wyglądało na to że w końcu pozna prawdę o tej małej równinie…
Mężczyzna stał przez chwilę niepewnie na wybladłej trawie, po czym spokojnie zaczął iść do przodu. Litch na początku nie mogła się ruszyć z miejsca, jednak kiedy zobaczyła że jej towarzysz szedł dalej, podążyła za nim.
Cisza towarzyszyła im niemalże przez całą podróż, jednakże teraz stała się niezwykle ciążąca. Wydawała się z jakiegoś powodu nienaturalna. Gabriel zaciskał swoją dłoń na rękojeści miecza, był niespokojny i nerwowy, z jakiegoś powodu to miejsce napawało go niezwykłym strachem.
Kamienie które widziała kiedyś leżały dokładnie tam gdzie pamiętała. Wydawały się nie poruszyć nawet na milimetr. Przez tyle lat nie zmieniły swojej pozycji, czy znaczyło to że miejsce to było nieodwiedzane?
Najbardziej dziwny i przerażający wydawał się jednakże płaski głaz znajdujący się w samym centrum. Wyglądał nienaturalnie, najpewniej był obrabiany ludzką ręką. Co niepokoiło Litch to jednakże nie jego kształt ale kolor. Nienaturalna, przypominająca rdzę czerwień pokrywała widoczną część kamienia. Czyżby była to krew?
Obydwoje spoglądali na ten widok bez słowa, z każdą uchodzącą sekundą atmosfera stawała się mniej przyjemna. Wyobraźnia podsuwała im myśli o straszliwych rytuałach i okrutnych ofiarach, nie będących zbyt dalekimi od prawdy.
-Chodźmy stąd.-Powiedziała nerwowo Litch nie mogąc oderwać wzroku od przerażającego głazu.
-Ta…-Odparł w zamyśleniu Gabriel całkowicie zgadzając się z decyzją dziewczyny.
Chcieli już ruszyć w dalszą drogę, kiedy nagle rozległo się przed nimi przeraźliwy jęk.
Litch zatrzęsła się nagle spoglądając w kierunku drzew stojących przed nimi. Coś poruszyło się w krzakach, powoli odsłaniając delikatne gałązki i zielone liście.
Wychudzone i nienaturalnie wydłużone dłonie wyszły z ukrycia, niezwykle delikatnie odsłaniając drogę dla reszty ciała. Za nimi podążyła głowa potwora, wciąż przypominająca jeszcze człowieka. Włosy, usta i nos znajdowały się na swoich miejscach, zamiast oczu widać było tylko puste oczodoły, które wpatrywały się w dwóch podróżników. Nieumarły ponownie wydał z siebie jęk, za nimi podążyły tajemniczy, spokojny głos. Dziewczyna zastygła w miejscu z przerażenia, spoglądając w puste oczodoły.
Offline
Obywatel
Rozdział 4- Światło
https://balooninatophat.wordpress.com/2 … a-swiatlo/
Drakenholm otaczała mgła.
Cienie surowych ceglanych budynków miasta, twardo osadzonych w ziemi padały na ulicę, skrywając ją w czerni nocy. Ciemność okrywała całe miasto, przerywana jedynie przez światło naftowych latarni, wystających znad oceanu bezkształtności niczym zagubione statki podczas sztormu. Niebo było pochmurne, księżyc dawno ukrył się za osłoną płynących po nadziemnym sklepieniu, popiołów. Drakenholm było jedynym miastem na świecie. To jedno takie miejsce, w którym udało się zebrać tak dużą ilość ludzi bez wywoływania chaosu. Było to jedyne miejsce, w którym cywilizacja zapanowała nad dziczą wypierając naturę z swojego własnego domu i zajmując go dla człowieka.
Lia spojrzała z uśmiechem na stojącą na wzniesieniu olbrzymią katedrę górującą nad miastem. Jej strzeliste wieże wznosiły się aż po same niebiosa, tysiące witraży widniało w oknach, nadając budowli niezwykłe piękno i dostojność. Jednakże jej mury były grube, bramy, chociaż bogate, to mocne i wytrzymałe, emanowała z niej potęga tak olbrzymia, że samo spojrzenie w jej stronę wydawało się napawać strachem. Jednak nekromantka nie odwracała wzroku, uśmiechała się pewnie. Wyglądała jakby oczekiwała, że katedra się za chwilę zawali, a jej gruzy pochłoną znienawidzony przez nią Zakon.
Wiedziała, że przyczynia się do jego upadku.
Drakenholm było najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Jednakże było też miastem zniewolonych, niewolnicy zawsze są bezpieczni pod opieką swych panów.
Mieszkańcy, żyli jak zwierzęta w klatkach. Okrutni rycerze Zakonu wymuszali swe drakońskie prawa na swych poddanych, aby upewnić się, że nie będą rodzić się nowi nieumarli. Prywatność, wolność słowa, własność osobista, to rzeczy, które zgodzili się oddać ludzie, którzy przybyli do Drakenholm. W zamian za to, Zakon bronił ich, przed ich własną naturą.
Możliwe, że ten okrutny, tragiczny twór, jakim było to miasto miał i swoje prawo bytu. Że był to jedyny sposób, aby utrzymać ludzi przy życiu. Kiedyś jednak była nadzieja na inne wyjście, na szczęśliwszą drogę.
Ale umarła dawno temu.
Teraz jedyne, co pozostało, to palące pragnienie zemsty.
Lia przemknęła prędkim krokiem przez ulice, jej sylwetka rozpływała się w ciemności, łączyła się z czernią i zmieniała wraz z kolejnymi jej krokami. Przebiegała obok strażników jednakże ci nie mogli jej dostrzec na dłużej niż sekundę, sami nie potrafili potem powiedzieć, czy była to magia, czy też ich własne przywidzenia.
Nekromantka zręcznie unikała patroli, śmiejąc się, co jakiś czas pod nosem, jednakże nie traciła czujności, ciągle nasłuchiwała i rozglądała się wokół. Jej ciało było zręczne niczym u kota, skradała się z gracją i elegancją, wiedziała, że anty-magowie Zakonu mogą ją wykryć, jeśli nie będzie ostrożna. Chciała wydostać się z miasta jak najszybciej.
Nagle, zatrzymała się.
Stara, rozpadająca się już budowla dawnych slumsów stała przed nią. To tutaj, jest na miejscu.
-Faust-usłyszała męski głos zwracający się do niej po nazwisku.-Miło cię widzieć.
Odwróciła się do źródła głosu, skrzyżowała ręce na piersiach i uśmiechnęła się złośliwie.
-Oh, czyż to nie David?- Zapytała się ponętnym głosem z wyraźną nutą zgryźliwości. -Czy nie mówiłam ci abyś zwracał się do mnie po imieniu?
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, pomimo tego że nie wyszedł z cienia, Lia wiedziała, gdzie się znajduje. Oparła się plecami o ścianę budynku tuż przy wybitym oknie z zniszczoną ramą.
-Musiałam przejść przez całe Grenshen aby się tu dostać,- westchnęła ciężko. -Jak się miewa Frank?
-Źle, – odpowiedział krótko David, bez większych emocji w głosie. Obydwoje dobrze wiedzieli jak wiadomość o śmierci żony zadziała na mężczyznę.
-Musiał przenieść się do Mogiły, w końcu go wykryli.
Jeszcze kilka tygodni temu, Frank Stein był jednym z najważniejszych lekarzy w Drakenholm. Pracował z ręki Zakonu, co dawało mu doskonałą przykrywkę do prowadzenia swoich badań oraz możliwość łatwego pozyskiwania królików doświadczalnych.
Był doskonałym nekromantą, potrafił zmylić nawet najlepszych anty-magów Zakonu.
Jednakże, był też ojcem Litch, nawet on nie potrafił ukrywać swojej córki wiecznie.
Lia parsknęła lekko zdenerwowana, jej serce przepełnione było niepokojem. Martwiła o Steina. Bardzo dobrze pamiętała swoje pierwsze spotkanie z doktorem, i jak wielki wpływ wywarło ono na jej życie. Uratował ją od śmierci, zarazem jednak przez niego podążyła drogą nekromancji. Zawsze była mu wierna i wykonywała jego rozkazy bez wahania, była niezwykle lojalna i oddałaby za niego życie.
Kochała go, jednakże, on nigdy nie odwzajemnił jej uczuć.
Obraz jego żony pojawił się nagle w jej myślach, przeszywając ją lodowatą strzałą nienawiści. Jej pięść zacisnęła się, zgrzytnęła zębami a w jej oczach rozpalił się płomień złości.
Wiedziała jednak, jaki spotkał ją los, wiedziała jak dużo cierpienia przysporzyło to Frankowi.
Uspokoiła się, jej dłoń rozluźniła się a jej twarz przybrała smutny wyraz.
-Nie powinnam była pozwolić jej umrzeć, – powiedziała w końcu do swojego rozmówcy.
-Zrobiłaś, co mogłaś, -odpowiedział jej z spokojem mężczyzna, pomimo wszystko jego słowa brzmiały dla kobiety dość pocieszająco. -Zamiast użalać się nad sobą, zajmij się ochroną dziewczyny, jestem pewny, że Doktor to doceni.
-Ta. -Odpowiedziała wciąż smuta, po czym wstała rozglądając się wokół. Wiedziała. że nie powinna była zostawać tu za długo, nie ważne jak bardzo ostrożni byli, miejsce w którym się znajdowali było niebezpieczne.
-Rozumiem, że nie masz dla mnie nic? –Zapytała nekromantka. -Żadnych zadań? Wiadomości do przekazania?
-Nie, -odpowiedział w końcu David.-Dobrze się spisałaś, chroń dalej Litch tak jak robiłaś to wcześniej. I bądź ostrożna.
Lia kiwnęła głową, wiedziała, że mężczyzna ją widzi. Spojrzała na zniszczony budynek, w którym doktor prowadził jeszcze niedawno swoje badania. Jej myśli podążyły ku dziewczynie i mężczyźnie, z którą podróżuje.
-Co jest takiego niezwykłego w tej dziewczynie Lia? Dlaczego wszyscy tak bardzo chcą ją dorwać? -Zapytał nagle David. -Tylko, dlatego że ma talent do nekromancji? Cały Zakon zajmuje się ściganiem jednego dziecka, cholera, nawet niektórzy nekromanci obracają się przeciwko nam z jej powodu!
Nekromantka nie odpowiedziała od razu, przez chwilę wpatrywała się w pustkę jakby próbując w niej znaleźć odpowiedź na pytanie.
-Ona…- Zaczęła niepewnie i zacisnęła lekko pięść.- Urodziła się martwa.
***
Bestia spoglądała przez chwilę na swoją ofiarę, nie obserwowała ich, nie myślała. Nawet zwykły bestialski zwierz był, chociaż częściowo świadomy swojego istnienia, i potrafił się rozeznać w swojej sytuacji. To, co jednakże stało przed dawnym żołnierzem nie było zwierzyną.
Gabriel wielokrotnie miał szansę walczyć z fauną oraz obserwować ją, dlatego też wiedział jak się zachowywała. Żadne zwierze nie posiadało tak potężnego umysłu jak człowiek, jednakże nawet one potrafiły podążać chociażby za podstawową logiką potrzebną im do przetrwania. Nie wtykaj łapy dwa razy w ogień, zważaj na zagrożenie i rzuć się do ucieczki, jeśli jesteś w niebezpieczeństwie. Zwierzęta były przewidywalne, można było je rozpoznać, wytropić, oszukać.
Jednakże walka z nieumarłymi, to całkiem inna sprawa. Te potwory nie myślały tak jak zwierzęta czy też ludzie, były niczym więcej niż chaotyczną mieszaniną instynktów i emocji, krążących po ziemi szukając sposobów na zaspokojenie swoich rządz.
Nieumarli nie byli logiczni, nie dało się ich zrozumieć. Nie pasowali do tego świata, byli obcym elementem, który nigdy nie powinien się był w nim znaleźć.
Stalowe ostrze miecza zabłyszczało niczym jedna z tysięcy spadających gwiazd, podróżujących po nocnym niebie.
-Litch.- Zwrócił się do dziewczyny, jego twarz wyglądała niczym kamienny posąg. Uważnie spoglądał na potwora przed sobą.- Gdyby coś mi się stało, natychmiast uciekaj.
-A-ale, co wtedy z tobą?! -Zapytała przerażona wizją swojego towarzysza walczącego z nadchodzącym potworem. -Nie mogę cię tak po prostu zostawić!
Gabriel parsknął lekko uśmiechając się pewny siebie.
-Nie doceniasz mnie młoda, -powiedział, aby dodać jej troszkę otuchy.
Jednakże sam dobrze wiedział, że za chwile mógł leżeć już w grobie.
Wszystkie kończyny potwora poruszyły się gwałtownie a z jego paszczy wydał się długi, przeraźliwy jęk. Słowa starożytnego, tajemniczego języka rozległy się po całej polanie, mogłoby się wydawać, że sam ich dźwięk zakrzywia rzeczywistość.
Paszcza bestii rozwarła się a z środka potokami wylała się ślina. Litch stała niczym sparaliżowana, mogąc tylko patrzeć na wydarzenia rozgrywające się przed nią.
Ciało stworzenia wyskoczyło nagle w powietrze, rzucając się z niezwykłym impetem na Gabriela. Łowca złapał pewniej za swój miecz nie ruszając się z miejsca, wyciągnął go lekko do przodu chcąc przebić potwora w momencie, w którym znajdzie się blisko. Gdyby tylko nie skończyły mu się bełty do kuszy!
Nagle, zderzenie. Szybkie pchnięcie, krew wylewa się na białe niebo.
Potwór nabity na miecz niczym na pal, jęczy przeraźliwie a następnie ku zaskoczeniu żołnierza, łapie swoimi kończynami za jego ciało próbując go ugryźć swoją śliniącą się paszczą.
Gabriel niczym porażony odskakuje od nieumarłego wyrywając się z jego uścisku, krople szkarłatnej krwi rozlewają się na bladą ziemię, a potwór jak gdyby wcale nie został raniony biegnie dalej ku swojemu przeciwnikowi.
Ten w przerażeniu stara się blokować swoim mieczem uderzenia bestii, kiedy ta napiera jeszcze mocniej, przerywając gardę Gabriela. Jego miecz wypadł mu z ręki, poleciał na bok niczym źle wycelowana strzała.
Oczy Litch rozszerzyły się, kiedy to się stało, krzyknęła przeraźliwie, kiedy potwór ponownie rzucił się na jej przyjaciela. Jej krzyk odbił się echem po całej polanie.
Jednakże mężczyzna się jeszcze nie poddał, jego pięść poleciała ku paszczy stwora, ta zaś przekrzywiła się w bok, rozległ się dźwięk łamanych kości. Jednakże i to nie powstrzymało bestii, nie da się pozbawić życia tego, co już raz umarło. Gabriel wiedział, że jeśli chciał wygrać tą walkę, musiał całkiem zniszczyć swojego wroga.
Nieumarły ugryzł go w ramię i uczepił się go niczym pies. Przebił się przez materiał skórzanego ubrania, które zabarwiło się kolorem czerwieni. Były żołnierz drugą ręką próbował oderwać potwora od siebie. Ręce nieumarłego złapały go jednak w tym momencie za każdą z kończyn, ściskając je jakby chciał wycisnąć z niej soki. Gabriel czuł jego zapach, śmierdzący zgnilizną, moczem i fekaliami odór, który sprawiał, że chciało mu się wymiotować.
Panicznie próbował się wyrwać z żelaznego uścisku jednakże kolejne naparcie potwora pozbawiło go równowagi. Przewrócił się. Poczuł nagłe przerażenie widząc uniesione nad jego oczami palce stworzenia. Chciał jeszcze krzyknąć, aby dziewczyna uciekała w tej chwili, nie chciał aby widziała co może się z nim stać.
-Nie, proszę nie!- Krzyknęła nagle dziewczyna, wydawałoby się, że rzuci się ku mężczyźnie i potworowi. Ale w momencie, kiedy wypowiedziała te słowa, wszystko stanęło. Gabriel dopiero po chwili zrozumiał, że bestia zatrzymała się, jakby na polecenie.
Litch patrzyła na tą scenę, jak gdyby w oczekiwaniu, że coś zaraz ma się stać. Wydawałoby się, że czas zamarzł, nie ważne ile czekała, nieumarły nie poruszał się. Nagle jedna myśl zadźwięczała jej w głowie.
„Dokładnie jak za pierwszym razem.”
Jej serce zabiło szybciej, stanęła prosto, z niedowierzaniem wpatrując się w to, co działo się przed nią. Przez chwilę stała cicho. Wiedziała, co się stało, przecież pamiętała jeszcze słowa, które wypowiedziała kobieta. Myśl o tym, kim jest mroziła jej krew w żyłach, i przez długi czas starała się przekonać samą siebie że to nic więcej jak jedno wielkie kłamstwo.
Jednakże teraz, od tego czy przyjmie prawdę zależało życie jej obrońcy.
Chciała coś powiedzieć, chciała sprawdzić czy rzeczywiście ma racje. Jednakże wiedziała że jeśli to zrobi nie będzie mogła mieć już złudzeń.
-Puść, -powiedziała nagle, jej głos nie zadrżał jednakże jej ton był niepewny, niemalże oczekujący na odpowiedź, której tak bardzo się bała.
Potwór usłuchał.
Gabriel natychmiastowo odszedł na bok, łapiąc się za ranę. Sam patrzył się w całkowitym osłupieniu na to, co się stało.
-Idź, -powiedziała Litch, jej całe ciało trzęsło się, z otwartymi szeroko oczami wpatrywała się w nieumarłego.
Potwór usłuchał
Powoli niczym ślimak odszedł, jęcząc przy tym cicho, znikając za drzewami. Jeszcze przez chwilę spoglądali za odchodzącą bestią.
Dziewczyna zakryła dłonią usta, łzy napłynęły jej do oczu.
Wiedziała, a jednak, kiedy bezpośrednio skonfrontowana z prawdą, czuła strach i obrzydzenie. Pomimo że próbowała przygotować się na ten moment, wciąż wmawiała sobie że jednak jest inaczej, że w końcu nie jest to możliwe.
Ale teraz nie potrafiła mieć już złudzeń.
Była nekromantką.
***
Rumak Gawlaina niczym błyskawica przebiegał przez wąskie leśne drogi, zręcznie przeskakując nad opadłymi konarami drzew. Wydawałoby się, że zwierze poruszało się bardziej jak lis niż koń, omijało, bowiem wszelakie wyboje, kamienie czy też ciernie, które napotykało po drodze. Przemieszczało się przez las jakby się w nim urodziło. W tym momencie wyglądało niczym dzika bestia, którą okiełznać potrafił tylko i jedynie jej jeździec.
Nagle, zatrzymał się, przez chwilę stanął dęba rżąc przeraźliwie, mężczyzna trzymał się jednak mocno. Po chwili koń stał już niczym spichrzowy pomnik, rycerz dobrze go wyszkolił. Białe niebo rozpościerało się nad nimi, wydawałoby się, że za chwilę zacznie padać deszcz. Jeździec rozejrzał się, las dalej rozpościerał się wokół niego, olbrzymie gałęzie rzucały wszędzie swoje cienie, sprawiając, że było bardzo ciemno.
Co jakiś czas uważne ucho Gawlaina dosłyszało ropuchę, wołającą między trawami, rosnącymi na rozmokłej ziemi.
Czarna Puszcza powitała go z otwartymi rękami. To tutaj zaginął jeden z oddziałów mający poszukiwać Gabriela i dziewczyny. Powiedziano mu, że zboczyli z trasy próbując odciąć drogę uciekinierom a następnie słuch po nich zaginął.
Przywiązał konia do jednego z drzew, wiedział, że jego cel jest niedaleko. Tupot zwierzęcia mógłby zaalarmować potencjalnego wroga.
Kucnął spoglądając na ścieżkę przed sobą, zobaczył ślady kopyt, z tego co wyglądało przynajmniej czterech koni. Podążył ich śladami, jego krok był szybki i pewny, rozglądał się wokół uważnie, a rękę trzymał zaciśniętą na rękojeści miecza.
Nagle zatrzymał się.
Obrzydliwy smród zgnilizny wypełnił jego nozdrza, nie skrzywił się, obrócił się tylko poszukując jego źródła.
Dźwięk latających nad koniem much świdrował mu w uszach, spoglądał na zwłoki z niezwykłym spokojem, podszedł bliżej. Brązowy, masywny rumak leżał martwy na ziemi pochłaniany przez grzyby i robactwo. Obok niego leżało ciało jego dawnego właściciela.
Metalowa zbroja żołnierza została rozerwana na strzępy niczym kartka papieru, jego wnętrzności wylatywały na ziemię niczym puch zepsutego pluszowego misia. Jego jelita niczym ciało martwego węża ciągnęły się po ziemi. Kałuża krwi rozpościerała się wokół, miał mocną potężną posturę i kwadratową poważną twarz. Śmierć pozbawiła jego brązowych oczu blasku, teraz wyglądały niemalże jak para diamentów. Jego krystaliczne spojrzenie zwrócone ku niebiosom, wyraz zaskoczenia wciąż wyryty na jego ustach.
Gawlain natychmiastowo rozpoznał żołnierza.
-Revis.- Powiedział spokojnie z niejaką melancholią w głosie, przymknął oczy i obrócił się. Spojrzał jeszcze raz na rumaka żołnierza, długie niczym cięcia mieczy rany biegły z jego grzbietu aż do brzucha. O wiele głębsze niż rana zadana przez jakiekolwiek zwierze, które znałby człowiek.
Do Czarnej Puszczy Wędrowali nieumarli, którzy umknęli czujnemu oku Zakonu. Ci, którzy przeżyli dłużej, zmieniali się, przeradzali w coś o wiele gorszego niż zwykłe potwory. Ludzie nazywali ich Shadenmensh, ludźmi cienia. Kiedyś pałętali się po świecie, mordując wciąż żywych. Ale od stu lat nie wychodzili nawet na obrzeża puszczy, jakby chcieli się schować przed światem.
Jednakże, żadne inne stworzenie nie miało wystarczającej siły, aby z taką łatwością rozerwać metalową zbroje, żadne nie potrafiło zadać tak głębokich ran.
Nieśpiesznie wyciągał miecz, jego ostrze powoli wyślizgiwało się z pochwy. Twarz rycerza była poważna i spokojna niczym kamienny posąg.
Nagle, coś porusza się w krzakach, niczym wiatr przemyka w gęstwinie, uderza w przeciwległe drzewo i jak cień, chowa się pod osłoną mroku.
W ciemności ujrzał grupę sylwetek, wydawałoby się, że ludzkich, a jednak tak bardzo nieprzypominających kształtem człowieka. Chuderlawe, patykowate ręce, oraz ostre jak brzytwy szpony skąpane w krwi. Byli wysocy, sięgali gałęzi niższych drzew. Ich ciała były czarne, jednak nie jak jak ludzie wysp, którzy byli ciemnej karnacji. Stworzenia, które miał przed sobą, były czarne niczym smoła. Na twarzy widniały tylko krwistoczerwone oczy.
Gawlain usłyszał śmiech, przeraźliwy prześmiewczy śmiech rozlegający się wszędzie wokół. Następnie do jego uszu dobiegł płacz, żałosne pojękiwanie.
Złość, radość, smutek, przerażenie, wstyd. Tysiące głosów, każdy wyrażający inne uczucie. Wrzeszczały, śpiewały, śmiały się. Olbrzymia orkiestra szaleństwa grała swój mrożący krew w żyłach koncert. Sylwetki zbliżały się do niego, powolnym krokiem, jak żądne krwi upiory.
Jednakże, mężczyzna nawet nie drgnął.
-Chodźcie, więc! Do mnie, Ludzie Cienia!- Krzyknął w końcu, jego głos był głośny i mocny, niczym uderzenie bębna.- Wszyscy padniecie pod moim mieczem!
Niczym gromada wilków, potwory rzucają się ku rycerzowi. Ich głosy, w krzyk przerodzone, brzmią jak wrzaski zarzynanych zwierząt. Skaczą ku rycerzowi, drapiąc swoimi pazurami.
Czerwień.
Olbrzymia ilość energii magicznej zebrała się wokół tych, którzy zostali z tyłu. Rzeczywistość wydawała się zakrzywiać pod wpływem tak olbrzymiej siły. Tysiące par oczu, języków, rąk, uszu, wszystkie odwrócone w stronę jednego mężczyzny, wizje przerażających zdarzeń i miejsc, których nie dało opisać się słowami, mięśnie, oraz krew. Wszystkie pokazały się w jednym momencie, okiełznały całą ścieżkę, otaczając ja osłoną szaleństwa. Po chwili z każdej strony, niczym błyskawice zaczęły pojawiły się czerwone strumienie energii, skierowane ku rycerzowi.
Nagle, przezroczysta fala anty-magii wydobyła się z rycerza, uderzając wszystkich rzucających się na człowieka ludzi cieni. Wszyscy przeciwnicy Gawlaina zostali odrzuceni do tyłu niczym marionetki. Przez chwilę energia ścierała się z strumieniami nekromanckiej mocy aż nie przebiła się przez nie ochraniając rycerza przed zagładą.
-To wszystko? -Zapytał ze spokojem mężczyzna, przez chwilę oczekując kolejnego ataku, jednakże ten nie nadszedł. Jego przeciwnicy nie byli na to jeszcze gotowi. –Dobrze! Więc teraz mój ruch!
Krzyknął, a następnie poruszając się szybko jak grom, znalazł się obok jednego z potworów. Proch wznosił się w małe kłęby pod jego stopami.
Jego miecz błyszczy błękitnym światłem, wbija się w bok stworzenia, i przecina je niczym kartkę papieru. Ciało wydaje się rozpływać, przemieniać, zostawiając po sobie tylko i jedynie czarny dym, dopóki nic więcej niż białe, połamane kości nie zostaje na ziemi.
Straszliwy krzyk rozlega się wokół.
Gawlain uchyla się, szpony człowieka cienia przelatują nad jego głową, wbija swój miecz w brzuch stworzenia. Ginie, jak wszystko, co znajdzie się na drodze rycerza Zakonu.
Ciął, wbijał i uderzał, był jak burza przechodząca przez pole walki. To, co napotkał, po chwili leżało martwe.
Jednakże, nie ważne ilu Ludzi Cienia padało, głosy nie ustawały. Przeraźliwe śmiechy, płacze i krzyki rozlegały się, co chwila. Jeśli jeden cień upadł, na jego miejsce pojawiał się następny. Te, które nie walczyły stały, przypatrując się, obserwując.
Rycerz oddychał ciężko, jego ruchy stawały się wolniejsze z każdą sekundą. Nie poddawał się, wiedział zresztą, że nie mógłby uciec nawet gdyby chciał. Był na ich terytorium, tutaj to on był zwierzyną.
Szpony jednej z bestii zaświeciły się na czerwono, promień magii wyleciał z rąk potwora niemalże uderzając w mężczyznę, który ledwo zdążył zablokować atak anty-magiczną falą.
Było ich za dużo, o wiele za dużo.
Gawlain poczuł w sercu coś, co towarzyszyło mu przy każdej napotkanej walce, pomimo wszystkich treningów i medytacji, wciąż nie potrafił wyzbyć się jednego uczucia.
Strachu.
Nie ważne jak bardzo próbował stłamsić swoją trwogę, nie potrafił z całkowitym spokojem myśleć o swojej śmierci.
Możliwe, że była to jedyna rzecz, która wciąż utrzymywała go przy życiu.
Nawet, jeśli był przerażony, nie okazywał tego po sobie, jego wyraz twarzy nie zmienił się. Jego wzrok dalej był chłodny, jednakże, głęboko pod tą powłoką zimna, jego oczy emanowały szaleństwem.
Zamachnął się, chcąc zabić kolejnego z swoich przeciwników. Przerażenie popchnęło go do zadania kolejnego ciosu, byłby przebił się przez grupę wrogów, jednakże powstrzymał się.
Gdyby tego nie zrobił, nie mógłby dalej nazywać się członkiem Zakonu.
Poczuł zimno. Jakby na jego rękę opadł śnieg. Krew trysnęła niczym z fontanny, rozbryzgując się na okoliczne drzewa. Szpony człowieka cieni przeszły przez jego ciało, wydawałoby się, że dotknęły go tylko lekko. Krzyknął z bólu a potwory zaczęły rzucać się na niego zadając kolejne ciosy. Kolejna rana pojawiła się na jego nodze, przewrócił się.
Przerażenie opanowywało go coraz bardziej.
Zobaczył wysoką sylwetkę stojącą nad nim, jego usta otworzyły się, ale nie potrafił nic powiedzieć. Na jego twarzy zagościł grymas, a potwór wyciągnął swoje szpony, aby zadać mu ostateczny cios. Jednakże rycerz nie stracił jeszcze swojego miecza, obrócił go ku bestii.
Nagle, wszystko zatrzymało się w miejscu. Gawlain już miał wbić swój miecz w ciało Człowieka Cieni, tak samo jak i potwór miał już rozedrzeć rycerza na strzępy. Jednakże żaden z nich nic nie zrobił. Ku zaskoczeniu mężczyzny, zatrzymał się.
Człowiek Cieni spoglądał na niego przez chwilę, po czym odszedł, za nim podążyła reszta grupy. Jeszcze chwilę przed tym jak rycerz stracił przytomność, dostrzegł tajemniczą zakapturzoną postać, poruszającą się wśród potworów.
***
Vannhalm było skupiskiem, jedną z pomniejszych wiosek pod władzą Lorda Grenshen, w porównaniu z innymi było jednakże o wiele większe i przypominało niemalże małe miasteczko. Była to zarazem jedna z bardziej żywych miejscowości, gdyż wiele kupców zjeżdżało się tu, aby sprzedać swoje towary. Dlatego też mały rynek stojący w centrum małej wioski, był zazwyczaj bardzo zatłoczony. Jednakże, nie ważne jak dużo było tu ludzi, Litch to miejsce wydawało się niezwykle martwe.
Było tu jeszcze smutniej niż w jej rodzinnej wiosce. Mieszkańcy spacerowali smętnym krokiem po ulicy, wyglądając przy tym niczym żywe trupy. Ich twarze były blade, i przepełnione obojętnością, co jakiś czas rozlegał się krzyk handlarzy próbujących sprzedać swoje towary, raz po raz zobaczyć można było bawiące się po cichu dzieci. Jednakże poza tym, panował niezwykły, niemalże nienaturalny spokój.
Na środku znajdowała się studnia, jedna z kobiet trzęsącymi rękami ciągnęła za linę próbując wyciągnąć wiadro z wodą. Jej oczy wyglądały niczym ślepia kruka spoglądające obojętnie na pobojowisko, odbijała się w nich śmierć.
Dziewczyna zatrzęsła się lekko ze strachu, powoli krocząc za Gabrielem.
Szli w ciszy, nie odzywając się do siebie ani słowem. Niedawne wydarzenia wciąż dręczyły ich na duszy. Litch szczególnie bała się, że jej towarzysz może opuścić ją po tym, co zrobiła, mówił, że jej nie zostawi. Jednakże, czy on też nie próbował oszukiwać samego siebie? Czy nie myślał tak jak ona?
Nagle zatrzymali się, dziewczyna prawie wpadła na Gabriela, który najwyraźniej w coś się wpatrywał.
-Płaczący kruk…- Powiedział patrząc się w szyld budynku, który przedstawiał symbol, którego mieli szukać. Spoglądał na znak nieufnie, wciąż nie będąc pewnym odnośnie nekromantki, która im pomagała.
-To tutaj?- Zapytała niepewnie nastolatka.
-Najwyraźniej.-Odparł mężczyzna, uważnie przyglądając się budynkowi. Była to mała drewniana chatka o niskim dachu oraz otwartych na oścież oknach. Z środka dochodził drażniący zapach środków chemicznych i ziół.
„Zielarz? A może chemik…” Pomyślał mężczyzna podchodząc do drzwi, zastanawiał się długo czy powinien wejść. W czym lepsi byli nekromanci od Zakonu? Skąd wiedział, że nie spróbują wykorzystać Litch do swoich własnych celów? Możliwe, że wchodzili właśnie w paszcze lwa. Mogli odejść, miał jeszcze pieniądze, mógłby zakupić jedzenie i wodę… zresztą był łowcą, mógł coś upolować. Jednakże ile by tak wytrzymali? Tydzień? Może dwa? W końcu wojska Zakonu dogoniłyby ich, bał się zaś, jaki los mogli zgotować niewinnej dziewczynie.
Tak, była niewinna, nie zawiniła nikomu w żaden sposób, jednakże… była zarazem nekromantką. Ten jeden fakt, zasiał już od początku nasienie niepewności w sercu Gabriela, i nie ważne jak często odrzucał od siebie wątpliwości, te powracały do niego. Co chwila zastanawiał się, czy nie lepiej by było poddać dziewczynę Zakonowi? Nie znała swojej prawdziwej natury, ale to nie gwarantowało, że nie stanie się jak inni. Skąd wiedział, że nie będzie jeszcze gorsza od ludzi, z którymi walczył jeszcze, jako żołnierz?
Jednakże za każdym razem, kiedy spoglądał na nią, wiedział, że nie potrafiłby jej zostawić nawet gdyby chciał. Zbyt jej współczuł, i co ważniejsze, zbyt przypominała jego córkę.
Myśl ta przeszyła go gorzej niż jakikolwiek cios, który kiedykolwiek mu zadano. Przez chwilę zalały go wspomnienia, poczuł jeszcze bardziej, że musi chronić dziewczynę. Przynajmniej ją, skoro nie mógł ochronić tych, którzy byli mu najbliżsi.
Położył rękę na ramieniu Litch i spojrzał na nią poważnie.
-Posłuchaj Litch, – powiedział.- Pamiętaj, jeśli stanie się coś złego, obiecaj mi że zaczniesz uciekać. Nie ważne gdzie, po prostu wyjdziesz za drzwi i pobiegniesz.
Litch spojrzała na niego zaskoczona, po czym otworzyła usta najpewniej chcąc zaprotestować, ale Gabriel już odwrócił się od niej i otworzył drzwi.
Pierwszy widok, który go powitał to zwisające z sufitu linki, na których powieszone zostały najróżniejsze rośliny, zioła oraz grzyby. Ich obecność wypełniała cały pokój z jednej strony drażniącym nozdrza, lecz z drugiej całkiem przyjemnym zapachem. Na środku stał dość duży stół z najróżniejszymi przyborami, poczynając od noży, kończąc na błyszczących się w białym świetle dochodzącym z jednego z okien strzykawkach.
Pomimo tego, że okna były otwarte, nie było ich na tyle, aby dokładnie rozświetlić wnętrze pokoju, dlatego wszystko pokryte było w półcieniu. Najciemniej było zaś w miejscu naprzeciw mężczyzny, gdzie znajdowała się drewniana lada, za którą w cieniu, siedziała pomarszczona staruszka o długich, falowanych siwych włosach. Cała była wychudzona, a jej oczy były zapadłe w oczodołach. Jej skóra była szara i poniszczona.
Uśmiechnęła się, a jej uśmiech wyglądał jak rozwierająca się paszcza ropuchy.
-Witajcie… Litch, Gabriel.-Powiedziała chrypliwym, szorstkim głosem. Dziewczynie przypominała ona wiedźmę, o których tyle razy opowiadali jej mieszkańcy jej wioski. Zawsze, jako dziecko, bała się słuchając tych opowieści. Jednakże teraz, czy i ona sama nie podobna była do takiej właśnie wiedźmy?
-Czekałam na was.-Dodała jeszcze starucha, po czym wydała z siebie odgłos niczym zepsuta harmonijka. Dopiero po chwili Gabriel uświadomił sobie, że miał być to śmiech. Badał ją poważnie wzrokiem stojąc na środku pokoju bez słowa, dopiero po chwili postanowił się odezwać.
-Nie przypominam sobie abyśmy się spotkali.-Zaczął starając się utrzymać spokój i nie powiedzieć nic, co urazi kobietę.-Skąd znasz nasze imiona?
Zaśmiała się ponownie, jej chrypliwy śmiech wydawał się mężczyźnie tak obrzydliwy, że chciał złapać Litch i uciec natychmiast z chaty.
-Lia powiedziała mi o tym, że mnie odwiedzicie.-Powiedziała patrząc się na nich z niejakim rozbawieniem w oczach.-Moje imię to… Klara… proszę, usiądźcie. Nie musicie się bać, jestem waszym sojusznikiem.
Dziewczyna popatrzyła się na swojego przyjaciela, starsza kobieta siedząca za ladą odpychała ją i przerażała, jednakże zarazem sprawiała wrażenie jakby nie miała złych intencji, przynajmniej na razie. Litch, jako pierwsza postanowiła podejść bliżej, Gabriel był mniej ufny i przez chwilę stał na środku, jednakże podążył za nastolatką aby w razie czego być przy niej.
-Dobrze…- Wychrypiała Klara uśmiechając się lekko pod nosem.-Musicie być zmęczeni, będziecie mogli tu zostać przez kolejne kilka dni, aby wypocząć. Jednakże radziłabym nie zostawać zbyt długo, wciąż jesteście poszukiwani.
-Pomagasz nam ze względu na Lię?- Zapytał Gabriel patrząc na kobietę nieufnie.
-Pomagam wam ze względu na swój obowiązek.- Odpowiedziała ta przeszywając mężczyznę przenikliwym wzrokiem.
-Czy… jest pani nekromantką?- Zapytała nerwowo dziewczyna.- Pracuje pani dla mojego ojca?
-Nekromantką? Nie mogłabym się tak nazywać… już nie.-Powiedziała kobieta lekko zamyślona.- Jednakże tak… można powiedzieć, że jestem związana z twoim ojcem.
Litch patrzyła się na kobietę teraz z lekkim niepokojem, a zarazem zaciekawieniem. Zastanawiała się, jak bardzo wpływowy jest tak naprawdę jej ojciec. Postać którą znała z dzieciństwa wydawała rozpływać się przed nią, wszystko co wiedziała o swoich rodzicach mogło być kłamstwem.
Kim tak naprawdę byli?
-Możecie zająć pokoje na górze.-Powiedziała spokojnie kobieta.-Przygotowałam dla was posłanie…
Gabriel jednakże wciąż nie wyglądał na zadowolonego, jego nieufność wobec kobiety wzrastała z każdym momentem. Kto wie czy nekromantka nie chciała ich oszukać? W końcu, oni pewnie też mają swoje własne plany wobec dziewczyny, z którą podróżował.
Klara spojrzała na niego przenikliwie i powiedziała.
-Możesz mi nie ufać, jednakże nigdzie poza tą chatą nie znajdziesz schronienia.-Powiedziała ta spokojnie.-Zakon niedługo rozgłosi wieść o tym, że was poszukują, a wtedy wszyscy obrócą się przeciwko wam.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, nie mogąc nic zrobić wiedział, że będą musieli zaufać tej kobiecie.
-Wypocznijcie.-Zaleciła im staruszka.- Porozmawiamy jeszcze jutro…
Były żołnierz spojrzał na nią zimno, jedna pomimo wszystko podziękował kobiecie i postanowił udać się z Litch na górę. Dziewczyna jeszcze kilka razy obróciła się ku staruszce podążając za mężczyzną.
Nagle zatrzymała się, dręczyło ją wiele pytań, i czuła, że kobieta mogłaby na nie odpowiedzieć. Starucha zauważyła wahanie dziewczyny i pierwsza odezwała się do niej.
-Chodź, długo na ciebie czekałam Litch.- Powiedziała nieprzyjemnym, mrożącym krew w żyłach głosem.-Całe swoje życie.
Na dźwięk tych słów młoda nekromantka obróciła się i zeszła ponownie na dół, z niejakim przestrachem patrząc na Klarę.
-Czekała na mnie pani?- Zapytała wyrażając swoje niezrozumienie. Urodziła się przecież dopiero szesnaście lat temu, za kilka miesięcy będzie liczyła siedemnaście lat. Jak więc ta, o wiele starsza kobieta mogła czekać na nią przez całe życie?
-Oh tak…- Odparła z przerażającym uśmiechem staruszka, Litch z niejakim obrzydzeniem wpatrywała się w jej żółte, zaniedbane zęby.-Już dawno temu słyszałam o tobie, powiedzieli mi o tym, i wysłali mnie abym ci pomogła.
Dziewczyna coraz bardziej rozważała ucieczkę, chciała pobiec na górę do Gabriela i uciec z nim z tego przerażającego miejsca. Jednakże ciekawość oraz chęć uzyskania odpowiedzi trzymały ją w tej chacie.
-Kto pani powiedział?- Powiedziała zdeterminowanym głosem, chcąc uzyskać odpowiedzi.
Kobieta zaśmiała się tym razem głośniej, a w jej głosie słychać było szaleństwo.
-Nie powiem.- Odpowiedziała wciąż chichocząc. – Nikt nie może ich słuchać, tylko ja! Nikt nie może o nich wiedzieć! To mnie wybrali! Słyszycie?! Nikt!
Wydawała się mówić nie do Litch, ale do jakiejś wymyślonej przez siebie grupy, jakby obok dziewczyny stał ktoś jeszcze.
„Wariatka.” Pomyślała nastolatka, coraz bardziej wątpiąc w to że może uzyskać od tej osoby jakiekolwiek odpowiedzi.
Jednakże, starucha uspokoiła się nagle, przyglądając się dziewczynie z niejakim podziwem.
-Widziałam bardzo dużo Litch, o wiele więcej niż możesz sobie wyobrazić.- Powiedziała tajemniczym tonem.- Znam prawdę o ludziach, i wiem jak wyglądał ten świat przed ich przybyciem, mam wiedzę, której nie posiada żaden inny człowiek! Żaden nekromanta, żaden rycerz!
Zatrzymała się, pobladła przez chwilę po czym wyraz jej twarzy przerodził się w grymas, jednakże tylko na chwilę. Znowu zaśmiała się.
-I wiem także, jaka jest w tym twoja rola dziewczyno.-Powiedziała, a Litch przeszedł dreszcz.-Ty, która złączy to co zostało rozłączone…
Alleluja! Jest i rozdział czwarty!
Wpadłem na mały pomysł. Jako że moje rozdziały składają się z pojedyńczych scen, i dość długi czas zajmuje mi ich pisanie, pomyślałem czy nie lepiej będzie po prostu publikować po jednej scence zamiast całych rozdziałów. Następnie dopiero potem łączyć je w jednej publikacji w duże rozdziały. Pojawiały by się one może troszkę częściej, ale za to byłoby mniej tekstu na jedną publikacje. Co myślicie?
Offline
Obywatel
O kurde, skończyłem przecież już piąty rozdział i zapomniałem tu dodać.
Gdyby niewygodnie czytało się na forum, to tutaj jest link 5-Płomień
Rozdział 5 Płomień
Gawlainowi wydawało się, że światło przebijało się przez korony drzew z gwałtownością włóczni wbijającej się w ciało żołnierza. Jego oczy rozwarły się nagle, słońce oślepiało go, więc zakrył się dłonią.
Nie był już w tym samym miejscu.
-Przeżyłem? –Zapytał z niedowierzaniem mężczyzna starając się podnieść do pozycji siedzącej. Nie sprawiło mu to większych problemów, co go zaskoczyło. Odruchowo zaczął szukać swoich ran. Jednakże jak się po chwili przekonał, były one już bardzo starannie opatrzone.
Był na małej owalnej polanie, promienie słońca obejmowały wszystkie rośliny w swoim ciepłym, życiodajnym uścisku. Słychać było trzaski płonącego ognia, szukając wzrokiem jego źródła mężczyzna zobaczył ognisko otoczone wokół dokładnie małymi kamykami. Nad nim zawieszony był zaś czarny kociołek, którego zawartość bulgotała wesoło w środku, roznosząc wszędzie wokół zapach gotowanych jarzyn.
Szybko zauważył, że nie ma przy sobie swojej zbroi i miecza, a na sobie ma tylko lekkie spodnie. Chciał się podnieść na nogi, aby porozglądać się za swoimi rzeczami, ale kiedy tylko spróbował to zrobić, upadł na jedno kolano przez chwilę nie mogąc się ruszyć. Pomimo, że mógł poruszać rękoma, jego zraniona kończyna odmawiała mu posłuszeństwa. Podparł się za pomocą ręki i wyprostował, pokuśtykał lekko naprzód.
-Nie powinieneś jeszcze wstawać. –Usłyszał kobiecy głos, który wydał się mu znajomy, obrócił się a jego oczy rozszerzyły się lekko.
-Tego szukasz? -Zapytała się zakapturzona postać, wskazując palcem na leżące pod drzewem zbroję i miecz, uśmiechnęła się złośliwie.
Mężczyzna zmierzył ją poważnym, chłodnym niczym lód wzrokiem, tak, że Lia poczuła dreszcz na plecach. Przez chwilę patrzyli na siebie niczym dwaj odwieczni wrogowie.
Przezroczysta fala anty magii poruszyła nagle powietrzem, z niezwykłą prędkością lecąc ku nekromantce, która szybkim ruchem ręki wytworzyła tarczę czerwonej energii, odskakując jednocześnie na bok.
Fala przebiła się przez osłonę dopiero po chwili, mijając Lię o kilka centymetrów.
Westchnęła ciężko po czym pokręciła głową na znak dezaprobaty.
-Czy tak odwdzięczasz się każdemu kto uratował ci życie? -Zapytała z tonem przypominającym skargę, słowa te zaskoczyły lekko Gawlaina jednakże nie dał tego po sobie poznać.
-Czy zawsze ratujesz życie swoim wrogom? -Odparł rycerz. W słowach tych słychać było nieznaczne oznaki irytacji które starał się stłamsić jak tylko mógł. -Czego ode mnie chcesz?
Lia stała niewzruszona, spoglądając na niego jedynie z lekko prześmiewczym uśmiechem po czym powiedziała.
-Nic od ciebie nie chce. -Odparła przechadzając się wolnym krokiem po polanie. -Postanowiłam po prostu ci pomóc.
-Nic? -Zapytał nekromantkę wpatrując się w nią nieufnie.
-Powinieneś więcej się nauczyć o kobietach. -Zachichotała niemiło powoli przybliżając się do
zawieszonego nad ogniskiem garnka. -Taki miałam kaprys.
-Słyszałem o twoich kaprysach. –Powiedział chłodno mężczyzna, jego głos pomimo że niemalże bezuczuciowy, ukazywał wielką złość, którą rycerz starał się opanować.- Już nie pierwszy raz decydują one o czyimś życiu.
Kobieta spojrzała na niego rozbawiona, wiedziała dobrze, że była znana. Nekromanci byli ludźmi zmuszonymi do walki z ciągle ogarniającym ich szaleństwem, i nie zawsze zwyciężali. Ich chaotyczna natura połączona z niezwykłą potęgą którą posiadali sprawiała, że ludzie bali się ich, choć czasem może mniej niż despotycznego Zakonu.
-Oh, czyżby ludzie mówili o mnie? –Zapytała tonem w którym brzmiała mieszanka zaciekawienia i pobłażliwości. –Zastanawiam się cóż o mnie takiego mówią.
-Mówią, –Zaczął rycerz dalej obserwując Lię. –że jesteś najbardziej dwulicową i okrutną kobietą jaka zrodziła ta ziemia. Podobno uwodzisz mężczyzn a potem zabijasz ich z zimną krwią
Kobieta spoglądała przez chwilę na rycerza w ciszy, niezwykle rozweselona po czym wybuchła gromkim śmiechem, odbijającym się echem po całej polanie.
-Jak romantycznie! -Powiedziała głośno, prześmiewczym tonem. -Mam reputacje słynnej Femme Fatale, cóż to rycerzu, boisz się że możesz być moją kolejną ofiarą?
-Nie. -Odpowiedział ten spokojnie, wcale nie przejmując się wesołym nastrojem kobiety.
-Znałem już wiele kobiet takich jak ty, nie potrafiłabyś mnie uwieść.
Nekromantka spojrzała na niego zaciekawiona , od momentu kiedy go spotkała, wydawał się jej inny od reszty rycerzy Zakonów. Posiadał cechy które odróżniały go od jego towarzyszy. Czuła niezwykłą ochotę, niemalże potrzebę zrozumienia go, a zarazem, udowodnienia mu że się myli.
Nagle, powietrze rozsuwa się, jej postura z olbrzymią prędkością zanika i stapia się z otoczeniem. Ku zaskoczeniu rycerza nekromantka znika mu z oczu. Ten obraca się więc gwałtownie i rozgląda w jej poszukiwaniu.
-Czy to wyzwanie? -Usłyszał nagle głos za swoimi plecami, obrócił się pełen złości. Była bardzo blisko niego , odruchowo złapał ją za rękę jakby próbując coś z niej wyrwać.
Jednakże nagle zatrzymał się. Lia przybrała uwodzicielski wyraz twarzy..
-Co się stało? -Zapytała wyraźnie wyśmiewając się z mężczyzny. -Rycerz Zakonu nie powinien mieć trudności z zabiciem nekromanty, nawet jeśli ten uratował mu życie.
Przez chwilę stali tak w bezruchu, niczym posągi w ogrodzie zamkowym. Serce wojownika zmieniło się w pole bitwy na którym batalię toczyło jego poczucie honoru, oraz lojalność. Zażarta walka toczyła się w nim, o zachowanie własnych zasad, lub też podążanie za cudzymi. Odbywał ją już wiele razy, zawsze walczył po tej drugiej stronie, jednakże nie ważne ile razy ją stoczył, zawsze ponosił porażkę.
Opanował się, i puścił nekromantkę. Sprawiło jej to niesamowitą radość, wiedziała bowiem, że nie pomyliła się na jego temat, i dokładnie poznała jego charakter. Uśmiechnęła się szeroko, co wywołało u Gawlaina kolejną falę irytacji.
Obrócił się.
-Następnym razem…
-Zabijesz mnie? -Dokończyła za niego kobieta pobłażliwym tonem.
-Tak. -Odpowiedział po prostu.
-Nie uda ci się to. -Powiedziała to tak spokojnie jakby stwierdzała fakt.
-Zobaczymy.
Rycerz odszedł na kilka kroków, podchodząc powoli do swej zbroi i miecza, zanim jednakże zdążył tam dotrzeć, nekromantka zawołała do niego.
-Chyba się sobie nie przedstawiliśmy! -Powiedziała z złośliwym uśmiechem.
-Wiem jak masz na imię. -Odpowiedział Gawlain. -Lio Faust.
***
Wiatr huczał wściekle za oknem, wyginając gałęzie pobliskich drzew, i porywając ze sobą pojedyncze liście. Jedna, samotna kropla deszczu uderzyła w szybę chaty, powoli spływając na sam dół. Po niej pojawiła się kolejna, a za nią podążyć miała cała ulewa, która taranować będzie okna domu niczym kule armatnie wystrzelone podczas bitwy morskiej.
Kobieta uśmiechnęła się nieznacznie do Litch, dziewczyna pomyślała, że wygląda przy tym jak ropucha.
–Co pani o mnie wie? –zapytała poważnie.
Patrzyła na kobietę z niecierpliwością, oraz przestrachem. Czuła, że starucha może wytłumaczyć jej wszystko, poczynając od tożsamości jej rodziców, do jej własnej roli w ostatnich wydarzeniach.
-Wiem o tobie bardzo dużo moje drogie dziecko. –Powiedziała ze spokojem wyjmując spod lady nieznane dziewczynie zioło i rozkładając je przed sobą powoli, gładziła wysuszone liście swoimi kościstymi palcami: –Może nawet więcej niż ty, o twoich narodzinach, o tym, kim jesteś, oraz o tym, jaki czeka cię los.
Jedynie wiatr, wyjący jak umierający wilk przerywał ciszę, która nastąpiła po tych słowach. Na twarzy Litch powoli pojawiło się przerażenie, czuła, jakby znajdowała się na skraju poznania straszliwego horroru, którego istnienie przerasta ludzkie pojęcie.
-Boisz się Litch? –Kobieta zaśmiała się głośno, sprawiając, że niedoświadczona nekromantka odsunęła się od niej niczym od trędowatej: –Czy nie chcesz w końcu poznać prawdy o sobie?
-J-ja… -Dziewczyna próbowała uciec wzrokiem od oczu staruchy, nie mogąc zebrać w sobie odwagi, aby spojrzeć jej w oczy.
-Zostałaś wybrana –powiedziała nagle nie dając Litch nawet dokończyć swojego zdania –wybrana do dokonania rzeczy wielkich. A zarazem strasznych…
Na jej twarzy pojawił się ironiczny, tajemniczy uśmiech.
-Powinnaś się cieszyć, w tym momencie jesteś najważniejszą osobą na całym świecie.
W głowie młodej nekromantki powstawał coraz to większy mętlik. Wybrana? Najważniejsza osoba na świecie? Nie mogła zrozumieć sensu słów kobiety, jeszcze kilka dni temu myślała, że była tylko zwykłą dziewczyną, potem dowiedziała się, że jest nekromantką, bała się, że prawda, którą tak bardzo chciała poznać, może okazać się o wiele gorsza niż przypuszczała.
-I przyjdzie dziewczyna, martwa, a jednak z sercem bijącym… –Zaczęła powoli kobieta, przymykając spokojnie oczy, tym samym wyrywając Litch z zamyślenia.
Dziewczyna podniosła lekko głowę uważnie słuchając tego, co ma do powiedzenia zielarka.
-Co chodzić będzie pomiędzy ludźmi jak gdyby była żywa…
Wiatr nasilał się a dziewczynie wydawało się, że zaraz rozerwie chatę na strzępy, stawał się silniejszy z każdą sekundą. Także i krople deszczu uderzały coraz to częściej o okna. Dźwięki burzy brzmiały niczym bestia, za wszelką cenę próbująca się dostać do chaty. Nagle, zagrzmiała błyskawica, niczym ryk rozjuszonego zwierzęcia, zagłuszyła wszystko inne. Dźwięk rozległ się, przeszedł przez chatę i powoli zanikał, pokój wypełniła martwa cisza. Trwało to tylko kilka sekund, jednak dla Litch, ten czas ciągnął się godzinami. Nagle, wokół rozległy się szepty.
Dziewczyna obróciła się przestraszona, próbując dostrzec ich źródło, ale te dobiegały zewsząd.
-I za nią przyjdzie wiatr, oraz ogień… -Słowa kobiety rozległy się ponownie, a głosy powtarzały je, i chórem dokańczały za nią zdania.
”I za nią przyjdzie wiatr, oraz ogień.”
“Wiatr, który przynosi śmierć, ogień, który łączy, a nie niszczy.”
Oczy dziewczyny rozszerzyły się nagle, zająknęła lekko z przerażenia.
Huragan rozrywał chatkę na strzępy, drewno łamało się z głośnym trzaskiem, porywane przez wiatr. Drzazgi odlatywały niczym ziarna piasku poruszane przez pustynną burzę. Olbrzymia fala powietrza uderzyła w dziewczynę, trudziła się ze staniem na nogach.
Ulewa uderzyła w nich teraz z całą swoją mocą, Litch zakryła twarz ramieniem, próbując ochronić się przed deszczem. Woda zasłaniała jej wszystko wokół. A kobieta siedziała z zamkniętymi oczami, jakby niewzruszona tym wszystkim.
Rozlegały się śmiechy, czerwone niczym krew oczy obserwowały ją bacznie, wyjawiały się z wichury. Czarne niczym smoła, wydłużone sylwetki zbliżały się do niej powolnym krokiem. Ich długie pazury skąpane we krwi, a nieśli ze sobą ludzkie skóry, w które przywdziewali się niczym ubrania, aby ukryć swoją prawdziwą naturę.
Dziewczyna trzęsła się przerażona, szukając wzrokiem kryjówki. Cienie zbliżały się, a śmiechy stawały się coraz głośniejsze. Wyśmiewały ją!
-I lotem motyla wzniesie się ku niebiosom… -Ponownie odezwała się kobieta, a sylwetki powtórzyły za nią.
” I lotem motyla wzniesie się ku niebiosom.”
“I obejmie swoimi skrzydłami cały świat.”
Litch zamknęła oczy i zatkała uszy nie chcąc już dłużej słyszeć mrożących krew w żyłach śmiechów.
-Proszę cię! Przestań! -krzyknęła ze łzami w oczach. -Przestańcie!
Jednakże nie ważne jak bardzo próbowała, nie potrafiła zagłuszyć dźwięków, które wydawały się dochodzić ze wszystkich stron. Powieki nie mogły uchronić jej przed przerażających wizji, które widziała.
Nagle do jej nozdrzy doszedł ohydny smród zgnilizny. Odruchowo otworzyła oczy, i zobaczyła, że ziemia, na której stoi obrosła w mięśnie, żyły i kości. Czterdzieści tysięcy powiek rozwarło się nagle w podłożu, każda kryjąca po sześć oczu.
Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie, upadła na ziemie, jej ręce pokryły się krwią i skórą, próbowała się podnieść, jednakże kości i mięśnie trzymały ją w miejscu.
-I nadejdzie czas, kiedy ukażą się Skrzydła Ikara, oraz Więzy Edypa! -Zakrzyknęła nagle starucha, a głosy powtórzyły szaleńczym krzykiem.
” I nadejdzie czas, kiedy ukażą się Skrzydła Ikara, oraz Więzy Edypa!”
“I zmierzą się ze sobą! I walczyć będą dopóki jedno nie zniszczy drugiego!”
Śmiechy stały się jeszcze głośniejsze, Litch próbowała się wyrwać jak tylko mogła, ukazywały jej się tysiące przerażających wizji. Stworzeń, których nie można opisać słowem, miejsc łamiących wszelkie prawa natury znane człowiekowi, straszliwej otchłani kosmosu, i kryjących się tam potworności.
Kobieta ucichła, jednakże głosy dalej mówiły.
“Strzeżcie się! Strzeżcie się martwej dziewczyny!” Krzyknęli zgodnie chórem.
„To ona, przez żywot swój wyrwie Ikarowi skrzydła, obedrze je z piór, i utopi wraz z nimi wszelką nadzieję!”
Dziewczyna szlochała żałośnie, zamykając oczy, chcąc uchronić się przed otaczającymi ją potwornościami. Cienie były już przy niej, stały wokół niej, gdy nagle, wszystko zniknęło, uspokoiło się. Jedyne, co pozostało to pokój, wypełniony dźwiękami dochodzącymi z zewnątrz, oraz cichym popłakiwaniem klęczącej na podłodze Litch.
***
Wnętrza mogił nekromantów zawsze spowite były w całkowitej ciemności, nigdy nie miały one więcej niż dwudziestu mieszkańców, zawsze jednakże wypełnione były nieumarłymi. Nawet jeśli, potwory pozostawały pod wpływem swoich mistrzów, ci nie zawsze byli w stanie utrzymać nad nimi kontrolę. Światło drażniło i rozjuszało martwych, a zarazem dekoncentrowało magów. Frank Stein skazany był na życie w mroku, czy tego chciał czy nie.
Nie ważne, jak wiele razy przechodził przez zacienione hole olbrzymiego podziemnego kompleksu, nigdy nie mógł się do niego przyzwyczaić. Życie w mogiłach, pośród cieni i szeptów, ciążyło nawet nekromantom, dla których te zostały zbudowane.
Stein spojrzał w górę
Krew sączyła się z sufitu, opadając małymi kroplami na wyłożoną szarymi kafelkami podłogę. Czerwony niczym kwiat róży płyn, tworzył plamę, rozpościerającą się na powierzchni po której chodził mężczyzna .
Nekromanta zatrzymał się, otaczały go olbrzymie, spiralne kamienne filary, całymi swoimi siłami podtrzymujące półkoliste, wysokie sklepienie. Wydawało mu się, że coś przemyka między nimi, jakby szykowało się do ataku. Obrócił się nagle nerwowo, ale nie dostrzegł niczego. Przez chwilę spoglądał w mrok, przysłuchując się uważnie, jednakże wszystko spowite było w grobowej ciszy.
Nagle, rozległ się dźwięk chłeptania.
Mężczyzna odruchowo spojrzał na kałużę krwi, aby odkryć, że o jej powierzchnie obijał się co chwila, czerwony język, czarnego niczym sama noc psa, z demonicznymi czerwonymi ślepiami. Stał on spokojnie przed nekromantą, powoli wypijając szkarłatny płyn.
Osadzał się na jego pysku, kapiąc z jego grubej sierści koloru smoły, także i jego łapy były pobrudzone. Doktor nie miał wątpliwości, że zabił, aby się posilić.
-Tym razem pies? -Powiedział z wyraźną irytacją w głosie, jego postura wyrażała całkowitą pogardę do stojącego przed nim stworzenia.
Bestia na te słowa przestała pić, podniosła swoją głowę jakby dopiero co zauważyła, że w pokoju jest ktoś poza nią. Jej potworne ślepia spoglądały na mężczyznę z czystym szaleństwem. Psisko zawarczało głośno, grożąc intruzowi.
-Frank! Frank Stein! -potwór zwrócił się do nekromanty, jakby znał go już od dawna.
Jego paszcza poruszała się gwałtownie, zaszczekał głośno. Otworzył szeroko swoje usta, a pomiędzy ostrymi niczym brzytwy, pożółkłymi zębami nekromanta dostrzegł kawałki mięsa, oraz ludzkiej skóry.
-Nakarm nas Stein! -zawołała bestia, a jej głos brzmiał niczym potworny szept z zaświatów: -nakarm nas krwią swej córki!
Stein zgrzytnął lekko zębami, jego ręce trzęsły się ze złości, chciał rozszarpać psa na miejscu, jednakże, powstrzymał się. Wiedział, że potwór tylko na to czeka. Kolejna kropla krwi spadła na podłogę, Frank jeszcze raz spojrzał na sufit, teraz widział, że na kilku zardzewiałych metalowych hakach, wisiało pogryzione ludzkie ciało.
-Pieprzony kundel -zwrócił się do zwierza. -kogo zagryzłeś? Kto tym razem?
Pies wydał z siebie cichy pomruk, a następnie lekki, prześmiewczy chichot.
-To ciało wisi tam nie z naszej winy -odparło stworzenie -to ty je nam dałeś.
Nekromanta mrugnął kilka razy, na jego twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia przemieszanego z złością.
-Ja? -Zapytał po czym zaśmiał się lekko pod nosem: -Nie bądź śmieszny, nie mam zwyczaju dokarmiać wszarzy.
-Przyjrzyj się doktorze! -krzyknęła bestia. -Czy nie rozpoznajesz jej twarzy?
Mężczyzna nie odpowiedział, po chwili podniósł wzrok, bardzo niepewnie. Spoglądał na wychodzące z mięśni pobrudzone krwią żebra oraz na zwisające bezwładnie wnętrzności. Jelito grube dyndało niczym huśtawka, co jakiś czas wylewając z siebie kroplę krwi, która opadała z kapnięciem łącząc się z kałużą. Dopiero po chwili mężczyzna zauważył niewyraźne piersi oraz długie, czarne włosy, które jeszcze niedawno mieniły się pięknym blaskiem.
Z sufitu zwisało ciało młodej dziewczyny, pomimo, że już dawno opuściło ją życie, jej usta poruszały się jakby wciąż była żywa.
Oczy doktora rozszerzyły się nagle w przerażeniu, rozpoznał w kobiecie jeden z swoich obiektów testowych, który zginął na jego stole operacyjnym. Ubrudzone wymiocinami i śliną siwe usta przemawiały do niego.
-Stein -wyszeptała kobieta, tak cicho, że nekromanta musiał się dokładnie przysłuchać aby ją usłyszeć -dlaczego mi to zrobiłeś?
Stein odsunął się przestraszony, jego oddech przyśpieszył, jego serce zaczęło bić mocniej, powoli okrywał go pot.
-N-nie! -krzyknął pełnym strachu głosem. -nie rozumiesz! Musiałem to zrobić! Słyszysz?! Musiałem!
-Stein… -Usłyszał kolejny głos dochodzący zza swoich pleców, obrócił się nagle i niemalże nie upadł na ziemię.
Kolejna z jego ofiar spoglądała na niego pełnym żalu i rozpaczy wzrokiem. Mężczyzna poczuł straszliwy chłód na swoich plecach, jakby ktoś przyłożył do nich worek lodu, przeszedł go silny, paraliżujący dreszcz.
-Stein… pomóż nam…
-Zostawcie mnie! -Krzyknął nekromanta, próbując uciec od zjaw, podążały za nim szaleńcze krzyki bestii.
-Nakarm nas! Nakarm nas ich krwią! -krzyczała, a jej warkot odbijał się echem po całym holu.
Próbował uciec, od zwisających z sufitu ciał, jednakże nie ważne gdzie spojrzał, widział zjawy ludzi których uśmiercił. Pamiętał twarz każdego z nich. Pamiętał przestrach w oczach niektórych, kiedy wydawali z siebie swój ostatni oddech. Krew sączyła z filarów, już nie kałuża, ale olbrzymie morze krwi pokrywało hol, cały został ubrany w szaty czerni i szkarłatu. Cała krew którą przelał doktor wracała do niego, jakby chcąc go utopić.Jego ręce i ubrania pokryły się czerwienią, której nigdy nie będzie mógł już zmyć.
-Stein! -Krzyknęli wszyscy, ze złością w głosie, tysiące dusz poruszonych żalem i poczuciem zemsty, wołało do swojego oprawcy. Ten, kulił się i trząsł żałośnie, niczym przerażone dziecko.
-Myślałeś, że możesz o nas zapomnieć!? -Wrzasnęli z wyrzutem, tysiące głosów wypełniło ponownie hol, zdające się trząść i kruszyć potężne filary, które teraz wyglądały jakby zaraz miały się przewrócić i pogrzebać nekromantę wraz z nimi: -Stein!
-Frank. -Usłyszał jeszcze jeden, znajomy mu głos dochodzący zza jego pleców. Obejrzał się gwałtownie i zobaczył młodego mężczyznę, blondyna, w kitlu laboratoryjnym oraz kwadratowych okularach, który spoglądał na niego z lekkim zmartwieniem.
Nekromanta jeszcze raz rozejrzał się po pokoju, zjawy i pies zniknęły jak gdyby nigdy ich tu nie było. Jego serce dalej biło niczym oszalałe, ale uspokajał się, jego oddech spowalniał. Powoli docierało do niego, że nic mu nie grozi.
“Halucynacje?” Pomyślał, odzyskując panowanie nad sobą. Wizje które przed chwilą przeżywał zlewały mu się z rzeczywistymi obrazami w pamięci. Nie wiedział, czy to co widział było prawdziwe, czy też nie.
-Frank -zwrócił się do niego jeszcze raz mężczyzna. -czy wszystko w porządku?
Doktora Steina, oblewał pot, jego twarz wciąż zdradzała oznaki wcześniejszego przerażenia. Zaśmiał się, niespokojnym, nerwowym śmiechem.
-Wszystko jest w porządku. -Powiedział w końcu opierając się o filar i śmiejąc żałośnie. -W najlepszym porządku.
Na korytarzu pozostała jedynie duża czerwona plama, oraz prowadzące do niej krwawe ślady łap psa.
***
Ciemność rozpłynęła się nagle pod wpływem jaskrawego błysku, który niczym fala wpłynął do pokoju odkrywając kontury łóżka oraz leżącego przed nim na ziemi nieprzytomnego mężczyzny. Po chwili rozległ się grzmot, jednak wszystko pozostało nieruchome. Następnie mrok zaczął rozprzestrzeniać się, światło bladło, ustępując miejsca cieniom, aż w końcu cały pokój ponownie pogrążył się w ciszy i czerni.
Nagle,w ciemności pojawiła się para czerwonych oczu, świecących się niczym świetliki. Cichy chichot przerwał bezgłos, stworzenie zbliżyło się powoli do ciała i przykucnęło przy nim na swoich długich nogach.
Kolejne pary oczu zaczęły pojawiać się wokół, niczym ślepia nietoperzy. Złowrogie szepty przeszyły spokój bezgłosu.
-To on. -zaczęli powtarzać między sobą wielokrotnie, a ich słowa przerwane zostały nagle głośnymi śmiechami.
-Dziewczyna! Dziewczyna! -rozległ się szaleńczy krzyk, któremu zawtórował chór niepewnych i rozwścieczonych wołań. -Gdzie jest dziewczyna?!
-Dostaniecie ją w swoim czasie. -Usłyszeli ochrypły, cichy głos, drzwi uchyliły się delikatnie wpuszczając do środka odrobine światła lampy naftowej, a wszystkie oczy zwróciły się ku drzwiom. Bestie napięły się nagle, gotowe do skoku, jednak nie ruszyły się nawet z miejsca. Powoli, do środka wjechała na wózku inwalidzkim starsza kobieta.
Na jej pomarszczonej twarzy zagościł lekki uśmiech, odgłosy szeptów nagłośniły się i wydawałoby się, że jeden z Ludzi Cienia rzuci się nagle na nią, jednak zanim to się stało ta podniosła rękę.
-Będziecie mogli ją rozerwać na strzępy, jeśli tego chcecie. -Powiedziała cicho z jadowitym, nieprzyjemnym tonem głosu. -Wyrwać jej oczy, połamać kości i zabawiać się nią dopóki nie pokaże swojej prawdziwej twarzy…tak jak mi powiedzieliście, prawda?
Nastała chwila długiej ciszy, za którą podążył cichy kobiecy chichot dochodzący od grupy potworów. Po chwili cały pokój wypełnił się odgłosami śmiechów.
-Czarnoksiężnik, musi się upewnić, że jest gotowa… -Dodała po chwili, powolnymi ruchami rąk poruszając kołami swojego wózka i wjeżdżając do środka przypatrując się mężczyźnie leżącemu na ziemi.
Po chwili starucha zarechotała pod nosem.
-Na razie… -Powiedziała ta. -Możecie zadowolić się nim.
Oczy ludzi cienia ponownie zwróciły się ku całkowicie nieruchomemu mężczyźnie. Uśmiech wiedźmy rozszerzył się, jej oczy z oczekiwaniem patrzyły jak stworzenia powoli zbliżają się do ciała. Nagle, jej twarz wykrzywiła się w zaskoczonym grymasie, a całe jej ciało zatrzęsło się z przerażenia.
-Ktoś tu jest! -Zawołała ta, a Ludzie Cienia zatrzymali się jak gdyby zamrożeni w miejscu.
Rozległ się trzask. Do pokoju wpadła fala czerwonego światła, potwory rozpierzchły się w zaskoczeniu. Niczym widma, w postaci dużych czarnych kształtów, wylecieli przez okna na zewnątrz, zostawiając kobietę samą.
Staruszka usłyszała głośny świst a wraz z nimi dwa błyszczące, czerwone formy przypominające włócznie wbiły się nagle do pokoju, przelatując przez powietrze, kierując się w stronę wiedźmy.
Ta ledwo zdążyła obrócić głowę w stronę drzwi i podnieść rękę. Zanim włócznie dotarły do jej ciała, wokół jej dłoni wytworzyła się tarcza czarnego dymu, na której rozbryznęły się zaklęcia. Czerwone fale energii rozjaśniły pokój, wydając z siebie głośny huk. Starucha krzyknęła, a jej wózek przewrócił się, przewracając ją na ziemię. Zanim zdążyła się podnieść, z ziemi wyrosły nagle kolejne włócznie, które przebiły jej ręce, unosząc ją w górę i przyciskając ją do ściany.
-Zdradziłaś nas, Klara. -Usłyszała wyraźnie zezłoszczony kobiecy głos.
Wiedźma nie mogła powstrzymać się od cichego śmiechu.
-Przyszłaś odwiedzić biedną, samotną staruszkę Lia? -Zapytała prześmiewczym głosem, ale westchnęła nagle z bólu. Przez jej ciało wysłana została wiązka energii, która uderzyła we wszystkie komórki jej ciała, zadając im piekący ból.
-Oszalałaś. -Powiedziała jedynie zimno młodsza nekromantka, wchodząc do pokoju. Ubrana była w czarny płaszcz z kapturem, pod którym skryła większość swego ciała. -Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co próbujesz zrobić?
Jej słowa spotkały się najpierw jedynie z głęboką ciszą, po której usłyszała jedynie prześmiewczą odpowiedź.
-Oh wiem, o wiele więcej niż mogłoby ci się wydawać moja droga… -Odparła Klara, odkasłując lekko, nie spoglądając nawet w stronę nekromantki, wbijając wzrok w podłogę. Jej krew kapała na nią kroplami, pokrywając ją czerwienią. -Powiedzieli mi więcej niż ty będziesz mogła kiedykolwiek usłyszeć.
Lia nie odpowiedziała, spoglądała na kobietę z nienawistnym spojrzeniem na twarzy.
-Gdzie jest Litch? -Zapytała ta.
Nie otrzymała odpowiedzi, jedynie cichy rechot wydostawał się ust kobiety bezwładnie wiszącej na ścianie.
-Pytałam, gdzie jest Litch?! -Krzyknęła nagle rozwścieczona Lia, wysyłając kolejną falę energii w ciało kobiety, która zatrzęsła się wydając z siebie bolesny jęk, zaczynając oddychać o wiele ciężej.
Śmiech Klary nie został przerwany jednak ani na moment, wręcz przeciwnie wydawał się coraz bardziej donośny i nieprzyjemny. Lia patrzyła na to ze złością, jednak jej wyraz twarzy stawał się bardziej nerwowy. W końcu, starucha ucichła, powoli podnosząc swoją głowę na dziewczynę.
-Z odrobiną szczęścia… -Powiedziała prześmiewczym tonem wiedźma. -Z czarnoksiężnikiem z wysp.
Młoda nekromantka otworzyła szeroko swoje oczy całkowicie zaskoczona tymi słowami, ogień przerażenia przeszedł przez jej twarz niczym pożar pochłaniający las. Kobieta zwróciła się natychmiast do mężczyzny na podłodze, potrząsając nim mocno.
-Gabriel! –Zawołała ta, panicznie próbując go obudzić. Jej działania nie wydawały się jednak przynosić pożądanego skutku.
Staruszka patrzyła się na nią z złośliwym wyrazem twarzy a czarnowłosa kobieta obróciła się ze złością w oczach, po założyła rękę na rękę, wykierowując je w stronę mężczyzny. Jej całe skupienie poświęciło się na rozrzedzeniu ognia złości w jego umyśle, przekazywała mu do tego swoje własne uczucia, mając nadzieję, że wściekłość, którą czuła rozbudzi byłego żołnierza.
-Obudź się do cholery jasnej! –Krzyknęła a ciało zatrzęsło się,jak gdyby pobudzone nagłym przypływem emocji.
Przez chwilę panowała cisza, dopiero po kilku sekundach twarz Gabriela wykrzywiła się lekko w irytacji a jego oczy zaczęły rozwierać się powoli. Natychmiast uderzyły nieprzyjemny ból głowy oraz dziwna złość, która kotłowała się w jego sercu.
-C-co się do kurwy nędznej stało? –Zapytał ten łapiąc się za głowę i próbując się powoli podnieść. Zanim zdążył dobrze rozejrzeć się po pokoju, został nagle złapany przez, nekromantkę która pomogła mu wstać i pozwoliła oprzeć się na sobie.
-L-Lia, to ty? –Powiedział spoglądając na jej twarz, jego wzrok był zamglony i ledwo potrafił rozróżnić rysy kobiety.
Staruszka obserwowała ich uważnie, patrząc na nich z chytrym uśmiechem na twarzy. Siedziała całkowicie cicho, upewniona w swoim zwycięstwie.
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. –Powiedziała poważnie nekromantka. –Musimy stąd jak najszybciej…
-Nic nie poradzicie. –Westchnęła nagle z rozbawieniem wiedźma. –Jest już za późno.
-T-ty… -Powiedział nagle ze złością Gabriel zwracając swój wzrok ku Klarze. –To twoja wina prawda? C-co mi do cholery zrobiłaś?! Gdzie jest Litch?!
-Nie przejmuj się wiedźmą, Gabriel! –Zawołała poważnie kobieta, obracając go ku sobie. –Nie mamy teraz na to czasu! Dziewczyna jest w niebezpieczeństwie!
Ten komentarz wydał się lekko otrzeźwić mężczyznę, który spróbował wyprostować się ale niemalże nie upadł znowu na podłogę. Jego głowa pulsowała cały czas straszliwym bólem, ale powoli odzyskiwał pełnie zmysłów.
-Litch… -Powtórzył pod nosem jak gdyby próbując przetrawić komentarz i przypomnieć sobie fakty, które pozwolą mu na zrozumienie słów nekromantki. Po chwili jak gdyby obudzony z nagłego snu otworzył szeroko oczy.
-W-w niebezpieczeństwie?! –Zawołał nagle z mieszanką zmartwienia i przerażenia w głosie. –Gdzie jest?!
-Gdzieś w wiosce. –Powiedziała suchym, rzeczowym tonem kobieta. –Musimy ją jak najszybciej znaleźć, chodź już, nie traćmy więcej czasu!
Lia chciała pociągnąć Gabriela ze sobą, jednak ku jej zaskoczeniu to on pierwszy poruszył się w stronę drzwi ciągnąc ją.
-Nie wydaje mi się abym mogła wam na to pozwolić. –Usłyszeli nagle głos Klary i obydwoje obrócili się ku niej, aby ujrzeć jak czerwone włócznie, które jeszcze przed chwilą przebijały jej dłonie rozpadają się nagle na tysiące małych kawałków.
-N-Niemożliwe! –Zawołała Lia w przerażeniu, a kobieta opadła bezwładnie na ziemię, podnosząc się bardzo powoli.
-Jest jeszcze wiele rzeczy, których nie rozumiesz na temat nekromancji moja droga… -Zaśmiała się cicho kobieta, a jej wózek podjechał do niej samowładnie. Staruszka wspięła się na niego i usiadła spokojnie. –Stein nauczył cię dużo, ale nie wszystkiego… jeśli myślałaś, że to będzie wystarczające aby mnie obezwładnić to jesteś w błędzie…
W tym momencie wokół zaczęły rozlegać się ciche, szaleńcze szepty a następnie chichoty. Niczym gwiazdy na niebie, w ciemności otwierały się nagle czerwone oczy Ludzi Cienia, jak gdyby na wezwanie staruchy.
Młoda nekromantka zazgrzytała zębami a były żołnierz patrzył się na staruszkę z mieszanką strachu i nienawiści.
-Biegnij. –Powiedziała nagle kobieta zwracając się do Gabriela. –Zatrzymam ją tutaj.
Mężczyzna popatrzył na nią wyraźnie zaskoczony, po czym jednak jego twarz zmieniła się lekko. Kiwnął delikatnie głową na znak zgody.
Staruszka zachichotała pod nosem patrząc się na swoją przeciwniczkę z pogardliwym uśmiechem.
-Myślisz, że to cokolwiek da? –Zapytała ta. –Dobrze, niech idzie… i tak nie będzie w stanie nic zmienić.
Twarz Gabriela wykrzywiła się w grymasie pełnym złości, po czym jednak uspokoił się. Popatrzył jeszcze raz na Lię, jej twarz była zatrzymana w pełnym determinacji wyrazie twarzy. Patrzyła się przeciwniczce w oczy.
-Nie daj się zabić. –Rzucił jeszcze tylko.
-Nie musisz mi tego mówić! –Odwarknęła kobieta. –Idź już!
W tym momencie stary żołnierz wybiegł z pokoju, biegnąc ile sił w nogach na zewnątrz. W pokoju pozostały tylko dwie kobiety.
Klara uśmiechnęła się delikatnie, po czym otworzyła szeroko oczy. Jej szklane ślepia spoglądały na dziewczynę z szaleńczym rozradowaniem.
Za plecami wiedźmy pojawił się nagle, czerwony niczym krew, unoszący się w powietrzu symbol oka. Wraz z nim, potężna fala uderzyła w młodszą nekromantkę, sprawiając, że ta zachwiała się delikatnie.
-Jesteś gotowa, Lia? –Zaśmiała się złośliwie staruszka, a Lia wyciągnęła w jej kierunku rękę gotowa do rzucenia zaklęcia.
***
Cienie przeskakiwały niczym pioruny pomiędzy budynkami, zwinnie przecinały krople deszczu na pół jak gdyby były to wyrzucane w powietrze noże. Masa różnorodnych emocji kłębiła się wśród ludzi cienia. Ich instynktowne, szalone myśli wydawały rozrywać ich duszę na kawałki. Ich żywot przypominał ciągły przeraźliwy krzyk, zbyt nieludzki aby mógł być zrozumiały dla żywego człowieka. Resztki ich świadomości poświęcone były ciągłemu nasłuchiwaniu głosów, podszeptujących im najbardziej plugawe i bluźniercze pomysły, straszliwe tajemnice oraz mrożące krew w żyłach, jak i kuszące propozycje. Lecieli przez noc, przelatując przez okna domów, wchodząc do sypialń i mordując tych, których w ten sposób napotkali po drodze. Byli niczym wysłannicy śmierci, zbierający swoje straszliwe żniwo, zmieniając powoli wioskę ludzi, w wioskę nieumarłych.
Po raz pierwszy działali razem, zorganizowani niczym rój pszczół, ich chaotyczna natura wydawała ustępować miejsce działaniom szaleńczego geniuszu. Było to możliwe jedynie dzięki ciężarowi ponurego oka. który czuli na sobie przez cały czas. Głośny, monotonny głos wydający rozkazy i kierujących ich w odpowiednią stronę rozlegał się przez cały czas w ich głowach.
“Mordujcie! Przeszukajcie każdy dom, każdy zakamarek! Nie zostawcie nikogo przy życiu! Szukajcie dopóki nie znajdziecie dziewczyny!”
Słysząc to, ludzie cienia rozpierzchli się po całej wiosce, niczym fala wywołana przez wrzucenie kamienia do wody. Jak chmara szarańczy, niszczyli wszystko na swojej drodze.
Pod osłoną burzy rozpoczynało się panowanie chaosu. Krzyk umierającej wioski stłumiony był przez duszącą rękę natury.
Ludzie cienia przelatywali nad ulicami, uważnie szukając swojego celu, nieubłaganie zbliżając się, do kryjącej się pośród burzy i deszczu złotowłosej dziewczyny.
W tym samym czasie Litch siedziała zapłakana w jednym z zaułków, skulona kryła swoją twarz w kolanach, chowając się pomiędzy porozrzucanymi wokół beczkami oraz wiaderkami. Ciemność wydawała się krążyć wokół niej niczym chmara piranii, gotowa pożreć ją żywcem. Jej mokre ubrania smagane były zimnym powietrzem a ona cała trzęsła się z chłodu i przerażenia. Jej ciche szlochy zagłuszane były przez dźwięki uderzających o kamienny chodnik kropli deszczu. Jej serce biło mocno od wysiłku, przez który przeszła uciekając od Klary.
Szukała ciszy, spokoju oraz momentu, który pozwoliłby jej wszystko przemyśleć, jednak jej ucieczka nie dała jej niczego więcej niż strasznego poczucia samotności.
Dziewczyna czuła się jak gdyby została bez nikogo z ciężarem, którym obarczyła ją Wiedźma, jakkolwiek chciałaby wrócić do domu aby porozmawiać z Gabrielem za razem bała się tego, wiedząc, że będzie ponownie musiała skonfrontować się z staruszką. Jej sumienie karciło ją za jej tchórzostwo, za to, że zostawiła tam swojego przyjaciela i opiekuna samego, strach paraliżował ją jednak zbytnio, nie pozwalając jej ruszyć się z miejsca.
“Jesteś bezużyteczna, samolubna, sprawiasz jedynie same problemy.”
Jej myśli utwierdzały ją w nienawiści do samej siebie a obrazy straszliwych wydarzeń, które przepowiedziała jej Klara jeszcze bardziej pogrążały ją w tym stanie.
-Lepiej by było, gdybym się nigdy nie urodziła. -Wyszeptała sama do siebie cicho. -Wszyscy byliby szczęśliwsi…
Na chwilę nastała kompletna cisza, nawet szlochy samej dziewczyny ustały całkowicie. Litch przymknęła oczy, kiedy nagle, wokół rozległy się chichoty.
Nastolatka podniosła niepewnie wzrok aby pośród ciemności ujrzeć grupę czerwonych niczym krew oczu.
Nie potrafiąc wydać z siebie krzyku, dziewczyna wydała z siebie cichy, przerażony jęk.
Offline
Podbijam temat za prośbą autora.
Offline